Rozmowy z pisarzami

Tutaj znajdziecie transkrypcje live’ów, które zorganizowałyśmy na naszym Instagramie. Rozmowy przeprowadziła nasza wspaniała reporterka Irmina, a zapis wywiadów przygotowała niezawodna Zosia. Gośćmi byli wyjątkowi pisarze, a opowiadali o swoich debiutach, pisarskim życiu i planach na przyszłość. Jeśli jesteście ciekawi, kto gościł na naszej Skrzydlatej kanapie i kogo kocha mikrofon albo chcecie wiedzieć co się teraz czyta, to zapraszamy!

Live z Julią Talagą autorką książki „Włosy”

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czy pamiętasz pierwszą książkę, którą przeczytałaś, gdy byłaś dzieckiem?

Julia Talaga: Tak, pamiętam pierwszą książkę z biblioteki. To była taka książka o misiu i dopiero w domu odkryłam, że miała bardzo mało tekstu. To mnie zmartwiło. W domu przeczytałam ją bardzo szybko. Myślałam, że ma więcej tekstu. Po prostu ja nie wpadłam na to jak byłam taka mała i poszłam do biblioteki, żeby zajrzeć do środka, zanim ją wypożyczyłam. Po prostu byłam urzeczona okładką. Czytałam „Baśnie braci Grimm”. To jest coś takiego w żółtej, wymiętoszonej okładce. Wracałam do tego w domu. „Dzieci z Bullerbyn”. Powiedzmy takie klasyki. Potem „Bracia Lwie Serce” też. No, ale takiej pierwszej to nie pamiętam.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: No ja też nie pamiętam. Natomiast zadaję to pytanie często różnym osobom i one pamiętają. To mnie fascynuje, bo ja pamiętam ten tak zwany „Elementarz”, który był po prostu książką do przeczytania, ale właśnie nie pamiętam co było dalej. A czy pamiętasz książkę dla dzieci, która sprawiła, że polubiłaś czytanie? Pewnie to nie było bardzo wczesne dzieciństwo. Czy od zawsz lubiłaś czytać? Ja to nie od zawsze lubiłam czytać, przyznam szczerze. Polubiłam gdzieś tak w połowie podstawówki dopiero.

Julia Talaga: Wiesz co, ja to chyba zawsze lubiłam, bo raczej przychodzą mi do głowy pojedyncze przykłady, kiedy coś mi się nie podobało. Ja byłam tym dzieckiem, które czytało wszystkie lektury, łykało wszystko. Jedyną lekturą nad którą zasnęłam to była „Lalka”. Przyznaję się. „Lalki” nie przeczytałam do dzisiaj. Z takich lektur w podstawówce to ja łykałam po prostu wszystko.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli byłaś tą pilną uczennicą , która czyta wszystkie lektury.

Julia Talaga: Tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To super.

Julia Talaga: Nie wiem czy super, bo może mogłam w tym czasie odkryć coś jeszcze innego. Myślę jak ktoś nie czyta „Plastusia”, a zajrzy w tym czasie do innej książki, to też nic nie straci, bo taki „Plastuś” trochę się chyba zestarzał. Tak więc może jak ktoś sięgnie po coś innego w tym czasie, to nie jest żadna strata.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: „Plastuś” się zestarzał, ale jest cały czas przerabiany w szkołach.

Julia Talaga: Naprawdę?

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tak i trochę nie rozumiem dlaczego nie można tego zastąpić, ale jest cała masa lektur naszego dzieciństwa, które są nadal wałkowane, pewnie nawet większość.

Julia Talaga: Jak myślisz o historii pokazanej w „Plastusiu” to ona jest fajna.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czy są jakieś tematy, które byś nigdy nie poruszyła w swojej książce? Takie co wiesz, że nie są dla Ciebie? Powiedzmy, że w książkach dla dzieci.

Julia Talaga: Wiesz co, nie przychodzi mi nic takiego w książkach dla dzieci, ale na przykład na ten moment nie napisałabym książki dla młodzieży. Jakoś tak nie ciągnie mnie teraz w ogóle do czytania takich książek. To pewnie jest etap i za dwa lata powiem zupełnie coś innego. Książki dla młodzieży to nie jest coś dla mnie, nie napisałabym czegoś takiego, ale chyba nie mam konkretnego tematu po który nie sięgnęłabym.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli jesteś bardzo wszechstronną, otwartą pisarką. To cudowne.

Julia Talaga: No ja po prostu mówię, że zaczęłabym. Niekoniecznie zakładamy jakby się to skończyło i tak dalej. Myślę, że o wszystkim trzeba rozmawiać. Najwyżej wtedy zostawiłabym to w szufladzie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jest ryzyko. A powiedz mi, czy dałabyś jakąś radę osobom, które przymierzają się do pisania, ale jeszcze nie zabrały się za pisanie? Jakieś takie pisarskie porady dla przyszłego debiutanta. Czy polecasz, czy nie?

Julia Talaga: Teraz połechtałaś mnie takim pytaniem, wiesz, żebym tak mentorsko odpowiedziała. Zupełnie nie spodziewałam się takiego pytania. Ja polecam po prostu spróbować. Zawsze można nie pisać dalej. To nie jest stracony czas. I polecam czytać i pisać. To właśnie brzmi jak porada dla pierwszoklasisty i pierwszoklasistki, ale polecam pisać i czytać. To się wszystko łączy. Jak się robi jedno, to potem drugie wychodzi lepiej. To tak działa właśnie w dwie strony.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dokładnie. Czy uważasz, że jakieś poradniki albo jakieś inne metody dydaktyczne są wskazane i czy się do jakichś uciekasz? Czy korzystasz z kursów, czy z super poradników, które mogłabyś tutaj podrzucić?

Julia Talaga: Tak, ja tak samo chyba jak Ty, jestem po jednym z kursów Maszyny do Pisania. Ty chyba też, tak?

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tak prowokacyjnie zapytałam, bo właśnie wiedziałam.

Julia Talaga: Nie byłam pewna, czy wiesz, czy nie. Nawet rozwijałam tam akurat inny pomysł, do którego cały czas mam zamiar wrócić i na pewno go tak nie zostawię, który też wiąże się z różem, co zabawne akurat. Polecam kursy ze względu na ludzi chyba głównie, bo właśnie warto mieć takich ludzi, którzy też robią podobne rzeczy, albo chociaż interesują się podobnymi rzeczami. Można wtedy porozmawiać. Zdarza mi się czasem czytać jakieś poradniki w formie książkowej i gdzieś tam robię jakieś notatki, coś tam sobie zapamiętam. Chyba najważniejsze jest jednak rozmawiać z ludźmi, dyskutować o tych pomysłach. Ja jestem wielką zwolenniczką jakichś kreatywnych zabaw, ale sama dla siebie nieczęsto takie robię. Bardzo często robię takie na zajęciach z dziećmi, na przykład przed pisaniem czegoś, żeby jakoś się otworzyć i zacząć o czymś myśleć zupełnie inaczej. Wiesz, właśnie kreatywnie. Teraz mi przychodzi do głowy taka jedna etiuda o Andrzeju w malinowym krzaku, który coś robił z kotami i w ogóle jakieś dziwne historie, które dzieci wymyślają po takich zabawach kreatywnych. Takie zabawy kreatywne są też dobre dla dorosłych i to też jest fajne na takich kursach pisarskich, że można sobie robić takie zabawy kreatywne z innymi dorosłymi.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Może powinnaś zrobić jakiś cykl postów, bo to brzmi naprawdę super, a szczerze mówiąc właśnie nie wiem, czy wiele osób ucieka się do takich zabaw kreatywnych, zwłaszcza takich co brzmią bardzo dziecinnie. Super, że tak czerpiesz od dzieci. Te ćwiczenia są tak naprawdę najważniejsze, bo poradniki poradnikami, ale te ćwiczenia nawet tak brzmiące bardzo banalnie, bardzo prosto, one otwierają zwłaszcza w książkach dla dzieci. Ja też jestem za. A czy jakiś poradnik konkretny zapadł Ci jakoś w serce, w pamięć, taki co do niego wracasz?

Julia Talaga: Nie. Pewnie nie takiej odpowiedzi się spodziewałaś. Właśnie łatwiej jest mi wymienić jakąś powieść, która ma jakąś ciekawą konstrukcję na przykład i do której mogłabym wrócić, niż poradnik. Częściej chyba, niż do takich poradników pisarskich dla pisarzy, którzy piszą literaturę piękną, wracam do poradników, albo do podręczników filmowych, jeżeli chodzi o konstrukcję. Chyba chętniej zaglądam do takich książek.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To jest też bardzo sprytne, bo już też słyszałam od kilku pisarzy, że są po całorocznych kursach na przykład scenopisarstwa i że to im potem bardzo pomogło w pisaniu powieści. Naprawdę wiele nazwisk mogę podać tych, którzy gdzieś tam się przyznawali, że robili takie zaawansowane jakieś roczne studia, ale właśnie scenopisarstwa. To widać, że też idzie w parze gdzieś. Ja nie powiem, też mam na półce kilka takich filmowych książek i też kiedyś, zanim zrobiłam jakieś kursy, to do nich sięgałam, bo rzeczywiście nawet nie powiem czy nie byłyby dla mnie bardziej pomocne. Rzeczywiście tak jest bardziej syntetycznie. Dużo do powieści też można fajnie przenieść.

Julia Talaga: Tak, bo właśnie tworzenie opowieści wydaje mi się że jest podobne, żeby nie powiedzieć takie same. Załóżmy, że podróż bohatera. Samo pisanie już to w scenariuszu wiadomo, że konkretnie krótkie zdania. W powieści to jednak częściej piszesz w inny sposób. Konstruowanie to jednak podobnie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dokładnie. A czy coś Cię rozprasza w trakcie pisania? Czy masz coś, co musi być usunięte, bo nie skupisz się. Czy masz na przykład coś takiego, że musisz mieć najpierw zrobione wszystko w domu, nie wiem, posprzątane, uprasowane. Po prostu masz taką nerwicę natręctw, która mówi zrób to, zrób to. Czy po prostu nie przeszkadza Ci i w każdym momencie siadasz i piszesz.

Julia Talaga: Nigdy nie jest wszystko zrobione w domu, pewnie sama wiesz. Zawsze coś trzeba zrobić. Przeszkadzają mi czasami imprezujący sąsiedzi. Zależy jak się trafi, ale ja mam bardzo imprezowych sąsiadów. Zdarza się, że ja wstaję, a oni zaczynają imprezę. Więc to jest taki pomysł na książkę, po prostu. Czasami się wściekam. Czasami biorę słuchawki. Czasami mnie to rozproszy. Czasami po prostu też porozmawiamy na korytarzu i jest OK. Mam dobre relacje, żeby tutaj nie było. Jakieś dźwięki po prostu z zewnątrz. Gdyby słuchali jazzu, albo odgłosów kawiarni, no to pewnie, ja jestem otwarta. A to jest inny rodzaj muzyki.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Rozumiem, no tak. U mnie to z kolei jakieś nagminne wiercenie w ścianach. Niby mi to nie przeszkadza, aczkolwiek tak wybija z rytmu. A powiedz, czy swoją premierę książki jakoś wyjątkowo świętowałaś?

Julia Talaga: Wyobrażałam sobie, że jak podpiszę umowę, to będę miała taki podniosły moment. Tak że przy samym podpisywaniu to zrobię sobie jakieś zdjęcie ładne. I mam zdjęcie, jak podpisuję umowę, właśnie siedzę przy biurku na piłce. Po prostu dzień jak co dzień. A premierę to wiadomo, że jak rozpakowałam paczkę z moimi egzemplarzami, to był dla mnie też podniosły moment, w dresie na podłodze, więc wszystko bardzo poetyckie znów. Miałam taki moment, że poszłam na spacer, bo ja bardzo lubię spacerować. Akurat był taki dzień deszczowy, a ja lubię jak pada deszcz. To znaczy lubię jak pada deszcze i mogę swobodnie wrócić do domu i się ogrzeję. Gdybym miała trzy dni stać w deszczu to bym pewnie tego nie lubiła. To był taki deszczowy dzień, wracałam ze sklepu i kupiłam sobie ciastka. Tak sobie szłam w tym deszczu, jadłam ciastka, wtedy mi się przypomniało takie ładne powiedzenie, żeby być dorosłym, którego chciałoby się znać jako dziecko. Wtedy sobie pomyślałam: może troszeczkę jestem takim dorosłym momentami, który właśnie idzie w deszczu i je sobie ciastka.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiem Ci szczerze, że to chyba najlepszy komplement dla samej siebie, bo pielęgnowanie dziecka w sobie, to jest bardzo ważne. Ty chyba udowodniłaś, że jesteś z tych dorosłych, co mają jeszcze dziecko w sobie. Jak zareagowała rodzina, albo najbliżsi przyjaciele jak zobaczyli książkę?

Julia Talaga: Część nawet ją kupiła pomimo że nie ma dzieci, więc to było bardzo miłe.

Nie spodziewałam się i wszystkim mówiłam, nie musicie, naprawdę nie musicie. Wiadomo, że fajnie jak to robicie, ale nie, nie trzeba. Jeżeli ktoś kupił książkę i powiedział mi już po fakcie, to było dla mnie bardzo miłe. Bardzo też się ucieszyłam na komentarz znajomych, z którymi parę lat nie miałam kontaktu i którzy bardzo lubią wydawnictwo Natuli, czytają ich różne książki, już mają dziecko. Pisali mi, że wahali się, czy kupić tę nową książkę, którą wydawnictwo reklamuje, bo brzmi ciekawie, ale jeszcze się nie zdecydowali. Jak dowiedzieli się, że to jest moje nazwisko i że to ja, to oni teraz ją kupią. To po prostu byłam zaskoczona, że ktoś ze względu na moje nazwisko kupił moją książkę. To było bardzo miłe.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Bardzo miłe, ale nie dziwię się. Ja też kupiłam ze względu na Twoje nazwisko.

Julia Talaga: To już są dwie osoby. Nie spodziewałam się, że taka sytuacja spotka mnie przy debiucie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Wartościowa książka, którą warto kupić. Właśnie patrzę na zegarek i nasz live dobiega końca. Może jeszcze tak na koniec chciałabyś coś powiedzieć o książce, zadedykować ją może komuś. Czy ona jest już komuś zadedykowana?

Julia Talaga: Dedykacji nie ma i jeśli komuś bliskiemu teraz ją daję, to dla każdego faktycznie jest osobny, staranny wpis. Może debiutanci tak po prostu mają, tak się rozczulają, nie wiem. Ja tak mam przy tej mojej pierwszej książce, że się rozczulam i robię jakieś ładne dedykacje. Może to zostaje z człowiekiem. Mam taką nadzieję. Ona jest dla mnie z przeszłości. Jak sobie przypomnę jaką byłam dziewczynką, która przejmowała się włosami. To też nie jest tak, że to mijało załóżmy w wieku ośmiu lat. Przecież to też idzie z nami bardzo długo. To zostaje z dorosłymi i dlatego potem dzieci takie są. I dlatego ta książka jest i dla dzieci, i dla dorosłych. Ta książka jest dla mnie z przeszłości i myślę, że też trochę dla mojej mamy, która zawsze mnie czesała. Moja siostra też mnie czesała w jakieś wymyślne fryzury. To moja mama zawsze rano się śpieszyła, jak ta mama w książce z rakietą i zaplatała mi warkocze, jak się spieszyłam na autobus. Można więc powiedzieć, że to też częściowo dla mojej mamy z przeszłości, która jeszcze kiedyś zajmowała się moimi włosami.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To bardzo wzruszające i piękne. Julia, to chyba będziemy powoli dobiegać do końca. Bardzo Ci dziękuję. Było mi bardzo miło. Mam nadzieję, że to będzie taki nasz rytuał przy każdej kolejnej książce i że będziemy mogły sobie tutaj pogadać. Bardzo Ci gratuluję. Wszystkim Wam polecam tę książkę, jest boska na prezent. Ta książka nadaje się na naprawdę bardzo wiele okazji. Nadaje się dla przedszkolaków, ale też może być takim super prezentem rodzinnym. Dzieci ze szkoły podstawowej też sobie chętnie przejrzą. Zwłaszcza, że ilustracje też nie są przesłodzone, lukrowane. Starsi też mogą się zainteresować. Temat jest niesamowity, pozornie prosty, a rzeczywiście takiego nie było do tej pory. Włosy to jest sprawa bardzo delikatna. Wszyscy pamiętamy jak byliśmy dziećmi i też pewnie nie raz baliśmy się wyjść od fryzjera, bo co ktoś tam pomyśli. Naprawdę bardzo fajna książka do rozmów w domu i też do pracy z dziećmi w przedszkolu. Tak więc jak jakieś nauczycielki do przedszkola zastanawiałyby się co ma być, to ja bardzo polecam tę książkę.

Julia Talaga: Dziękuję za bardzo miłe słowa.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Gratuluję i do następnego razu.

Julia Talaga: Dziękuję za zaproszenie.

Transkrypcję nagrania i redakcję wywiadu przygotowała Zofia Stawicka @przechadzki_z_ksiazkami.

Live z Żanetą Pawlik autorką książki „Mowy nie ma”

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Witam wszystkich! Hej Żanetko!

Żaneta Pawlik: Cześć!

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Udało się!

Żaneta Pawlik: Tak, jesteśmy.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Udało się za pierwszym razem. Poczekamy jeszcze na wszystkich, ale widzę, że już pojawiają się pierwsi oglądający. Witam tych, którzy już są na naszym skrzydlatym live. Jest z nami już nasza urocza autorka, Żaneta Pawlik, autorka książki „Mowy nie ma!”, o której będziemy dzisiaj rozmawiać. Żanetko, powiedziałaś mi prywatnie, że emocje były jak przed spektaklem.

Żaneta Pawlik: Tak, emocje ogromne. Cały dzień spędziłam w pracy, to znaczy część dnia. Ten dzień tak jakoś zleciał. Natomiast te ostatnie momenty, te ostatnie dwie godziny ja już tak patrzyłam co chwilę na zegarek, żeby nie przegapić i pojawić się na spotkaniu, na którym mam być głównym gościem. Emocje są bardzo podobne do tych przed wejściem na deski teatru. Pierwsze zdania, pierwsze słowa, potem już trochę tej pary się upuszcza i jest tu fajnie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Będzie super. Cieszymy się bardzo, że jesteś z nami i z tego, że chciałaś się tutaj zaprezentować. Twoja książka jest fantastyczna. Ja ją przeczytałam i będziemy ją dzisiaj przez cały live bardzo gorąco polecać wszystkim czytelnikom. Zanim porozmawiamy o książce bardziej konkretnie, to ja mam takie pytanie do Ciebie: kto Cię nauczył pisać, albo co Cię nauczyło pisać? Ponieważ Twoja książka jest napisana perfekcyjnie. Jest po prostu doskonała językowo, literacko. Znasz różne myki pisarskie. Więc czy jesteś takim samoukiem, poradniki, nie poradniki, czy to Twoja wrodzona intuicja, talent? Czy może gdzieś ktoś Ci podpowiadał?

Żaneta Pawlik: Teraz jak mam odpowiedzieć, jak skromna, czy jak nieskromna osoba?

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Szczera.

Żaneta Pawlik: Odpowiem szczerze. Tak, ja zasięgałam pomocy. Czytałam poradniki. Odbyłam również kurs kreatywnego pisania. Na pewno bardzo przyczyniły się do tego te osoby, które te poradniki napisały, tudzież Emilia, która była moją nauczycielką kreatywnego pisania. Ja myślę, że to jest taka kooperacja, bo trochę musi wynikać jednak z wnętrza autora, z wnętrza kogoś kto się za pisanie bierze. To nie jest tak, że nauczyciel Cię nauczy pisać. Nauczyciel sprzeda Ci pewne rozwiązania. Powie Ci od strony technicznej jak zaplanować w ogóle książkę. To nie jest tak, ja sobie napiszę książkę. To znaczy najpierw tak sobie pomyślałam, ale potem zaczęłam się zastanawiać, jak to w ogóle ugryźć. No, bo przecież książka musi się opierać o jakąś strukturę. Ja nie wiedziałam, co to jest w ogóle struktura. Nie wiedziałam jak pisać dialogi, jak je zapisywać od strony technicznej. Jak właściwie konstruować opisy, tak żeby kogoś nie zanudzić, a żeby to nie był taki ping pong dialogowy. No, bo to się pisze najprościej, ale też nie na tym polega książka. Przeczytałam kilka poradników, wsparłam się fachową wiedzą. Tak sobie myślę skromnie, że gdyby jednak nie było jakiejś iskierki we mnie, to żaden nauczyciel by jej tak nie rozdmuchał w jakiś większy ogień, który finalnie spowodował, że ta książka powstała. Natomiast bardzo Ci dziękuję za te wszystkie komplementy. Bardzo miło jest mi je słyszeć. Trochę się rumienię. Natomiast wiesz jak to jest, ja nie odkryję Ameryki. Tekst, który wychodzi spod pióra osoby X albo Y później trafia też do redakcji. W związku z tym taki ostateczny szlif książka zyskała dzięki paniom redaktorkom z wydawnictwa Zysk i S-ka, w którym wydałam tę książkę. Im należy też oddać oczywiście szacunek.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Ostatnie zdanie należy zawsze do autora. Rozumiem, że te zmiany nie były takie druzgocące, że dałaś radę je zaakceptować?

Żaneta Pawlik: Wiesz co, dałam radę je zaakceptować. Wyszłam z takiego założenia, że ja się dopiero uczę i moja pierwsza książka jest taka trochę eksperymentalna. Ona jest eksperymentalna. Szczerze mówiąc mi się wydawało, że druga książka, którą napisałam, jest lepsza od tej pierwszej. W myśl zasady, że te błędy, które popełniłam za pierwszym razem, to ja ich już nie powielę przy drugiej książce. Kiedy ja ją dałam mojemu pierwszemu beta readerowi do przeczytania, to stwierdził: sorry, ale ona się nie umywa do tej pierwszej. Dopiero się zaczęła taka ostra jazda bez trzymanki. Wiesz, ja odczuwam taką konsternację, bo sama na własne potrzeby zastanawiam się, która jest lepsza i nie mam zielonego pojęcia. Moja pierwsza książka na razie zdobywa bardzo dobre recenzje. Ja to w ogóle fruwam pod same niebiosa. Myślę sobie, że wszystko zweryfikuje dopiero pojawienie się tego drugiego tytułu. Teraz wszyscy jesteśmy w emocjach. Ludzie, którzy są mi życzliwi i ludzie, którzy mnie nie znają, albo mnie znają tylko tak wirtualnie, też są ciekawi: jak to, ktoś, kto prowadził bloga podróżniczego, nagle napisał książkę i to wcale nie o podróżach. To co ona tam spłodziła? To wszystko bazuje na takim fajnym zainteresowaniu tych ludzi i takiej ciekawości. Myślę, że po drugą książkę sięgną Ci, z którymi pozostaną te pozytywne emocje po pierwszej książce. Natomiast tak, panie redaktorki miały sporo uwag, oczywiście takich językowych, stylistycznych korekt. To brałam na klatę. Jeśli chodzi o samą fabułę, to też się zdarzały i były ostre cięcia. Trochę tekstu wyleciało, może nie jakoś wybitnie dużo. Godziłam się z tym, żeby wyciąć moje zapędy, właściwie nie wiem jakie, takie, które poszybowały w zupełnie w innym kierunku i one nie miały racji bytu w tej książce. I ja też dopowiedziałam. Ciekawe jest to jak działa mózg ludzki w takiej sytuacji, kiedy się pisze książkę i kiedy autor wie, co miał na myśli i nie wszystko tak wykłada kawę na ławę temu czytelnikowi, bo przecież ja wiem skąd się biorą poszczególne motywacje i zachowania, decyzje i co tam jest, co je poprzedza. Czytelnik tego nie wie. I dlatego też opinia redaktorki, która pokazała mi w konkretnych miejscach tu, tu i tu, albo zadawała pytania, ale dlaczego tak. Dlaczego ona się tak schowała? Dlaczego ona poszła w lewo, a nie w prawo? No i dopiero uruchomiłam w sobie taki proces myślowy. No jak to dlaczego? Przecież dlatego i dlatego, ale tego w książce nie było i tego typu poprawki trzeba było jeszcze dołożyć.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Czyli jednak przydają się osoby trzecie?

Żaneta Pawlik: No oczywiście, bez nich byłoby ciężko.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Co do drugiej książki, to słyszałam taką opinię, że druga książka weryfikuje autora. Pierwsza może się udać, może być przypadkiem. Natomiast druga pokazuje kunszt. Czy rzeczywiście podtrzymał swoje dobre pióro? U Ciebie nie mam wątpliwości, na pewno tak będzie. Z kolei jeszcze jedna myśl tak mi się nasunęła. Małgorzata Warda w swoim wywiadzie kiedyś powiedziała, że ktoś ją zapytał, która z jej książek jest jej ulubioną. Odpowiedziała, że zawsze moja ostatnia. Może coś w tym jest, że po prostu mamy taki sentyment do własnych książek i ta ostatnia napisana najbardziej świeżo, jednak jest najbliższa naszemu sercu. Zobaczysz, bo jedna już jest napisana, ale do tego może wrócimy później. Nie będziemy tak wszystkiego zdradzać na początku. Przechodząc bardziej do fabuły, do smaczków. Skąd w ogóle pomysł na tę książkę? Jest to obyczaj, książka raczej dla kobiet. Chociaż wiem, że czytali też mężczyźni. I nie dziwię się, że sięgnęli po nią też mężczyźni. Ja również będę ją polecała także mężczyznom. Takim, którzy może lubią różną literaturę. Zakładam, że jeżeli ktoś lubi bardzo mocną, to może uznać, że jest to jednak książka kobieca. Natomiast moim zdaniem jak najbardziej jest to książka uniwersalna. Uważam, że ma dużo fragmentów, które mężczyźni nawet powinni przeczytać. Natomiast skąd pomysł na taki temat, na taką bohaterkę?

Żaneta Pawlik: Faceci czytają tę książkę i to mnie zaskakuje. Dlatego że ja ją pisałam z myślą o kobietach i dla kobiet. Dlatego że starałam się jej oddać jak najwięcej moich własnych przeżyć, doświadczeń również. A ja lepiej rozumiem kobiety niż mężczyzn, bo jestem kobietą. I dlatego było takie założenie, że jednak piszę dla kobiet w średnim wieku, tudzież dojrzałych. Tutaj my się właśnie z koleżanką nie zgadzamy, bo tutaj mamy troszeczkę inne definicje tych pojęć. No powiedzmy dla kobiet w okolicach czterdziestki. Ja uważam, że dwudziestokilkuletnia dziewczyna w takiej książce też się odnajdzie. Studentka z którą pracujemy, ona przeczytała tę książkę też tak z ciekawości i stwierdziła: wiesz co, nie wiedziałam, że problemy czterdziestoletniej kobiety tak mnie pochłoną. To dwudziestokilkuletnia dziewczyna. Faceci też czytają, co mnie zaskakuje. Z tych opinii co do mnie docierają wynika, że im się podoba. Ja jednak ciągle stoję na stanowisku, że jest to książka dla kobiet. Skąd się wziął pomysł? Z mojej głowy. Przede wszystkim przyjęłam takie założenie, że przynajmniej za pierwszym razem chcę napisać coś w czym się czuję najlepiej, czyli szukałam też w swoich własnych doświadczeniach. Oczywiście te pierwsze pomysły, które mi przychodziły do głowy to były tak kopiuj – wklej z mojego życia. No, ale wiem, że tak się nie robi. Tak nie wolno, bo ja nie mogę pisać o ludziach tak bardzo konkretnie i wprost w tej historii, mi bliskich, albo mniej bliskich, o wrogach, przyjaciołach. To nie jest tak. Każdy ma prawo do jakiejś prywatności. I też usłyszałam kiedyś, że to co mnie spotkało, tudzież to co nas spotyka, tak naprawdę najbardziej interesuje nas samych. Ludzie nie chcą o tym słyszeć. Jaka byłaby ze mnie autorka, gdybym bazowała wyłącznie na swoich własnych doświadczeniach, a nie poruszyła tej wyobraźni. Więc to jest taka trochę symbioza i trochę bawienie się jednak tym co mnie spotkało. Ja swoje życie dzielę na takie dwie połówki. Na to życie przed rozwodem i to życie po rozwodzie. W związku z czym nie bez kozery tutaj właśnie ten problem rozpadu związku małżeńskiego się pojawia. Przy czym pragnę zauważyć, że to nie są sytuacje z mojego życia i to nie było tak. Nie wdając się w szczegóły można powiedzieć, że to było totalnie inaczej. Natomiast te emocje, które ze mną wtedy były, to przykre doświadczenie rozwodu i takiego końca w pewnym sensie, który notabene dał początek czemuś innemu, czemuś lepszemu. To był jednak taki moment załamania i takiego ostrego zakrętu życiowego. Chciałam napisać o czymś, co najlepiej czuję. Ja nie chcę powiedzieć, że najlepiej czuję się w takich skrajnych i przykrych sytuacjach. Wiem jakie odcisnęły piętno na moim życiu i tym chciałam się podzielić z innymi kobietami.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Super. Ta jedna myśl, że chciałaś napisać o czymś, co znasz. To już w bardzo wielu wywiadach różnych pisarzy słyszałam, że to jest ważna cecha dobrej książki: pisać to, na czym się znamy i w czym się czujemy. Tego się trzymaj.

Żaneta Pawlik: A ja bym polemizowała.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Właśnie, bo pytanie, czy chodzi o to, żeby kopiować historię czyjąś, czy po prostu jednak wybierać tematy bliższe, ale niekoniecznie identyczne. Taką opinię słyszałam od kilku, więc coś musi w tym być. Spojrzałam na czat. I tu było pytanie: jak długo myślałaś o książce, zanim zabrałaś się za pisanie?

Żaneta Pawlik: Zanim odpowiem na to pytanie, to tak trochę nawiążę do tego co powiedziałaś. Mnie się wydaje, że wcale nie musimy pisać wyłącznie tego na czym się znamy. Tak jest w mojej ocenie prościej. Dlatego ta książka w dużej mierze jest odzwierciedleniem tego co mi w duszy grało. Natomiast trzeba wypływać na nieznany ląd. Od tego jest przecież research. Ja w drugiej książce mam środowisko policjantów i domów publicznych. A na przykład w przypadku autorów kryminałów, gdyby trzeba było doświadczyć pewnych przeżyć na własnej skórze, to kryminały pisaliby tylko osadzeni w zakładach karnych. Więc to nie jest tak, tak mi się wydaje. Może najłatwiej jest obracać się w tym środowisku, które najlepiej znamy. No, ale to wobec tego, to ja na przykład powinnam napisać coś z takiej dziedziny mojego życia zawodowego. A właśnie nie, ja potrzebuję pewnej odskoczni. Ja chcę czegoś innego. Poza tym gdybym ja pisała o korporacji, to zaraz ludzie zaczęliby się zastanawiać, czy postać X, albo Y, to czy jestem ja, albo czy to jest pan Krzysiu, Stasiu, albo Włodek. Nie. Staram się trzymać od tego jak najdalej. Odpowiadając na pytanie, jak długo myślałam, zanim napisałam książkę, to nie mam jednej odpowiedzi, bo to też jest proces. Ja w ogóle nie planuję pisania książki, od tego zacznijmy. Mam jakiś pomysł. To znaczy wiedziałam, że będzie pan i będzie pani, i że będą w małżeństwie przechodzić kryzysy. Wiedziałam, że będą też osoby trzecie, które w tej historii tak trochę zagmatwają. Wiedziałam finalnie kto z kim będzie, albo będzie próbował być, albo będzie chciał być. Natomiast ja też finalnie przystępując do pisania nie wiedziałam, czy tam będzie happy end, czy tego happy endu nie będzie, albo jeszcze jakieś inne rozwiązanie się znajdzie. To jest proces. To znaczy odwołując się do tej struktury, to tak – ja przygotowałam sobie jakiś taki wstępny schemat. wiedziałam gdzie będą punkty zwrotne, aby tak zakręcić tą historią, żeby czytelnik nie zasnął. Natomiast pisałam ją po kawałku. Jak szłam spać, albo zanim zasnęłam, lub między snem a jawą, przy przebudzeniu, przychodziły mi do głowy nowe pomysły. Przychodziły też w trakcie obierania ziemniaków. W trakcie mycia włosów też mi ostatnio jakieś pomysły wpadły. Jak się już pisze tę książkę, to mam wrażenie, że w tym mózgu się tak gotuje jak rosołek na wolnym ogniu i tak tam cały czas bulgocze. Więc to nie jest tak, że ja przez miesiąc myślałam o czym będzie książka, a potem zaczęłam ją pisać. Nie. To był tylko taki pierwszy, wstępny przebłysk pomysłu i siadłam do pisania. Najpierw od takiego ogólnego założenia, a potem to się tworzyło na potrzeby chwili.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jasne. Czyli mówisz o tym, że tę książkę tak zaczęłaś pisać. Natomiast, czy sama myśl, że napiszę książkę, bo to, że ten pomysł i ci bohaterowie to już się samo tak nakręcało, to wierzę. A sam pomysł? Ile Ci zajęło od tego pomysłu, powiedzmy siedzisz w pracy nad komputerem, jakieś rozliczenie i nagle pomysł. Ile to zajęło Ci czasu, napiszę jakąś książkę? Niekoniecznie jeszcze wiedząc jaką.

Żaneta Pawlik: Ja nie wiem, kiedy taka pierwsza myśl się pojawiła, ale to było tak trochę na zasadzie przekory. My przed Covidem trochę podróżowaliśmy po Azji Południowo – Wschodniej. Ja postanowiłam zerwać z biurami podróży, no bo kto jak nie ja. Pakujemy plecak i jedziemy. To były takie podróże niskobudżetowe. Ta ostatnia z tych wielkich podróży to były Indie. Bardzo nas to poprzecierało życiowo. Dzięki tym Indiom ja już nigdy nie narzekam gdziekolwiek się znajdę, ja się w każdych warunkach odnajdę, bo wszędzie będzie lepiej niż tam, niż w tych miejscach które nam zafundowałam. Przypominam, to podróże niskobudżetowe. No i ja pisałam bloga podróżniczego. Kręciłam filmy podczas tych podróży. Mąż się strasznie wściekał, bo musiał czekać, dlatego że ja się ustawiałam z kamerką. Weź mnie sfilmuj, albo nie. To jeszcze raz, musimy poprawić, to od początku. To było takie trochę trudne podróżowanie, ale te doświadczenia pomogły mi w prowadzeniu bloga podróżniczego. Potem przyszedł Covid. Nie chcę powiedzieć, że Covid się skończył, bo oczywiście jest nadal. Natomiast już troszkę się na ten świat otwieramy z powrotem. Mi się nie śpieszy do tych podróży z innych prywatnych powodów. No, ale ten potencjał, który we mnie był na prowadzenie bloga podróżniczego, on się w którymś momencie wyczerpał. Nie można pisać o podróżach nie podróżując. Jeden, drugi, trzeci człowiek mówił o tym, że mam w miarę lekkie pióro i w to chyba uwierzyłam. Stwierdziłam, no dobra, nie będę już pisała o podróżach, bo trochę się źródełko skończyło. No, ale mam potrzebę pisania. Koleżanka kiedyś rzuciła hasło: ty to powinnaś książki pisać. I to mi tak naprawdę dało do myślenia. Najpierw powstało jedno opowiadanie, drugie. Pochwaliłam się komuś, że ja napiszę książkę, więc z takim sarkastycznym uśmieszkiem ten ktoś powiedział: aha, no pisz, pisz. No więc jak usłyszałam coś takiego, to co: nie napiszę? Zobaczysz, że napiszę, więc to było tak trochę z przekory.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Każda motywacja dobra. Ta mi się podoba. A jak pisałaś, to co Ci się pisało najlepiej? A co najciężej? Książka ma różne fragmenty. Ma bardzo zabawne perypetie bohaterki. Ma również takie jej cięższe sytuacje, zwroty akcji, które jednak pokazują, że mimo wszystko nie ma łatwego życia. No i ma bardzo ciężkie wspomnienia z dzieciństwa, które mi osobiście wycisnęły łzy, więc były napisane bardzo dobrze. Naprawdę przepięknie. Natomiast cały czas je widzę przed oczami. Czy Tobie też na przykład te retrospekcje, te momenty pisało się trudniej? Czy jednak to już jest odbiór czytelnika? A jak pisałaś, to mimo wszystko pisało się dobrze?

Żaneta Pawlik: Zakładam, że pytając o retrospekcje masz na myśli moje współodczuwanie z bohaterkę, a nie aspekty techniczne. Tak więc jeśli o to chodzi, to nie, ja nie cierpiałam jakoś szczególnie. To w końcu ja jej zgotowałam ten los. Te historie nie wywoływały we mnie jakichś smutnych skojarzeń. To był po prostu element pracy. Natomiast od strony technicznej one były dla mnie wyzwaniem, bo ja nagle zaczęłam sięgać do różnych książek i przypominać sobie, gdzie kto miał jakie retrospekcje i jak je wtrącić, jak do nich nawiązać. Jak to się dzieje? Tutaj troszeczkę miałam problem na samym początku. A co mi się najtrudniej pisało, a co najprzyjemniej? Wiesz co, ja cały czas pisanie książki porównuję do gry w teatrze, bo ja lubię role dramatyczne, a nie lubię ról komediowych. A w takich i takich jestem obsadzana. Ja nie umiem grać w komedii. To znaczy pewnie robię to jakoś nie najgorzej, skoro takie role od czasu do czasu mi się trafiają. Jednak ja się lepiej czuję w tych rolach takich czarnych powiedzmy, i takich smutnych, w których jest bardzo duży ładunek emocjonalny, taki negatywny. Tak więc wbrew pozorom, gdzie tam Małgośce wydarzało się coś przykrego w życiu i kolejny raz spotkał ją jakiś zawód, to ja fantastycznie się wtedy czułam. A właśnie te zabawne momenty były trudne, ale to nie jest tak, że ja sobie wymyśliłam: no dobra, to w tej scenie napisz coś śmiesznego. To nie. Ponieważ książki nie planuję, to ona też jest niejako odzwierciedleniem moich stanów emocjonalnych z danego dnia, z danego momentu, w których ja do pisania tych scen siadałam. Jak było mi fajnie i wesoło, to mi się lżej i tak z uśmieszkiem pisało. No, ale jak miałam taki podły nastrój, to tam przelewałam na nią te cierpiętnicze historie również. Oczywiście nie tak jeden do jednego, ale powiedzmy, że można przyjąć takie uogólnienie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli pisanie ma rolę terapeutyczną?

Żaneta Pawlik: To bez wątpienia. To też nie jest tak, że ja mam jakieś ogromne problemy, które ja chciałam przez tę książkę jakoś przepracować. Nie, bo gdyby tak było, to od tego są profesjonaliści, do których należy się udać po pomoc. Natomiast tak, mimo wszystko uważam, że pisanie spełnia rolę terapeutyczną. Trzeba do tego podejść bardzo mądrze i nie sprzedać tam za dużo siebie. Nie jesteśmy też w stanie ustrzec się przed pokazaniem własnej duszy i własnego serca. To trzeba by było chyba być taką zimną rybą. To trzeba by było być wyzutym z emocji, albo mieć taką umiejętność opancerzenia się. Nie mam. Tam jest bardzo dużo mnie. Niekoniecznie tego co mnie spotkało, ale co ja czułam w pewnych momentach swojego życia podobnych do tych sytuacji, które spotykają Małgośkę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: No właśnie to było jedno z moich pytań, czy utożsamiasz się z Małgosią?

Żaneta Pawlik: Nie, nie utożsamiam się, ale z tym co ona czuła – już tak. A może właściwie to jest to samo?

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Chcesz powiedzieć, że nie przeżywasz takiej historii. Natomiast pewne stany, emocje są podobne.

Żaneta Pawlik: Dokładnie tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Twoja bohaterka ma córkę, która gra w teatrze. Oczywiście gra zabawną sztukę „Pretty Woman”, albo à la”Pretty Woman”.

Żaneta Pawlik: To nie jest zabawna sztuka i to właśnie nie jest „Pretty Woman”, bo tam nie ma happy endu.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: W książce nie ma ciągu dalszego. Natomiast ja się chciałam zapytać, czy Ty grałaś kiedyś podobną rolę?

Żaneta Pawlik: Tak, dokładnie tak, bo widzisz mi się zacierają trochę teraz te dwa światy, ten realny z tym książkowym. I kiedy mówię, że tam nie ma happy endu, to Ty może o tym nie wiesz, bo nie widziałaś tego spektaklu po prostu. Tak, ja grałam uciesznicę sprzedajną w spektaklu Lekkiego Teatru Przenośnego w reżyserii Mirosława Orzechowskiego w Chorzowskim Centrum Kultury. Zapraszam wszystkich do Chorzowskiego Centrum Kultury. Ten tekst, który tam się pojawia to nie jest tekst ze scenariusza, ale mniej więcej ta historia, w której spotyka się uciesznica sprzedajna z filozofem na ławeczce w parku i prowadzą różne dysputy, tak, to są fakty. Zagrałam taką rolę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Super. A czy myślisz o napisaniu scenariusza? Skoro już grasz.

Żaneta Pawlik: Nie. Nie mam zielonego pojęcia o tym jak się pisze scenariusze, a też te spektakle, w których gramy, one bazują na scenariuszach pisanych przez naszego reżysera i one są po prostu świetne. To jest wszechstronny, wybitnie utalentowany człowiek i ja mu nie dorastam do pięt. Nie, nie zrodziła się taka myśl w mojej głowie. To jest zupełnie inna para kaloszy. No nigdy nie mów nigdy, ale nie sądzę. Prędzej zmienię gatunek niż wezmę się za pisanie scenariusza.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To skoro wspominasz o gatunku, to też miałam takie pytanie. Czy będziesz na razie zostawać przy tym gatunku, który jest obyczajem? Czy masz zakusy na jakiś inny? Oczywiście nie mówię, że od razu, bo pewnie następna jest obyczajem. Natomiast, czy marzy ci się napisanie jeszcze czegoś: thrillera, erotyku, czegokolwiek? Dla dzieci?

Żaneta Pawlik: Ja myślę, że erotyk i książka dla dzieci to jest taka płaszczyzna za którą nigdy się nie wezmę. Aczkolwiek nigdy nie mów nigdy. Myślę, że napisanie dobrej książki erotycznej to jest ogromne wyzwanie. Niestety na ten moment na rynku mamy zatrzęsienie literatury tego gatunku, która chyba nie jest najwyższych lotów. Mówię chyba, bo ja takiej literatury nie czytam. Popełniłam może ze trzy takie książki, ale to tak właśnie z ciekawości. Żeby móc na jakiś temat rozmawiać, to trzeba sobie dać taką szansę. Trzeba jakąś minimalną wiedzę przynajmniej posiąść. Więc myślę, że napisanie dobrej książki z gatunku erotyki byłoby bardzo dużym wyzwaniem i ja się nie czuję na siłach. Natomiast tak, pierwsza książka to jest obyczaj, druga książka to jest obyczaj, bo podpisałam umowę z wydawnictwem, więc ona się pojawi na rynku. Trzecia książka to też będzie obyczaj, bo nad nią pracuję. Pytanie na ile mi starczy inwencji twórczej i na ile ja w tym gatunku będę potrafiła wymyśleć coś nowego i czymś czytelnika zaskoczyć. Jeszcze nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, ale nie wykluczam romansu z innymi gatunkami. Myślę, że to jest w perspektywie kilku najbliższych lat co najmniej, nie szybciej.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Już trzy książki będą.

Żaneta Pawlik: No nie, na razie będą dwie. Wiesz, bo nie wiadomo, czy trzecią ktoś kupi, ale jest takie założenie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tak, trzeba myśleć pozytywnie, optymistycznie. Jestem pewna, że tak będzie, bo już umiesz pisać. To na pewno będzie dobrze. A jeszcze tak wracając do twojej książki, zawsze mnie ciekawi jak pisarz dobiera imiona. Czy są u Ciebie przypadkowe? Czy może przemyciłaś jakieś imiona ze swojego otoczenia i chciałaś takie oczko puścić?

Żaneta Pawlik: Nie. Ja nawet potem sobie pomyślałam, po tym wszystkim, że na przykład imię jednego z głównych bohaterów to jest imię mojego kolegi z pracy. I tak sobie pomyślałam, o rany boskie, jak on sięgnie po tę książkę, to sobie pomyśli, że to może o nim. Teraz tak staram się świadomie unikać imion znajomych mi osób. Natomiast te imiona też nie są z przypadku. One muszą ze mną rezonować. Nie mogę dać bohaterce na imię pani X, jeśli ja nie czuję tego imienia. To nie może być, strzelam, Judyta na przykład, bo nie, bo by mi nie pasowało to imię do tej roli i do jej charakteru. Natomiast staram się też, ja nie wiem, czy mi się to udało, ale mamy tam ciotkę Hejdlę, mamy Klaudynę. To nie są popularne imiona. Mamy pana Edmunda. To też nie jest popularne imię. Tak więc, ja jednak myślę, żeby te imiona w jakiś sposób nie były do siebie podobne. Żeby nie była na przykład Aśka, Agata, Agnieszka. Jak będą takie trzy bohaterki, to być może one czytelnikowi zleją się w jedną całość. Te imiona muszą się od siebie różnić. Ja muszę być przekonana, że to imię pasuje do charakteru bohatera. Przyjmuję też taką zasadę, nie wiem, to się tak samo zrodziło, więc może niewłaściwym jest mówienie o zasadzie, ale chyba tym postaciom z pierwszego rzędu daję takie imiona no powiedzmy pospolite. No bo nie wyobrażam sobie, żeby moja główna bohaterka miała na imię Hejdla. To by było dziwne. Mnie by nie pasowało to imię do Małgośki. Małgośka jest po prostu Małgośka. Taka sobie normalna Małgośka, sąsiadka z osiedla. A Hejdla to już nie. Nie do tej roli. Tak więc, te drugoplanowe postaci mogą mieć udziwnione imiona, ale te pierwsze niekoniecznie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A czy pamiętasz jaką kawę pije Twoja bohaterka?

Żaneta Pawlik: Czekaj, bo sytuacja z kawą pojawia się w drugiej książce. One mi się czasami trochę mylą, ale chcesz powiedzieć, że ona pije jakąś szczególną kawę. No na pewno ma ekspres i pije kawę sypaną.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Pije taką jaką ja lubię.

Żaneta Pawlik: Nie pamiętam!

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Pije z pianką i cynamonem.

Żaneta Pawlik: Aha. To tak widzisz naprowadziłaś mnie trochę, bo przecież ostatnio wieszałaś zdjęcie pięknej kawy z pianką, nie wiem czy z cynamonem, ale ta pianka tam była.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dzisiaj z cynamonem jeszcze nie wieszałam, ale powieszę.

Żaneta Pawlik: Nie pamiętam. Muszę przeczytać moją książkę jeszcze raz.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Właśnie chciałam się zapytać, czy to też jest twoja ulubiona kawa, albo właśnie jaką kawę pijesz? I czy masz jakiś rytuał pisarski? Czy codziennie, czy z kawą, czy z kawą właśnie z pianką i z cynamonem? Czy z colą? Czy masz jakieś rytuały pisarskie?

Żaneta Pawlik: Nie mam rytuałów pisarskich. Ograniczam kawę do jednego, góra dwóch espresso dziennie. Nie mam rytuałów. Nie mam biurka. Nadal się nie dorobiłam. Niektórzy tam mi kiwają palcem ku przestrodze, że mój kręgosłup tego nie wytrzyma. Tylko, że ja siedzę 8 godzin przy biurku w pracy, więc jak biorę laptopa na kolana, to ja się czuję wtedy taka wolna. A to pójdę na ogródek działkowy 300 metrów od domu, wskakuję do hamaka i znowu kładę tego laptopa na kolana. Więc jeśli mam mówić o jakich rytuałach, to albo jest to mój ulubiony pokój, albo mój ulubiony hamaczek i to wszystko. Nie mam żadnej szczególnej ulubionej muzyki. Właściwie nawet lepiej, żeby nic nie grało, żeby mnie nie rozpraszało. Musi być czysto, musi być posprzątane, bo bez tego w ogóle nie potrafię funkcjonować i tyle. Nie, innych rytuałów się tutaj nie doszukamy. A kawkę jaką piję? Aha, nie powiedziałam. No to espresso lubię, ale z pianką też lubię. Mój ekspres nie robi takiej fantastycznej pianki jak w jakiejś dobrej kawiarni, więc jak mam okazję, to tak, wtedy tam zamawiam cappucino, takie prawdziwe cappuccino.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A czy jesteś zdyscyplinowana w pisaniu? Nie masz rytuałów, ale może masz minimalne limity znaków, albo jakieś tygodniowe plany pisarskie? Samo pisanie rozumiem, że fabuła, treść, to bez planu, ale jednak jakieś deadliny powoli będą. Czy sobie jakoś tak narzucasz? Czy zdajesz się na pewien spontan, wena przyjdzie, nie przyjdzie? Jak będzie, to usiądę?

Żaneta Pawlik: Gdybym czekała aż przyjdzie do mnie wena, to przecież wiesz, bo sama piszesz książki, to bym się nie doczekała, albo bym się doczekała jej dwa razy na kwartał na przykład. Taką książkę pisałabym przez pięć lat. Nie, ja się biorę do roboty, niezależnie od tego, czy ja się czuję tak na siłach, czy mam pomysły w tym momencie, bo też z autopsji wiem, że nawet jeśli pierwsze, piąte i piętnaste zdanie przychodzi z trudem, to już to szesnaste to nie wiem, tak jakbyś miała taką ciężką machinę, próbowała ją rozkręcić. Aż ona w końcu pójdzie z górki na pazurki. To tak trochę wygląda. To jest taka samonapędzająca się historia pisarska. Nie czekam na wenę, ale ja też jestem człowiek prokrastynacja. I ja będę tak dlugo odwlekała pisanie, aż w końcu okaże się, że mam za mało czasu. Tak, wyznaczam sobie limity. Ja wiem jak długo pisałam pierwszą książkę. I wiem, jak dużo czasu zmarnowałam na niepisanie pierwszej książki. W związku z tym, tak, ja sobie wyznaczam limity. Wiem, że książka ma powstać, teraz strzelam, mówię z głowy, do grudnia. Przyjmuję założenie, że tam ma być 500.000 znaków ze spacjami, bo jak państwo wiedzą, albo nie wiedzą, przeliczamy na znaki ze spacjami, niektórzy przeliczają na wyrazy, różne są techniki. Nie przeliczamy na strony, bo możemy mieć różną czcionkę, różną wielkość czcionki, interlinie. Ja przeliczam sobie na znaki ze spacjami. Jeśli mam do grudnia napisać 500.000 znaków ze spacjami, no to podzielić sobie na tych kilka miesięcy. Podzielić sobie potem na tych kilka tygodni i wychodzą mi takie targety, które ja powinnam spełnić w danym tygodniu na przykład. To oczywiście też jest tak, że w weekendy pisze mi się lepiej niż w tygodniu, bo jest praca zawodowa i są inne obowiązki. Trzeba iść do teatru, albo mnie boli głowa, bo to, bo tamto, więc ja sobie odpuszczam. To nie jest tak, że ja piszę codziennie, choć wiem, że tak to się powinno robić, choćby nawet jedno zdanie, żeby cały czas mieć kontakt z tą historią. Nie, to się tak nie da.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Podobno chociaż przecinek wystarczy zmienić.

Żaneta Pawlik: Spróbuję. No dobra, mogę tak spróbować. Zobaczymy jak będę się z tym czuła.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A jak spędzasz swój czas wolny, bo jeżeli piszesz, pracujesz i jeszcze grasz w teatrze? Czy jeszcze starcza Ci czasu na jakieś inne przyjemności? Czy może pisanie i teatr już są tymi przyjemnościami, które Ci rekompensują zmęczenie pracą? Czy oprócz tego masz taki czas, że kładziesz się, leżysz z książką, z serialem?

Żaneta Pawlik: No jakby tak zrobić sobie taki rachunek sumienia, to prawdopodobnie wyszłoby, że ja więcej czasu spędzam z książką i serialem właśnie. Z tym, że z książką którą czytam, a nie z książką, którą piszę. Moja córka już jest dorosła. Moja córka już wyfrunęła z gniazda. Mam piesia, kota, męża. Chyba w niewłaściwej kolejności wymieniłam moich domowników teraz. Więc ja mam bardzo dużo czasu dla siebie. Oczywiście jest praca zawodowa, ale to są normowane godziny pracy. Próby w teatrze też są dwie, no góra trzy w tygodniu. Szczerze mówiąc to ja nie uważam, żeby teatr i pisanie książki było rozrywką, żeby było przyjemnością. Granie spektaklu na deskach jest przyjemnością, ale te próby wielomiesięczne wcale nie należą do przyjemnych. Tym bardziej, że często ja tam dostaję po łapach. No bo pracujemy nad rolą, w związku z czym reżyser chce ze mnie wyciągnąć więcej niż czasem jestem w stanie dać, albo mi się wydaje, że już się wspięłam na wyżyny, a on mówi: nie, jeszcze dokręcamy śrubę. Tak samo jest z pisaniem. To nie jest przyjemne. I właśnie człowiek prokrastynacja, bo właśnie czasami moja niedziela wygląda tak, że wstanę rano, ogarnę mieszkanie, to, tamto, siamto, wyprowadzę psa, zjem jakiś obiad i cały czas mam z tyłu głowy: siądź i pisz książkę. To przecież wystarczy, że napiszesz tyle i tyle znaków. Jakbyś wzięła się z rana, to byś miała do godziny czternastej limit zrobiony. A ja sobie tak cały czas myślę, to dobra, za chwilę, a może to zrobię, może tamto. Notabene mamy godzinę szesnastą i to nie jest tak, że ja do te pory spędziłam czas na takim pełnym spontanie i luzie, bo siadłam sobie z czytaniem książki. Nie, ja cały czas byłam w takim napięciu, bo ja muszę napisać tyle i tyle znaków. No cholera, zamiast siąść napisać i mieć z głowy, że tak powiem, to ja to przesuwam na później, na później, na później. No, ale tak, ja znajduję czas na seriale. Natomiast to jest trochę tak, że jak ja się wciągnę w czytanie książki, albo bardzo wciągnę w pisanie, to te seriale idą na bok. To nie jest tak, że ja muszę. Ja potrafię zrobić sobie taki detoks. I to nie tak, że ja mówię nie i kropka, bo nie możesz, tylko to wypływa ze mnie. Jakoś słucham moich wewnętrznych potrzeb i sobie płynę. Tylko czasem je koryguję, żeby całkiem nie odpływać.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Pisanie nie jest dla Ciebie przyjemne, no nie wierzę. No, ale rozumiem założenie.

Żaneta Pawlik: No dobra, jest przyjemne, ale jest wymagające. To jest ciężka praca. To znaczy takie momenty, że jak już mi tak pod tą kopułką: a teraz on zrobi to, tamto, siamto i nie mogę się doczekać aż usiądę i to wszystko zapiszę. Wtedy tak się płynie, faktycznie. Czasami to jest tak, że nie wiesz co się tam dalej wydarzy. Nie bardzo wiesz i coś Ci się nie klei. Jak ja mam w takim momencie siąść do pisania, to ja cierpię wewnętrznie, bo wiem, że ja muszę coś napisać, żeby tę barierę pokonać. A ja jestem człowiekiem, który doprowadza wszystkie swoje założenia do końca. Tak więc wiem, że prędzej, czy później ta kolejna książka powstanie. No, ale to jednak kosztuje sporo pracy.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jasne. A propos kolejnej książki tutaj było pytanie na czacie. Czy druga książka, którą napisałaś, jest kontynuacją i czy jeżeli nie, to czy będzie kontynuacja tej?

Żaneta Pawlik: Nie będzie kontynuacji. Nie planuję drugiej części. Chyba, żeby z jakiegoś nieznanego mi powodu wydawnictwo poprosiło o dopisanie drugiej części. Ja nie wiem, czy to w ogóle tak wydawnictwa praktykują, a jeśli tak, to kiedy. Nie wiem. Ja nie planuję napisania drugiej części. Jeśli chodzi o zakończenie tej książki, to oczywiście nie powiemy, że tam jest happy end, czy nie ma happy endu, czy zakończenie jest otwarte, ale ono jest takie, że ludzie chcą więcej. Ludzie nie są nasyceni tym zakończeniem. I ja sobie myślę, że to bardzo dobrze, dlatego że oni o tej książce myślą. Ona Im trochę zostaje w głowie. Gdybym ja tę historię pociągnęła jeszcze dalej, to myślę, że to by było jeszcze trudniejsze zadanie niż napisanie drugiej książki, zupełnie innej opowieści z innymi bohaterami. Natomiast tutaj nie wszyscy czują się usatysfakcjonowani zakończeniem, ale też niektórzy uważają, że ono jest fantastyczne i nie mogliby sobie wymyśleć lepszego. Jesteśmy różni, mamy różne oczekiwania i różną percepcję. Jeśli tutaj niektórzy czują się tak nie do końca usatysfakcjonowani, to ja myślę, że zakończenie drugiej książki dopiero im się nie spodoba i tam się zastanawiam właśnie nad napisaniem dalszego ciągu, ale na razie wsiąkłam w trzecią książkę i to też jest zupełnie osobna historia. Tutaj nie będziemy pisać dalej.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jak dla mnie mogłoby być dalej, oczywiście, bo ja się lubię zżywać z bohaterami i lubię kontynuacje książek. Natomiast rzeczywiście uważam, że historia jest zakończona tak w sam raz, więc też nie zdradzajmy jak. A czy sama lubisz czytać książki z otwartym zakończeniem? I jeżeli tak, jeżeli nie, to w ogóle jakie książki lubisz czytać tak dla przyjemności?

Żaneta Pawlik: Ja nie lubię książek z otwartym zakończeniem. Ja wolę książki, gdzie wszystko jest dopowiedziane. Ja nawet nie lubię epilogów. Tak? Prolog na początku, epilog na końcu, nie pomyliłam. Ja nie lubię, gdy gdzieś tam się urywa historia w jakimś takim środeczku, a potem jest epilog, czyli strzelam gdzieś tam pół roku później, nagle wszyscy szczęśliwi. Nie, też tak nie lubię. Natomiast lubię, żeby historia była doprowadzona do końca i żeby tam był ten happy end, albo żeby go nie było. A jakie ja lubię czytać książki? Ja myślę, że za dużo czytam kryminałów i też mi się wydaje, że właśnie w „Mowy nie ma!” jest tyle zakrętów, że mi się to troszkę wzięło nie ze struktury, tej takiej wzorcowej struktury obyczajówki, ale z kryminałów, gdzie tam co chwilę coś bohatera zaskakuje i próbuje go zjeść na każdym rogu. Natomiast takim moim ulubionym, przeukochanym pisarzem jest Richard Yates. I teraz powiem Ci, że kiedy ja obserwuję opinie recenzentek, tudzież czytelniczek, które opiniują na Lubimy czytać, bo to jest chyba taki największy serwis o książkach, co one piszą o mojej książce i tam maksymalna skala to jest 10. Przy czym chyba 6 oznacza, że książka jest dobra. No, a ta 10 to jest już taka wybitna, czyli zakładam, że ktoś pokroju Olgi Tokarczuk. A ja tam, nie wiem czy zasłużyłam, ale niektórzy mnie ocenili na 10. Bardzo mi miło. Wiesz, jak tam zobaczyłam te kilka szóstek to sobie pomyślałam: jaki smuteczek. No jakże to? Siódemka, ósemka, ale szóstka. Po czym z ciekawości weszłam na Richarda Yatesa, bo ja nie zawsze piszę recenzję na Lubimy czytać , ale zdałam sobie sprawę, że te bieżące książki, które czytam, to ja je jakoś tak opiniuję, nawet tak kilkuzdaniowo, żeby tak innym potencjalnym czytelnikom podpowiedzieć, czy w mojej ocenie warto po tę książkę sięgnąć, czy nie. I tak przejrzałam sobie Richarda Yatesa, bo ja tak sobie mówię, on zaledwie kilka książek napisał, wybitnych, więc dla mnie to jest 10. To jest nawet za mała skala. I co się okazuje? Te jego książki tam są słuchaj zaopiniowane na 6,4 na przykład. I tak sobie myślę: ludzie, jak możecie. Ja nie wiem, co ludzie mają w głowach, oczywiście każdy ma prawo do własnego zdania, ale wydaje mi się, że trzeba rozgraniczyć dwie rzeczy i ja sama się na tym złapałam, ale to dopiero po tym jak napisałam książkę, czyli wtedy kiedy już wiem ile to kosztuje wysiłku i pracy. Choćby z szacunku, że ktoś jednak tę książkę napisał i ktoś zechciał ją wydać, to nie można tej historii mieszać z błotem. Trzeba rozróżnić dwie rzeczy: warsztat pisarski i samą historię, bo przecież to może być tak, że nas jakaś historia nie porwała, bo mi się nie podobała, bo ona była przykładowo za nudna, bohaterowie byli jakoś płasko przedstawieni. No to już jest na minus od takiej strony literackiej. Ja niedawno czytałam fantastykę i myślę, że dziewczyna od takiej strony warsztatowej fajnie napisała książkę. Natomiast mnie historia kompletnie nie porwała, ale ja po prostu nie lubię fantastyki i to nie jest tak, że ja teraz powinnam dać piątkę, albo jeszcze mniej, bo ja nie lubię fantastyki. Nie. Trzeba odróżnić te dwa aspekty. Tak sobie myślę, że jeśli ktoś Richarda Yatesa ocenia na 6, to ja przy nim powinnam mieć 4 na przykład. To tyle jeśli chodzi o ocenę, bo one oczywiście nie są do końca miarodajne, ale one są bardzo, bardzo pożądane. Ja sobie je bardzo cenię teraz od tej strony kiedy jestem autorką, ale też zawsze zaglądałam na Lubimy czytać zanim chciałam przeczytać jakąś tam książkę kogoś tam.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Wiesz Żanetko, chyba nie można się porównywać do nikogo, bo tyle ile osób jest na świecie, tyle jest gustów, każdy czyta co innego, każdy lubi co innego, każdy jest w innym momencie życia. To też jeszcze zależy ile masz lat, co Cię akurat teraz spotkało i książka, która akurat jest na Twojej drodze, czasem bardziej Cię porusza, czasem mniej. Czasem przeczytasz ją za 10 lat i powiesz: jaka fantastyczna. Więc na pewno nie możesz się dołować tymi szóstkami. Jestem przekonana, że osoby, które dały 6 i tak zachwyciły się książką. Tylko może właśnie coś nie do końca trafiło w ich gatunek na przykład. Natomiast masz rację z tym, że trzeba oddzielać i warsztat i historię, bo rzeczywiście to są bardzo różne rzeczy, a często wrzucamy je do jednego worka, to znaczy recenzenci, albo odbiorcy. Bywa to krzywdzące dla autora. Natomiast na pewno nie można się z nikim porównywać. Pewnie byśmy nigdy nic nie napisały, gdyby odnosić się do jakichś znakomitości. Każdy od czegoś zaczyna. Ty zaczęłaś akurat z przytupem. Zresztą tutaj był taki komentarz na czacie, że jeżeli tak jak teraz eksperymentujesz z pierwszą książką, to co będzie dalej, bo tak fantastycznie Ci to poszło.

Żaneta Pawlik: Ja się trochę boję tych pozytywnych recenzji, bo naprawdę nawet tam jedna osoba, która dała szósteczkę, to jednak dała bardzo fajną i ciepłą recenzję, ale zostawmy tę matematykę. Literaturę nie można sprowadzać do dziesięciu gwiazdek, od 1-10 maksymalnie. A ja też się z Tobą zgadzam, że faktycznie czasem nie jest właściwy czas na czytanie książki X, czy Y i kiedy ja się zachwycam jakimś tytułem i komuś polecam, to ktoś twierdzi, że on nie jest w stanie przejść przez tę książkę, bo ona jest dla niego straszna i okropna i w ogóle się przy niej męczy. Tak więc oczywiście mamy do tego prawo. Sama mam taką książkę, która mówię otwarcie, że zmieniła moje życie. To był właśnie ten moment zapalny, który podzielił to moje życie. Mówiłam o tym na samym początku, czyli ten moment graniczny, to był moment rozwodu w moim życiu. I to była książka „Spóźnieni kochankowie” Williama Whartona. Ja sobie obiecuję, że ja sięgnę do tych „Spóźnionych kochanków”. I ja tak sobie, nie wiem, chyba już od 10 lat tak sobie mówię: przeczytaj znowu tę książkę, przeczytaj. Powiem Ci szczerze, że ja się boję. Ja się boję, że się rozczaruję. Boję się, że ona drugi raz mnie nie zachwyci tak bardzo, jak zachwyciła mnie za pierwszym razem. Bardzo się boję, ale myślę, że to zrobię za kolejnych 10 lat, kto wie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Myślę, że nie rozczarujesz się. Przynajmniej ja do takich książek, które kocham najbardziej, wracam. Widzę w nich jeszcze więcej, niż widziałam. Myślę, że u Ciebie będzie podobnie. Bądź dobrej myśli.

Żaneta Pawlik: Zobaczymy.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A powiedz mi, jakie to uczucie, trzymać w ręku swoją książkę? Ten pierwszy moment, jak rozpakowałaś pudełko, jak ją powąchałaś, otworzyłaś?

Żaneta Pawlik: Ja najpierw dostałam okładkę, oczywiście mailem. Niektórzy pytają, czy ja miałam wpływ na okładkę, czy nie miałam. Różnie są konstruowane umowy z wydawcami. W tym wypadku, to wydawca zaproponował taką, a nie inną formułę tej książki. Zapytał mnie o zdanie, liczył się z moimi oczekiwaniami. Finalnie powstała taka, a nie inna okładka. Wydaje mi się, że ona jest trochę przesłodzona w stosunku do tej historii, która jest w środku. Docierają też do mnie sygnały, że niektóre dziewczyny mówią, że gdyby one mnie nie znały z takiego światka wirtualnego, albo ktoś powiedział: weź tę książkę, bo to nie jest takie słodkie romansidło. Notabene się mówi: nie oceniaj książki po okładce, ale jednak. Z drugiej strony, spotkałam się z inną teorią. Dziewczyna, która działa w branży marketingu książki, powiedziała, że bardzo dobrze, że ta okładka jest przesłodzona, bo dzięki niej „Mowy nie ma!” otwiera się na szerszy rynek odbiorców niż taki bardzo zawężony. To wcale nie znaczy, że ktoś, kto lubi czytać romanse, nie doceni tego, że w środku są poruszone bardzo istotne problemy społeczne. Myślę, że ten wątek romansowy nie wysuwa się tutaj na pierwszą linię. Myślę, że wpasowuje się w gust zarówno jednych, jak i drugich czytelniczek. A pytanie brzmiało, jak się czułam, gdy zobaczyłam tę książkę? To znaczy szczerze mówiąc, bardzo mnie Zysk i S-ka zaskoczył jakością wydania tej powieści. Ja chyba też bardzo długo nie miałam papierowej książki w ręku, bo ja czytuję e-booki. Mnie jest tak wygodniej i poręczniej, ale oczywiście nie wyobrażałam sobie tego, żeby moja książka miała być sprowadzona tylko do wersji elektronicznej. Przede wszystkim ja się cieszę, że tutaj są skrzydełka. Bardzo się cieszę, że tutaj są notki polecające i że ten lakier jest wypukły na tytule. To jest bardzo dobrze wydana książka. Fajna czcionka jest w środku. Ona nie jest za wąska. Ja muszę nosić okularki do czytania, a mnie oczy przy tym liternictwie nie bolały. A jak się czuję? Wiesz co, to był taki impuls, to był taki moment. Ja nawet niedawno wybrałam się specjalnie do Empiku, nagrałam jakiś tam filmik, zrobiłam zdjęcia, że moja książka jest w Empiku na półce. Dobra, to ja się teraz przyznam. Ja specjalnie pojechałam do tego Empiku. Tak chyba z tydzień się zbierałam, żeby tam pojechać i nakręcić sobie jakiś filmik. Dziewczyny tak się ekscytują jak ich książki są w Empiku. No to jest fantastyczne, oczywiście że tak. Tak mi było nie po drodze, bo ja nienawidzę dużych sklepów. Ja nienawidzę marketów, a teraz musiałam i to też w sobotę pojechałam do największego marketu na Śląsku. Po prostu genialnie to sobie wymyśliłam, w weekend. No ja się ucieszyłam, gdy ją zobaczyłam. Dzisiaj w ogóle taka historia, bo jedna z dziewczyn mnie pytała, a jak tam z Twoją książką, bo z dedykacją bardzo bym chciała. Można kupić książkę z dedykacją przez moją stronę https://zanetapawlik.pl/, jeśli przy okazji mogę się zareklamować. Ona jest tam do kupienia w cenie okładkowej, czyli 42,90 złotych plus koszty wysyłki, czyli stosunkowo dużo. W Empiku widziałam, że jest teraz za 27 złotych z drobnymi. Mówię do tej dziewczyny, weź sobie zamów tę książkę z dostawą do Empiku tutaj w mojej miejscowości. Ja pojadę, odbiorę, napiszę Ci dedykację i wyślę. No i słuchaj, dzisiaj wchodzę do tego Empiku, a pan mówi, jaki numer zamówienia. Ja odpowiadam, taki i taki, taki i taki kod. Pan mi daje moją książkę. O dziwo, ona nie była zapakowana, tylko już rozpakowana. Pan mi ją wręcza i mówi: miłej lektury. Tak sobie myślę i co ja mam teraz odpowiedzieć. Powiedziałam dziękuję i wyszłam stamtąd, ale to było bardzo dziwne uczucie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Fantastycznie. Natomiast Ania Purowska moim zdaniem robi fajny myk, że zostawia w księgarni podpisaną książkę na półce. Po prostu w niektórych księgarniach zostawia swoje książki z podpisem. Ktoś trafia przypadkiem, lub celowo. Może z mediów społecznościowych. Myślę, że to jest takie bardzo urocze.

Żaneta Pawlik: Myślę, że to jest fantastyczne. Ja widziałam, że Katarzyna Kowalewska z Grodziska Mazowieckiego, u siebie też ma zaprzyjaźnione księgarnie i tam są nawet tak bardzo wyeksponowane jej książki. Można kupić jej książki z dedykacją. A nawet po tym filmiku z Empiku, który ja nagrałam, kuzynka, która widzę, że tutaj też jest i ona mi zrobiła fantastyczne zdjęcia do sesji promocyjnej książki,@foto_agawa, podesłała mi filmik innej autorki z zagranicy, która udała się do jakiegoś dużego sklepu, znalazła na półkach swoją książkę i cichaczem gdzieś tam w środku napisała swoją dedykację, i z powrotem na półkę książkę odłożyła. No więc pomyślałam fantastyczne, mogłam to samo zrobić w Empiku. Potem sobie z kolei pomyślałam, przecież tam jest monitoring, podszedłby ktoś z obsługi i powiedział, że ja książki niszczę. Pewnie bym się wybroniła, bo tam w środku moje zdjęcie jest. No, ale ja pomyślę następnym razem, czy to zrobić tak cichaczem właśnie i kogoś zaskoczyć. Czy jednak porozmawiać z jakąś mniejszą księgarnią, bo nie wiem jak się rozmawia z Empikami, ale pomysł jest absolutnie fantastyczny, tak. A Ania Purowska napisała też świetną książkę, którą przeczytałam i zrecenzowałam, video recenzowałam tak w trzech słowach. Bardzo mnie poruszyła, piękna historia.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To popytaj Anię. Ania chyba zostawia w księgarniach Autorska. To jest taka mniejsza sieć. Natomiast pewnie można skonsultować nawet z Empikiem. Myślę, że absolutnie by nie odmówili jakiegoś egzemplarza z autografem. Żanetko powoli nasz live dobiega końca, zbliżamy się do godziny. Tak szybciutko to zleciało. A powiedz, czy masz jakąś złotą radę, jakieś przemyślenia, które już wyniknęły z tego całego pisarskiego doświadczenia, którymi mogłabyś się podzielić z przyszłymi pisarzami? Z osobami, które już zaczęły pisać, albo jeszcze nie zaczęły pisać, ale się do tego przymierzają. Co robić, czego nie robić? Czy masz już jakieś takie przemyślenia, które może sama chciałabyś usłyszeć, a nie usłyszałaś od kogoś?

Żaneta Pawlik: Ta druga część pytania jest dla mnie już trudniejsza, bo nie wiem co bym chciała usłyszeć. Na pewno na samym początku nieoceniona była dla mnie pomoc nauczycielki kreatywnego pisania i te poradniki również. Poradniki są lepsze i gorsze. Nie będziemy tutaj reklamować.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Przerwę Ci, bo było jedno pytanie, jakie poradniki polecasz?

Żaneta Pawlik: To mam powiedzieć głośno?

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tak.

Żaneta Pawlik: No dobrze.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A dlaczego nie?

Żaneta Pawlik: To skoro ja posiadłam dobrą wiedzę, to niech inni też mają dostęp. A wiesz dlaczego nie? Tak sobie myślę, że jeżeli kogoś interesuje temat, to on jest w stanie sobie wygooglować te poradniki. Natomiast powiedzmy głośno, ja najpierw przeczytałam „Maszynę do pisania” Katarzyny Bondy. Uważam, że to jest bardzo dobry poradnik dla laika, dla kogoś kto dopiero dotyka tematu. On jest napisany w bardzo przystępny sposób. Potem skończyłam kurs kreatywnego pisania u Emilii Teofilii Nowak w Fabryce Dygresji. Zastanawiałam się nad Maszyną do Pisania, ale wydawało mi się, że tam cena jest dla mnie zaporowa. Trochę żałuję, trochę nie żałuję, bo u Emilii też się sporo dowiedziałam. Nie wiem oczywiście, nie mam porównania, jak wygląda kurs u Emilii w zestawieniu z Maszyną do Pisania. No, ale w Maszynie mamy super nazwiska. Wiesz, przecież sama się u Nich uczyłaś. Myślę, że oni akurat są warci każdych pieniędzy. No i oczywiście Tomasz Węcki i tytuł, z którego mój mąż się śmieje ilekroć patrzy na tę książkę na półce, „Jak napisać powieść”. On się śmieje nie z poradnika, tylko z mojego podejścia. Kiedy powiedziałam, że napiszę książkę, to pierwsze co, czy też drugie, czy trzecie, kupiłam sobie poradnik „Jak napisać powieść”. On wyznaje zasadę, że książkę się pisze, a nie ma instrukcji obsługi napisania książki. On tego poradnika nie czytał, więc sobie tak trochę teoretyzuje. Natomiast uważam, że ten poradnik jest już bardzo zaawansowany. Więc ja bym zaczęła najpierw od „Maszyny do pisania”. Oczywiście gdzieś tam jeszcze pośrodku Stephen King, ale to chyba Ty mi nawet zwracałaś na to uwagę, że to nie jest poradnik w takim rozumieniu poradnikowym. Natomiast tam jest całkiem sporo takich historii z jego życia, trochę autobiograficznych opowieści, ale mimo wszystko o pisaniu On też mówi w sposób bardzo interesujący. To już jako ciekawostkę bym potraktowała. A jeszcze zapytałaś, co bym poradziła początkującym pisarzom? Poradziłabym jednak skorzystanie z fachowej literatury i/lub z kursów. To nie jest tak, że ktoś jest samorodnym talentem, bo ktoś może być oczywiście, może mieć talent do pisania, ale jeszcze przyda mu się troszeczkę takich technicznych sugestii, jak się za to pisanie wziąć. No i ja bym życzyła wszystkim wytrwałości. Myślę, że to jest słowo klucz. Gdzieś to przeczytałam i nie potrafię sobie przypomnieć gdzie, ale podobno i też nie wiem, kto te badania przeprowadził, nie wiem czy to jest prawda, tylko 10 procent osób, które zabierają się za pisanie książki, tę książkę kończy. Gdyby to była prawda, to znaczy że znakomita większość w którymś momencie odpuszcza. Dlaczego odpuszcza? No, bo może nie ma czasu, bo nie czuje się na siłach, bo wątpi w to co zostało stworzone przez niego. Tak więc przede wszystkim wiara w siebie, ale nie pycha, bo pycha gubi. Wiara w to, że dobrniemy z książką do końca. Chociaż słowo dobrniemy może jest takie nie najlepiej w tym kontekście użytej, ale naprawdę doprowadzić to do końca. Po to są kursy, po to są też płatne recenzje. Ja nie korzystałam z płatnej recenzji, bo niektórzy jak już mają jakiś większy fragment, oczywiście mogą się konsultować z jakimś nauczycielem prowadzącym, albo mogą całą książkę do takiej płatnej recenzji przekazać. Ja wykluczyłam takie rozwiązanie, ale dlatego, że stwierdziłam, że jak ja już napiszę książkę, a ktoś by mi ją kazał całą rozbebeszyć od początku do końca, to ja już bym straciła serce. I tylko dlatego się na to nie zdecydowałam. Jeśli ktoś nie do końca czuje się na siłach, to jak najbardziej może mieć osobę, która ją troszeczkę poprowadzi, która ją skoryguje po pierwszym, drugim, czy dziesiątym rozdziale i już zanim on doprowadzi tę książkę do ostatniej kropki. Tak że wiara w siebie i do przodu. Trzeba być wytrwałym i mieć świadomość celu. I oczywiście Ameryki nie odkrywam, wyznaczyć sobie konkretną datę zakończenia. To znaczy to nie musi być 12 listopada, to może być końcówka sierpnia na przykład, tak plus minus.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Super. Bardzo Ci dziękuję. Mam nadzieję, że spotkamy się przy następnej książce.

Żaneta Pawlik: Bardzo Ci dziękuję za zaproszenie. Dziękuję również Skrzydlatym Piórom, bo Ty jesteś jedną ze składowych Skrzydlatych Piór. Prowadzicie fajne konto, macie fajny content.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Wszystko, co dobre, szybko się kończy, więc ściskamy i dziękujemy słuchaczom. Do następnego razu.

Transkrypcję nagrania i redakcję wywiadu przygotowała Zofia Stawicka @przechadzki_z_ksiazkami.

Live z Moniką Wojciechowską autorką książki „Rodzeństwo”

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Cześć! Ja mam na imię Irmina. Jestem ze Skrzydlatych Piór. Bardzo mi miło zacząć nasz kolejny skrzydlaty live. Tym razem gości u nas Monika Wojciechowska, debiutantka, autorka niesamowitej powieści pod tytułem „Rodzeństwo”. Cześć Monika! Tak oficjalnie.

Monika Wojciechowska: Cześć Irmina! Cześć wszystkim! Dobry wieczór. Dziękuję, że znaleźliście czas, żeby dołączyć. Bardzo mi miło.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To może pierwsze pytanie, o czym zdaniem autorki jest książka? A o czym nie jest?

Monika Wojciechowska: To jest bardzo trudne pytanie. Myślę, że mam dwie różne odpowiedzi na to pytanie i obydwie są prawdziwe. Może zacznę od tego, że kiedyś byłam na wystawie ciekawych instalacji. Pod każdym eksponatem był długi elaborat autorki, która tłumaczyła co ta instalacja oznacza. Powiedziałam wtedy sobie, że jeżeli kiedykolwiek zdarzy mi się wydać książkę, czy zrobić cokolwiek w przestrzeni artystycznej, co będzie miało szansę ujrzeć światło dzienne, to nigdy nie powiem odbiorcom: to jest o tym i proszę to rozumieć w taki sposób, a nie żaden inny. Tak sobie obiecywałam w przypadku „Rodzeństwa”. Powiedziałam sobie, że odbiorca może odebrać tę książkę tak jak chce, zależnie od jego wrażliwości, doświadczenia życiowego, czegokolwiek. W taki sposób staram się do tego podchodzić. Recenzje mojej książki są bardzo różne. Jest to dla mnie w porządku, że ludzie w różny sposób tę książkę odbierają. Oczywiście ja też pisałam ją z jakimś tam swoim zamysłem. Chciałam napisać książkę o tym, w jaki sposób dzieciństwo wpływa na dorosłe życie. To był mój zamysł, ale chcę bardzo mocno podkreślić, że nie jest to coś, co chciałabym komukolwiek narzucić. Jeżeli ktoś stwierdzi, że „Rodzeństwo” to współczesna wersja bajki „O krasnoludkach i sierotce Marysi” to powiem: OK, jeżeli w taki sposób to odbierasz, to jest to Twoje prawo”.

O tym jest „Rodzeństwo”. To są dwie odpowiedzi na jedno pytanie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Moja praca magisterska była dokładnie na ten sam temat, o tym jak dzieciństwo wpływa na dorosłe życie. Gdybym pisała ją teraz, to oczywiście jako jedno ze źródeł podałabym Twoją książkę. Zgadzam się z tym, co powiedziałaś. Ta książka jest zdecydowanie na bardzo wiele tematów, ma wiele płaszczyzn i w zasadzie każdy może sobie z niej wziąć, co chce. Ja właśnie byłam ciekawa jak mówi o tym autorka, bo ja przeczytawszy mam kilka swoich refleksji o czym jest dla mnie. Po czym i tak po wielu dniach i tak dochodziłam do tego, że jeszcze kolejne rzeczy mi się tam nasuwały. Natomiast byłam ciekawa, jaki Ty miałaś zamysł, bo wiadomo, że każda dobra książka jest dobra, dlatego że każdy może sobie w niej znaleźć, to co chce. To nie tak, że jest jeden konkretny temat i generalnie przekaz jest jeden. Tutaj właśnie Twoja książka ma bardzo wiele przekazów, dlatego też pytanie drugie. Jak myślisz komu ona się spodoba, albo komu nie spodoba?

Monika Wojciechowska: Pisałam taką książkę, jaką sama bym przeczytała. Myślałam, że będzie to książka dla pań w średnim wieku. Widzę, że czytają ją ludzie w różnym wieku, dużo młodsi niż zakładałam. Jak patrzę na recenzje, to niekoniecznie ta moja teoria o paniach w średnim wieku się sprawdza. Zauważyłam też, że mężczyznom ta książka dosyć się podoba, że trafia do nich. Tak więc to jest podobnie tak jak z poprzednim pytaniem. Ja mam jakieś swoje wyobrażenie na temat, o czym jest książka i dla kogo ona jest, ale nie mam wpływu na to, jak ludzie ją zinterpretują, jak do nich trafi i kto ją weźmie w rękę. Dla kogo jest? Dla osób, które zechcą ją przeczytać. Dla osób, w których być może coś poruszy.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To ja dodam tylko od siebie, że porównam książkę Moniki do książek Sally Rooney. Jeśli ktoś zna jej książki, to mój odbiór był taki, że te pisarki powinny iść razem na kawę. Mogłyby się zamienić swoimi książkami, podmienić tytuły i do końca byście się nie zorientowali, która którą napisała. Ja mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że na pewno fani Sally Rooney mogą sięgnąć po książkę Moniki. I nie dziwię się, że podoba się mężczyznom, bo ona jak dla mnie ma fajny język, niezbyt kwiecisty i kobiecy. Ona ma właśnie takie fajne, proste zdania, i zauważyłam przynajmniej po moim mężu, że on sobie takie ceni i lubi. Plus cała fabuła jest taka uniwersalna. Natomiast nie dziwę się przez sposób Twojego pisania. Do tego jeszcze wrócimy. Książka „Rodzeństwo” jest napisana z perspektywy Sandry i Alberta, rodzeństwa. Czy to są postaci fikcyjne, czy może inspirowałaś się kimś ze swojego środowiska?

Monika Wojciechowska: To są postaci absolutnie fikcyjne.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli na moje drugie pytanie, ile Moniki w tej książce, odpowiesz, że nie jest to o Tobie. Natomiast jak ją czujesz? Ile tam jest mimo wszystko Twojego serca, emocji, przeżyć?

Monika Wojciechowska: W książce jest mnie bardzo dużo, ponieważ napisałam o temacie, który mnie bardzo interesuje. Ten wpływ dzieciństwa na dorosłe życie jest dla mnie naprawdę niezwykle fascynujący. Ja nie wiem jakie są doświadczenia innych osób w moim wieku, ale mam wokół siebie mnóstwo znajomych, którzy mówią: potrzebuję iść na terapię, albo jestem na terapii, albo byłem na terapii, albo szukam nowego terapeuty, albo muszę coś tam jeszcze wyprostować. Mam wrażenie, że mnóstwo ludzi mówi, że ma do przepracowania mnóstwo rzeczy z dzieciństwa, że musi przerobić mamę, przerobić tatę, przerobić jakieś tam zdarzenie w relacji z nimi. W tym kontekście to jest książka nie tyle o mnie, ale o tym, co ja widzę, że jest powszechnym problemem.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Gdy zabierając się za pisanie , miałaś już zamysł całej książki? Czy wiedziałaś już, że chcesz napisać o wpływie dzieciństwa na to dorosłe życie? Czy miałaś cały jej kształt? Czy wiedziałaś, że historia skończy się w tym momencie, w którym się skończyła? Czy to poszło samo? Miałaś tylko temat, a bohaterowie Cię poprowadzili?

Monika Wojciechowska: Bardzo wcześnie wymyśliłam strukturę książki i bardzo wcześnie napisałam zakończenie. Nie wiem nawet, czy zakończenie napisałam najpierw, a później pierwsze kilkanaście stron, czy odwrotnie. Właściwie na całym etapie pisania książki wiedziałam do jakiego zakończenia dążę. Stephen King w książce „Jak pisać” sugeruje, żeby pozwolić bohaterom prowadzić historię, tak żeby oni żyli w tej historii. Nie jest to szczególnie istotne, żeby zakończenie było na samym początku. Ta idea bardzo mi się podoba, ale to że od początku miałam zakończenie „Rodzeństwa” bardzo mi pomogło. Na każdym etapie książki mogłam zerknąć na koniec i pomyśleć, to jeszcze zdarzy się to, to i to, zanim zdarzy się zakończenie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Chyba rzadko się zdarza, że pisze się najpierw koniec. Natomiast rozumiem to.

Monika Wojciechowska: Są pisarze, którzy piszą o pisaniu i którzy polecają, żeby mieć to zakończenie już gotowe, że wtedy jest łatwiej. Wydaje mi się, że każdy znajduje swój własny sposób na pisanie. Ja myślałam, że to co polecał King będzie mi odpowiadało. Okazało się, że mając zakończenie, wiedząc jak się ta historia skończy bardzo mi pomogło.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Na czacie Kasia pyta, kto to napisał, z jakiego poradnika? To właśnie było z Kinga, tak?

Monika Wojciechowska: Tak, King napisał to, żeby pozwolić prowadzić się bohaterom. Z kolei Steven Pressfield bodajże w książce „Nikt nie chce czytać twojego gówna”, przepraszam, taki jest tytuł, pisze, żeby mieć zakończenie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To może też jeszcze spojrzę na czat, bo było też pytanie, jak długo pracowałaś nad tą książką?

Monika Wojciechowska: Pisałam ją blisko rok.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Takie pytanie zbliżone, jak długo czekałaś na wydawcę? A po podpisaniu umowy jak długo czekałaś na wydanie?

Monika Wojciechowska: Na moją książkę wydawcy się nie rzucili. Co prawda pierwsze zainteresowane wydawnictwo odezwało się bodajże dwa dni po wysyłce, ale ja bardzo szybko się nauczyłam o co pytać wydawnictwa, jak je sprawdzać. Kontaktowałam się z autorami wydawnictw, które się ze mną kontaktowały i pytałam, czy warto z tym wydawnictwem współpracować. Pewnie mogłam mieć tę książkę wydaną bardzo szybko, ale byłaby to strata czasu. Nie warto współpracować z wydawnictwami, gdzie jedna osoba robi korektę, redakcję, projekt książki i marketing. Tak więc odpowiadając na pytanie – podpisałam umowę wydawniczą dwa lata po pierwszej wysyłce. Być może można szukać powodów w tym, że wysyłka zbiegła się z początkiem pandemii, ale w tym momencie już nie wnikam dlaczego tak długo czekałam. Tak jak powiedziałam, wolałam poczekać na dobre wydawnictwo, niż wydać i mieć pewność, że książka zupełnie zniknie, do tego będzie kiepsko zredagowana. To jest odpowiedź na pierwszą część pytania. Odpowiadając na drugą część – umowę podpisałam w lutym. Plan był taki, żeby książka pojawiła się w kolejnym roku w lutym, ale pojawiła się we wrześniu, bo wydawnictwu jedna pozycja wypadła. Zmienili plan. Tak że pół roku po podpisaniu umowy książka była wydrukowana.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czy rozważałaś, żeby zostać samowydawcą? Takie też padło pytanie na czacie.

Monika Wojciechowska: Na tym etapie nie. Mam świadomość, jak wygląda proces selfpublishingu. Ale chciałam zobaczyć jak to jest w wydawnictwie tradycyjnym. Chciałam zobaczyć jak wygląda redakcja, jak wygląda korekta, na co trzeba zwrócić uwagę. Jak wyglądają wszystkie te kwestie około promocyjne i około dystrybucyjne, które, jak się okazuje, są niezmiernie ważne. To jest bardzo ważne, żeby książka nie była powiedzmy w jednym, czy w dwóch sklepach internetowych, tylko w możliwie jak największej ilości miejsc.

Widzę pytanie, czy miałam jakiś wpływ na okładkę? Od razu mogę odpowiedzieć. Miałam bardzo duży wpływ na okładkę, co mnie bardzo cieszy. Wydawnictwo pod tym względem wykazało się naprawdę ogromną cierpliwością. Pierwsze propozycje okładki były okropne i powiedziałam wydawnictwu, to nie jest to i nie idźmy w tym kierunku. Wydawnictwu zależało na tym, żebym jako autorka była zadowolona. Bardzo to doceniam, szczególnie, że kiedy miałam w ręku umowę wydawniczą z wydawnictwem, z którym nie zdecydowałam się współpracować, był w niej zapis o tym, że autor nie ma żadnego wpływu na ostateczny kształt okładki. Ta ostateczna okładka „Rodzeństwa” to wynik przede wszystkim mojej współpracy z graficzką.

To ja zapytam, co sądzicie o okładce? Czy był to dobry wybór?

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Mi się bardzo podoba.

Monika Wojciechowska: Mi też się podoba.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Możecie na czacie napisać, czy Wam się podoba. Dodam, że to wydawnictwo Szelest takie komplementy zbiera. Bardzo się cieszę, że miałaś wpływ, bo rzeczywiście okładka dla autora to jest mam wrażenie, że drugie tyle, co napisanie książki.

Monika Wojciechowska: Może nie aż drugie tyle, ale nie rozumiem tego obecnego trendu. Wszędzie widzę książki z obściskującymi się parami, z mężczyznami z gołą klatką piersiową. Nie rozumiem dlaczego tyle tego jest i dlaczego wydawnictwa chcą iść tą drogą, bo moim zdaniem przez to gubi się różnorodność książek. Wszędzie się widzi te pary patrzące sobie w oczy, czy przytulające się. Chociaż co ja tam wiem, zakładam, że wydawnictwa wiedzą wszystko o rynku wydawniczym i o tym co się sprzedaje i co wpada w oko czytelnikom. Tak, czy inaczej, cieszę się, że miałam szansę uczestniczyć w podejmowaniu decyzji, jeżeli chodzi o okładkę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Myślę, że intuicja Cię nie zawiodła i że goła klata by tutaj nie pasowała. Może to zależy od książki i od jej treści. Tak właśnie a propos, to Twoja książka została zakwalifikowana do literatury pięknej, co myślę, że jest bardzo dużym komplementem. Czy od początku pisałaś z myślą, że chcesz coś takiego napisać? Czy aspirowałaś właśnie do literatury pięknej? Czy to zaskoczenie było ze strony wydawnictwa? Może pisałaś ją za zamysłem innego gatunku?

Monika Wojciechowska: Myślałam, że piszę obyczajówkę. Z drugiej strony przyznam, że mam trochę problemów z rozróżnieniem, gdzie się kończy literatura obyczajowa, a gdzie zaczyna literatura piękna. Absolutnie nie chcę tutaj deprecjonować literatury obyczajowej, której też jestem czytelnikiem. Myślałam, że to jest po prostu obyczajówka i kiedy wydawnictwo powiedziało, że ich zdaniem to jest literatura piękna, to OK. Wcześniej nie poświęcałam temu większej uwagi. Jest to miłe, chociażby przez to, że w nazwie gatunku jest słowo „piękna”, ale nie było to dla mnie jakoś szczególnie istotne.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To pytanie podobne, czy myślisz, że zostaniesz w tym gatunku? Czy Twoje kolejne książki będą w podobnym stylu? Czy będziesz próbowała coś innego?

Monika Wojciechowska: Na razie myślę, że z pomysłów, które mam ponownie powstaną książki o pokręconych relacjach rodzinnych. Czy będzie to literatura piękna? Zobaczymy. Najważniejsze jest to, żeby napisać tę kolejną książkę. Ktoś mi powiedział, że o jakości pisarza świadczy to, jaką napisze drugą książkę. Tak więc zobaczymy jaka ta druga książka będzie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Na czacie pojawiło się kilka komentarzy. Okładka się w zasadzie wszystkim podoba. Tak więc podjęłaś dobrą decyzję. Jest też pytanie, czy wydanie książki było Twoim największym marzeniem?

Monika Wojciechowska: To było coś, co było ze mną od lat. Moja pierwsza odpowiedź na pytanie: kim chcesz zostać, brzmiała – pisarką. Czy to było marzenie? Tak, to było coś, co bardzo chciałam, żeby na jakimś etapie mojego życia się zadziało. Czekałam dosyć długo na realizację tego planu, ale myślę też, że ta książka pojawiła się w dobrym momencie mojego życia. Na pewno nie byłabym gotowa napisać to, co napisałam pięć, czy 10 lat temu. Bardzo się cieszę, że to marzenie się spełniło.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: My też się cieszymy. I to co powiedziałaś, to w sumie jest bardzo budujące dla przyszłych pisarzy debiutantów, że każdy doczeka się swojego momentu. Co nagle, to po diable, można tak powiedzieć. Tak więc super, że też powiedziałaś o tym że nie napisałabyś tak dobrej książki pięć lat temu, bo pewnie splot doświadczeń na to wpłynął. Tak właśnie a propos to historia dzieje się w trzech miejscach: w Polsce, w Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii. I chyba mogę zdradzić, że mieszkałaś w tych miejscach. Czy któreś z tych miejsc jest Ci najbliższe? Czy zostajesz w Polsce? Czy już myślisz o przeniesieniu się gdzieś indziej i może o osadzeniu kolejnej historii, książki, w innym miejscu?

Monika Wojciechowska: Oprócz Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych mieszkałam też w Irlandii. W Irlandii mieszkałam najdłużej i to jest moje miejsce, to kraj bardzo bliski mojemu sercu. Myślę, że już się nie zdarzy, że wyjadę za granicę i będę za granicą mieszkała. Za dużo rzeczy zadziało się tutaj w Polsce po powrocie. Tak więc myślę, że ten etap życia, bardzo wielu i częstych przeprowadzek już się nie powtórzy. Bardzo się cieszę, że mieszkałam za granicą, bo myślę, że bardzo dużo mnie to nauczyło. Patrzenie na życie z trochę innej perspektywy, niekoniecznie z perspektywy własnego kraju, to jest coś bardzo fajnego, na wiele rzeczy otwiera oczy i to mi zostało.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiedz, co Ci się pisało w Twojej książce najłatwiej, a co najtrudniej?

Monika Wojciechowska: Może nie powinnam tego mówić, ale tą całą książkę pisało mi się dosyć łatwo. Ona gdzieś we mnie siedziała. Przy okazji jednego z wcześniejszych wywiadów powiedziałam, że ta książka wymusiła na mnie napisanie się. Cała historia przyszła do mnie. To, co na pewno było trudne i to musiałam zweryfikować, to kwestie psychologiczne, jak choćby terapia Sandry. Wtedy musiałam się zatrzymać i zapytać psychologa, czy to co chcę napisać się obroni. .

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiedziałaś, że konsultowałaś się z psychologiem. A jak wyglądał research do reszty książki? Czy go robiłaś, bo dodam że pojawiają się tam takie branże jak dziennikarstwo, media, kuchnia? Czy do tego też robiłaś research? Czy to już znałaś ze swojego życia?

Monika Wojciechowska: To znałam, tak. Wiele lat przepracowałam w restauracji, więc wiem jak to wygląda. Nie musiałam się specjalnie zastanawiać. Miałam do czynienia i z wrzeszczącymi kucharzami i z niewrzeszczącymi, z takimi, którzy nie mówili nic. Co do pracy Sandry w telewizji – jestem po dziennikarstwie. O ile nigdy w zawodzie nie pracowałam, to będąc na wymianie studenckiej w Stanach Zjednoczonych, na tym samym uniwersytecie na którym studiowała Sandra, miałam okazję pracować w studenckiej telewizji. Podejście do nauczania w Stanach Zjednoczonych jest o tyle fajne, że tam się stawia na praktykę. Patrząc na to, czego ja doświadczyłam pracując w tej studenckiej telewizji, to jest bardzo bliskie temu, z czym mają do czynienia dziennikarze. Nie przychodziliśmy sobie na zajęcia i coś dłubaliśmy. Tylko codziennie ta telewizja studencka przygotowywała wiadomości nadawane w lokalnej kablówce. Można je było obejrzeć. Zaczynaliśmy o szóstej rano. Trzeba było znaleźć tematy, wziąć kamerę, wziąć samochód, pojechać, nagrać, złożyć i to wszystko w południe musiało być gotowe do emisji. Widziałam w jaki sposób pracuje reżyser, jak pracuje osoba, która przewija prompter, jak przygotowują się do emisji osoby prezentujące. Myślę, że mam dosyć dobre wyobrażenie tego jak ta praca rzeczywiście wygląda.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: W książce to czuć. Naprawdę czuć, że znasz temat, dlatego byłam ciekawa. Tak podejrzewałam, że chodzi o Twoje dziennikarskie studia i miałam nadzieję, że przybliżysz temat. I byłam ciekawa, czy robiłaś dokładnie to, co robiła Sandra. Czyli rozumiem, że plus minus te studia się pokrywały?

Monika Wojciechowska: To znaczy to wcześniejsze pytanie, które padło o kwestie autobiograficzne, to żeby było jasne, ja nie jestem Sandrą. Po prostu wygodniej było mi wykorzystać miejsca, które znałam. Tak że z tego to wynikało, że Sandra pojechała studiować na uniwersytet, na którym ja studiowałam. To tyle.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To znaczy to jest tak, jak mówią, pisz o tym, co znasz, o tym, o czym wiesz. Nie jesteś Sandrą, natomiast to jest normalne, że wykorzystuje się jak najwięcej rzeczy z którymi się obcowało. To czuć i to jest właśnie fajne, bo ja nie studiując tam gdzie Sandra, czułam po prostu, to co ona robi i w zasadzie byłam tam razem z nią. Oddałaś to bardzo fajnie. To właśnie lubię w książkach generalnie, jak uda się tak wczuć w bohatera, a nie tylko tak prześlizgnąć myśląc, że może on to robił, a może tego nie robił tak naprawdę. Tutaj mega plus. Spojrzałam na czat i tutaj było pytanie, czy masz swoich beta readerów? Kto pierwszy czytał Twoją książkę?

Monika Wojciechowska: Tak, mam beta readerów. To osobna historii… Moich beta readerów, czy też osoby, które pomogły mi w pisaniu książki, poznałam na kursie pisarskim. Po kurie stwierdziliśmy, że będziemy dalej się spotykać i omawiać nasze teksty. Myślę, że każdy z nas zdał sobie sprawę, jaką ogromną wartość to niesie, że dostajemy feedback na bieżąco. Nie było sytuacji, kiedy zagoniliśmy się w kozi róg, z którego trudno było wybrnąć, bo ktoś po prostu odpowiednio wcześnie mówił: słuchaj, to w ogóle nie ma sensu, to jest nieprzekonujące, to jest wręcz głupie, daj sobie z tym spokój i idź w inną stronę. Tak więc to nie było tak, że skończyłam książkę i dałam ją komuś do przeczytania. Pisząc „Rodzeństwo” na bieżąco, co miesiąc, dostawałam informację zwrotną. I ja też dawałam informację zwrotną na temat tego, co inni uczestnicy tej grupy napisali. Beta readerów było sześcioro. I wszystkim im na końcu książki dziękuję, bo naprawdę myślę, że nie napisałabym jej tak szybko. Myślę, że na etapie redakcji byłoby o wiele więcej pracy, żeby doprowadzić ją do takiego stanu, w jakim jest teraz. Wszystkim piszącym polecam coś takiego.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Zgadzam się z Tobą całkowicie. My mamy tutaj skrzydlatą grupę wsparcia, więc wiem, o czym mówisz. Pytanie jeszcze z czatu, czy piszesz codziennie i ile czasu poświęcasz dziennie, lub tygodniowo na pisanie?

Monika Wojciechowska: Może powiem, jak to wyglądało w przypadku „Rodzeństwa”. Kiedy pojawił się pomysł na tę książkę, stwierdziłam, że ograniczę pracę zawodową i poświęcę czas na pisanie książki. Nie pamiętam w tym momencie ile to było czasu dziennie. Na pewno dobre kilka godzin. Naprawdę uczciwe podeszłam do pisania uznając, to jest moja praca. Dodam, że nie było tak, jak pisze Stephen King, że codziennie jest w stanie machnąć 10 stron. Mi się to zdarzało, chociaż bardzo rzadko, ale codziennie posuwałam tę całą swoją robotę do przodu. W tym momencie pisanie kolejnej książki nie idzie mi tak dobrze. Idzie trochę opornie, ale też idzie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Właśnie to miało być jedno z kolejnych pytań. Czy nad czymś pracujesz? Czy nam cokolwiek zdradzisz? Tutaj na czacie @przechadzki_z_ksiazkami napisała, że chętnie przeczytałaby książkę, której akcja osadzona jest w Irlandii. Jeśli jeszcze nie osadziłaś bohaterów, nie zrobiłaś im wycieczki do Irlandii, to jest to mile widziane.

Monika Wojciechowska: To bardzo ciekawe, bo zanim zaczęłam pisać „Rodzeństwo” pisałam książkę, gdzie jest podróż do Irlandii i to taka wieloetapowa, ale ta książka na razie leży i czeka na lepszy czas. Na tym etapie nie byłabym skłonna się pod nią podpisać. Lubię ideę recyklingu. Pamiętam, że na studiach byłam w stanie wykorzystać coś, co napisałam, dwa, trzy razy. Myślę, że wrócę kiedyś do tej książki ze względu na Irlandię, ale na pewno nie w tej formie, w której ta książka jest w tym momencie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Znajdzie swój moment. Znajdzie swój czas. Tak jak przyszedł czas ”Rodzeństwa”. A jeszcze mam z czatu jedno pytanie dotyczące promocji. Czy zajmujesz się nią sama? Czy zajmuje się nią głównie wydawnictwo?

Monika Wojciechowska: Moje działania promocyjne to polegają na tym, że jestem aktywna na Instagramie i na Facebooku. Biorę udział we wszystkim w czym mogę, między innymi w takim live. Tak więc częściowo promocją zajmuje się wydawnictwo, częściowo robię to ja. Coś tam próbuję. W tych czasach to chyba nie może być tak, że autor oczekuje, że może być nieobecny w mediach społecznościowych. Myślę, że to absolutny „must”..

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A gdybyś mogła dodać jakiekolwiek trzy osoby, które przeczytałyby Twoją książkę i powiedziały, co o niej myślą, to kogo byś wybrała?

Monika Wojciechowska: Na pewno wybrałabym Richarda Yatesa. To jeden z moich ulubionych autorów, nieżyjący już. Oprócz tego, że pisał książki, był nauczycielem kreatywnego pisania, więc myślę, że od niego chciałabym usłyszeć, co myśli. Jest taka zasada w pisaniu „show not tell”. Chodzi o to, żeby nie powiedzieć, że bohater cierpi, tylko żeby pokazać to jego cierpienie, nie nazywając rzeczy po imieniu. Moim zdaniem on to fantastycznie robił w swoich książkach. Myślę, że gdybym mogła, to jego poprosiłabym o przeczytanie oraz o konstruktywną krytykę. Nie wiem tak naprawdę kogo jeszcze. Oczywiście chciałabym, żeby przeczytał to jakiś super influencer i powiedział innym influencerom, zobaczcie jest tu taka książka, warto przeczytać, tak żeby jak najwięcej osób chciało wziąć ją do ręki. Myślę, że to jest marzenie każdego autora, każdego debiutanta w szczególności. Tak więc ciągle czekam. Jestem oczywiście niesamowicie wdzięczna wszystkim recenzentom, którzy piszą o „Rodzeństwwi”, którzy publikują swoje opinie czy na Instagramie, czy na Lubimy czytać, czy na tych wszystkich innych portalach, w Empiku, na Taniej Książce. To jest naprawdę niesamowite mieć świadomość, że ktoś kupił tę książkę, wziął ją do ręki, przeczytał i jeszcze mu się chciało podzielić opinią. Tak więc, to kto chciałabym, żeby przeczytał moją książkę? To naprawdę mało ważne w obliczu tego, że są ludzie, którzy po prostu ją czytają.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jeszcze pytanie z czatu dotyczące promocji. Czy wydawnictwo zorganizowało Ci jakieś spotkanie autorskie?

Monika Wojciechowska: Wydawnictwo jest otwarte na spotkania autorskie, ale myślę, że ich trochę przestraszyłam. Podczas spotkania, gdzie omawialiśmy kwestie promocyjne, zapytali się mnie, jak sprawy stoją z moimi znajomymi i rodziną. Czy te osoby przyszłyby na spotkanie? I ja, jak się później okazało nie do końca słusznie, powiedziałam, że nie mogę na takie osoby liczyć, bo po moim długim pobycie zagranicą, dużo znajomych po prostu się wykruszyło. Po kilkunastu latach nieobecności część znajomości się nie odnowiła. Ale ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, kiedy dałam znać na Facebooku, że wydaję książkę, byłam w szoku, ile osób z mojej byłej pracy odezwało się, zareagowało bardzo pozytywnie, zapytało o spotkanie autorskie, albo po prostu powiedziało: super sprawa, gratulacje. Odpowiadając na pytanie, to nie wiem, czy to spotkanie będzie. Może będzie, może nie będzie. Może po prostu wystarczą takie spotkania, czy na Instagramie, czy na Facebooku, zobaczymy jak to będzie. Ze strony wydawnictwa chęci były i nie wiem do końca czy dobrze zrobiłam gasząc ten entuzjazm. Być może byłoby tak, że nikt by nie przyszedł, a być może byłoby zupełnie inaczej.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Myślę, że co się odwlecze, to nie uciecze.

Monika Wojciechowska: Dokładnie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Było też pytanie na czacie, co robisz w wolnym czasie? Może ja jeszcze dodam, jakie są Twoje dodatkowe sposoby na spędzanie czasu?

Monika Wojciechowska: Jestem świrniętym ogrodnikiem i kiedy tylko mogę siedzę w ogrodzie, który mocno konkuruje z pisaniem i próbuję coś z tym zrobić. Jestem też oficjalnie pszczelarzem, mam na to dokument państwowy. Mam małą pasiekę, którą prowadzę od powiedzmy dwóch lat. Pszczoły są bardzo absorbujące. To są moje dwie pasje, poza pisaniem. To też widać na moim koncie na Instagramie, gdzie są na przemian roślinki i pszczółki, i ostatnio bardzo intensywnie – książka.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Zdradzę, że jest jeszcze coś, co robisz i co pomaga Ci w pisaniu. Mam na myśli medytowanie.

Monika Wojciechowska: Jeżeli to nie problem, to wolałabym o tym nie mówić, bo to jest trudny temat na granicy fizyki kwantowej. Zawsze się zaplątuję kiedy o tym mówię. Medytację bardzo wszystkim polecam. Sama medytuję w tradycji Vipassana. Jeśli ktoś ma ochotę zgłębić temat to zachęcam, ale proszę nie proś mnie o opowiadanie o tym, bo to jest naprawdę bardzo trudne, żeby to wyjaśnić.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Nie ma problemu. Ja bardziej sobie myślałam, że może to przyszłym piszącym, albo już piszącym, pomoże w pisaniu.

Monika Wojciechowska: To powiem tak, co roku jeżdżę na dziesięciodniowe odosobnienia medytacyjne. Nazywam je taką totalną defragmentacją mózgu. Tak jak się defragmentuje dysk i układają w nim rzeczy, tak jak powinny być ułożone. Wszystkim bardzo to polecam. To jest naprawdę bardzo wartościowa rzecz i wartościowe doświadczenie. Myślę, że w czasach kiedy jesteśmy notorycznie przebodźcowani, kiedy tak trudno jest się nam na czymkolwiek skupić, bo piszczy, albo dzwoni telefon, albo cokolwiek, to warto nauczyć się po prostu odciąć od tego wszystkiego i dać temu biednemu, zagonionemu, ciągle myślącemu i reagującemu umysłowi odpocząć.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: No właśnie mniej więcej o to mi chodziło. Ja powiem szczerze, że nie medytuję, dlatego byłam tego tematu ciekawa. A możesz jeszcze dać trzy złote rady piszącym, zaczynającym pisać? Takim osobom, które piszą, ale są jeszcze przed debiutem? Czy może jest coś, co Ty kiedyś usłyszałaś, co popchnęło Cię jeszcze do pisania, albo pomogło Ci pisać, albo pomogło przełamać coś? Czy jest coś, co byś już jako doświadczona, wydana pisarka poleciła młodym piszącym?

Monika Wojciechowska: Mogę powiedzieć o tym, co mnie pomogło. Na pewno bardzo pomógł mi kurs pisania. Miałam do czynienia z ludźmi, którzy naprawdę chcieli piszącym pomóc. Myślę, że warto spróbować czegoś takiego. Myślę, że warto spróbować mieć tych beta readerów. To jest naprawdę bardzo fajne i nawet jeżeli nikogo się nie spotka na kursie pisania, bo nie zawsze ta chemia między uczestnikami będzie, to są różnego rodzaju grupy pisarskie, gdzie można puścić ogłoszenie, słuchajcie, mam taki i taki pomysł, może spróbujemy. To też może zadziałać. To co w moim przypadku było najważniejsze, to jest doroślenie. Myślę, że każdy piszący musi po zostawić za sobą takiego … głupiego gówniarza, być otwartym na krytykę, być otwartym na to, że komuś może się nie podobać to, co napisze i być otwartym na to, że ten ktoś komu nie podoba się to co napisze, może ma rację. Być otwartym na słuchanie, a nie zakładanie rąk, robienie naburmuszonej miny i mówienie, ja wiem lepiej, bo przecież ja już potrafię super pisać, nie potrzebuję żadnych głupich rad, jestem mądrzejszy. Myślę, że wszystkim piszącym tego bym bardzo życzyła, żeby po ten rozwydrzony, głupi gówniarz ich zostawił i żeby mieli w sobie pokorę, żeby nauczyć się czegoś od innych.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiem tak, nic dodać, nic ująć, naprawdę super rady. Tutaj od razu zrodziło się pytanie, jaki kurs kończyłaś? I może od razu drugie pytanie, dotyczące wcześniejszego. Czy gdybyś chciała zorganizować spotkanie autorskie na własną rękę, to czy będziesz miała dostęp by sprzedawać swoje książki? Niektóre spotkania wiążą się też ze sprzedażą książek, ale nie wszystkie.

Monika Wojciechowska: Dostałam swoje egzemplarze autorskie. Część już rozdałam, między innymi recenzentom, ale ciągle kilka mam. O ile wiem, we wszystkich umowach wydawniczych jest zapis mówiący o tym, że autor może taniej kupić książki bezpośrednio od wydawnictwa. Tak więc jeżeli byłaby taka potrzeba, żeby książki sprzedawać na spotkaniach autorskich, to ja takie książki po prostu mogę po niższej cenie od wydawnictwa kupić. I z tego co wiem, to jest standard. We wszystkich szanujących się wydawnictwach taka opcja jest rzeczywiście autorowi dawana.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: @milkowska_ jest zaskoczona tym, że kupić od wydawnictwa.

Monika Wojciechowska: Ok, zazwyczaj w umowie wskazywana jest liczba egzemplarzy autorskich, które autor dostaje. To jest bodajże od 10 do 50 egzemplarzy, z takimi widełkami się spotkałam.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: I one są bezpłatne?

Monika Wojciechowska: Tak, je się dostaje. Z nimi można zrobić, co się chce. Oprócz tego jest zapis, że za określoną cenę, autor może kupić dodatkowo książki od wydawnictwa, taniej niż są one sprzedawane w sklepach. Z tego co wiem, jest to standardowa praktyka.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To drugie pytanie dotyczyło kursu, który tak dobrze zadziałał. Co to był za kurs?

Monika Wojciechowska: Byłam na dwóch kursach organizowanych przez Pasję pisania – podstawowym i na kursie skupionym na pisaniu powieści. Pierwszy był z Jakubem Winiarskim. Być może kojarzycie go, to dosyć znany nauczyciel pisania. Drugi kurs prowadził Marcin Ciszewski, autor co najmniej kilku bestsellerów.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Super. Jeszcze wrócimy do tych pytań o książkę, o okładkę.

Jeśli to nie tajemnica, to jaka wartość jest do zakupu, ta za którą możesz odkupić od wydawnictwa, zależnie od tej ceny okładkowej? Na przykład jeżeli jest 42,99 złotych cena na okładce, to za jaką cenę Ty możesz kupić?

Monika Wojciechowska: To jest chyba ta cena za którą hurtownia sprzedaje do dystrybutora, czyli do sklepu. Tak mi się wydaje, ale nie pamiętam dokładnie jak to jest.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To nie jest tak na przykład, że za symboliczną złotówkę?

Monika Wojciechowska: Absolutnie nie. Wydawnictwo nie oddaje książek za pół darmo.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: @milkowska_ pisze, że to szaleństwo. No też się zgadzam, że to szaleństwo. Uważam, że autor powinien mieć to trochę inaczej liczone od książki.

Monika Wojciechowska: Biorąc pod uwagę to, jak wygląda wynagrodzenie autora, nie chcę w to wchodzić, to jest szaleństwo. Ten procent, który dostaje autor, szczególnie debiutujący, który nie ma żadnej karty przetargowej, to jest tak naprawdę szaleństwo. Większość pieniędzy idzie na koszty dystrybucji. Dla mnie smutne jest to, że w naszym kraju tak niewiele jest osób, które utrzymują się z pisania, właśnie ze względu na te bardzo niskie procenty wynagrodzenia.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Zgadzam się z tym. Jest to szaleństwo. Najgorzej opłacana praca na świecie jakby tak się głębiej zastanowić, ilość godzin spędzonych na pisaniu powieści i tak dalej, to rzeczywiście nie wychodzi to zbyt optymistycznie. Niemniej jednak chyba pisarz nie umie już przestać pisać.

Monika Wojciechowska: Dla jasności- ja nie pisałam książki dla pieniędzy, mimo że zdecydowałam się pracować bardzo mało przez czas pisania książki. Zrobiłam to dlatego że zawsze chciałam napisać książkę. Niedawno, kiedy rozmawiałam ze znajomą, która ma już kilka wydanych książek, to powiedziała, że ta potrzeba ekspresji artystycznej to jest coś, co trudno zatrzymać i czego osoba, która to w sobie ma nie chce zatrzymywać, bo to jest coś cennego i wartościowego samo w sobie. Uważam, że świetnie to powiedziała. Rzeczywiście mamy to w sobie i próbujemy coś z tym zrobić. Próbujemy pisać, próbujemy w inny artystyczny sposób się wyrażać. Jedni mają z tego sukces finansowy, inni nie mają. Pewnie tak już będzie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Myślę, że o tym wiedzą wydawcy, że nie można przestać, czy to nam się podoba, czy nie. Będziemy pisać, więc oni będą płacić tyle, co płacą. Słuchajcie, nasz live brutalnie dobiega końca. Mogłybyśmy jeszcze rozmawiać i rozmawiać. Natomiast mamy jeszcze coś ważnego na koniec do powiedzenia. Mianowicie, tak jak wspominałam już, że historia Sandry i jej brata dzieje się w Polsce, w Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii, ale my byśmy chciały tę książkę na Skrzydlatych Piórach wysłać jeszcze w kilka podróży na taki pierwszy book tour, pierwszy skrzydlaty book tour i pierwszy book tour „Rodzeństwa”. Mam nadzieję, że będą chętni na zapisanie się na ten book tour. W najbliższych dniach na naszym profilu pojawi się post, gdzie będą wypisane zasady: co i jak. Natomiast już teraz z Moniką serdecznie do niego zapraszamy. Oczywiście będzie to wiązało się z tym, żeby dostać książkę, przeczytać i skrobnąć recenzję, a potem puścić ją dalej. Mamy nadzieję, że kilka osób się zgłosi i że książka zwiedzi jeszcze trochę Polski i odwiedzi jakieś ciekawe zakamarki. W ten sposób „Rodzeństwo” będzie dalej szło w świat. Będzie dalej można je poznać. Nie wiem Moniko, czy byś chciała coś od siebie dodać, zachęcić?

Monika Wojciechowska: Zachęcam, tak. Myślę, że jest to całkiem ciekawa książka, recenzje są niezłe. Myślę, że warto ją poznać. Tak więc zobaczymy. Szukamy pięciu, sześciu osób, żeby tego całego procesu za bardzo nie wydłużać i zapraszam do book touru.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dokładnie. Pewnie w czwartek pojawi się post u nas na Skrzydlatych Piórach, gdzie będziemy jeszcze o tym przypominać. Teraz jednak jakby już ktoś wiedział, że ma ochotę się zapisać, to niech do mnie na Skrzydlate Pióra się odezwie, albo nawet do Moniki, to będziemy robić listę chętnych. Moniko, dziękuję Ci bardzo za spotkanie, za rozmowę.

Monika Wojciechowska: Bardzo dziękuję tym, którzy przyszli tutaj na chwilę i tym, którzy zostali tutaj z nami. Zapraszamy na book tour.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Zapraszamy na book tour. Zapraszamy do czytania. Można też chyba jako e-book przeczytać?

Monika Wojciechowska: Tak. I jeszcze jest audiobook, czytany przez dwoje bardzo fajnych lektorów. Polecam, jeżeli ktoś nie ma ochoty czytać, to jest bodajże dziesięć lub trzynaście godzin do posłuchania na dwa głosy.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dodam, że godzinę przeszłam tego audiobooka, mimo że nie znoszę słuchać audiobooków, to naprawdę wkręciłam się w Ich głosy i sposób czytania. Tak więc myślę, że jak ktoś lubi, to tym bardziej popłynie. Dobrze, dziękujemy jeszcze raz za miły, wspólny wieczór. Mamy nadzieję, że książka pójdzie w świat i że będziecie czytać, bo ja naprawdę bardzo polecam. Tutaj mam zaznaczone moje dwa ulubione fragmenty, które już sobie przepisałam i mam zamiar je wykorzystywać w niecnych planach, pamiętnikach i innych kartkach z życzeniami. Naprawdę każdy może znaleźć coś dla siebie w tej książce, więc też jestem zdania, że ona jest dla każdego, kto czyta. Kończymy. Do następnego razu. Czekamy na kolejne książki, oby jak najszybciej.

Monika Wojciechowska: Dzięki. Miłego!

Transkrypcję nagrania i redakcję wywiadu przygotowała Zofia Stawicka @przechadzki_z_ksiazkami.

Live z Marcinem Malcem autorem książki „Jaszczurka Drago. Planeta Lawa”

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Cześć Marcin! Witam Cię serdecznie u nas, na Skrzydlatych Piórach.

Marcin Malec: Cześć!

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Witam też wszystkich, którzy również szybko do nas dołączają.

Marcin Malec: Czy to jest ten moment, gdzie mówimy, że damy ludziom jeszcze minutkę, żeby dołączyli.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tak. Damy jeszcze minutkę. Jak się masz?

Marcin Malec: Dobrze. Dziękuję bardzo. Właśnie wróciłem z pracy. Dosłownie dwadzieścia minut temu wszedłem do domu, więc wszystko na wariata.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tak jest. Ja się trochę bałam, że już nie przyjdziesz.

Marcin Malec: Wbiegłem, ale już jestem. A jak Tobie mija dzień?

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Wspaniale, cudownie po prostu. Jak każdy.

Marcin Malec: Super. Jak Ci się podoba nienachalny branding mojej książki, tuż za mną?

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Cudowny. Ja też nienachalnie mam z boku. Czy to jest stała ekspozycja?

Marcin Malec: Nie. Teraz się wyda kto wykupił cały nakład i dlaczego jest tyle książek u mnie w domu. To jest specjalna ekspozycja na dzisiejszy live.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Cudownie. To ja Cię mogę jeszcze raz oficjalnie przywitać, bo ludzie będą do nas dołączać cały czas. Tak te livy wyglądają, że jedni przychodzą na trochę, wchodzą, wychodzą. Ja mam na imię Irmina, jak pewnie pamiętasz. Witam Marcina. Witam wszystkich, którzy są z nami na kolejnym live. Dzisiaj mamy autora książki dla dzieci, Marcina Malca, który napisał przepiękną książkę dla dzieci „Jaszczurka Drago. Planeta Lawa.” Marcinie, zanim o książce, ja mam do Ciebie takie pytanie: czy napisałeś juz list do Świętego Mikołaja?

Marcin Malec: Dobre pytanie. List do Świętego Mikołaja piszę. Nie wiem na ile mogę mówić tutaj o Świętym Mikołaju, żeby nie zdradzić nikomu niczego.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Ja nadal wierzę, więc nie wiem co Ty chcesz zdradzać.

Marcin Malec: To mój Mikołaj, którego poznałem już rzeczywiście jakiś czas temu w swoim życiu, myślę, że wie czego chcę. Mikołaj chyba nas ogląda. Tak więc przypomnę, że bardzo chciałbym klocki Lego dostać, Harry’ego Pottera. Jak tam gdzieś Mikołaj słyszy, to jest mój list.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Który zestaw?

Marcin Malec: No przydałby się zestaw Zamek Hogwartu Harry’ego Pottera. Tylko, że nie mam gdzie go postawić. To jest największy problem. Nawet gdyby się udało go dostać, to on jest tak wielki, że nie mam miejsca, żeby go gdzieś w domu po prostu postawić.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: No tak, na półce z książkami nie ma miejsca.

Marcin Malec: Nie. Była propozycja, żeby postawić go w salonie, ale Święty Mikołaj chyba nie za bardzo podłapał ten pomysł. Będę nad tym jeszcze pracował.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Rozumiem. Trzymam kciuki. Widziałam ten zamek na żywo, robi wrażenie. Warto zamienić może jakiś ekspres, robot kuchenny.

Marcin Malec: Prawda? No, albo zamiast jakichś kwiatków, doniczek. Przecież wiadomo, że to można wszystko wymienić.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Są priorytety po prostu.

Marcin Malec: Tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: W takim razie jaki prezent od Mikołaja chciałby dostać Drago?

Marcin Malec: Myślę, że Drago gdyby mógł dostać prezent od Mikołaja, to chciałby dostać coś fajnego do matesmokatyki. Myślę, że to mogłyby być na przykład jakieś magiczne ekierki, które same wymierzają Ci kąty. Mógłby to być kątomierz, którego nie musisz przykładać do kartki, tylko rzucasz go na kartkę i sam mierzy. Może jakieś liczydło magiczne, które jest w stanie pomóc mu wygrać konkurs, do którego będzie się teraz szykował właśnie w kolejnej części. Myślę, że to na pewno byłoby coś związanego z matesmokatyką.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A jego koledzy w większości chcieliby dostać wyrzutnię meteorytów?

Marcin Malec: Tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czy on też?

Marcin Malec: Myślę, że gdzieś tak w głębi serca na pewno. Jest to marzenie każdego ze smoków. Pytanie, czy jaszczurka też bardzo chciałaby to mieć? Myślę, że tak. Wiesz, jak pomyślimy o sobie, kiedy ja byłem mały, czy też pamiętam, jak mój brat był młodszy, to na pewno ciągnie nas wszystkich do zabawy. Ja miałem Action Many. Wtedy były bardzo popularne. Nie wiem, czy pamiętasz ten hit, był taki w sklepach. Każdy chciał mieć Action Mana. Tak więc na pewno ta wyrzutnia by się przydała. Myślę, że Drago jest taki bardziej skupiony na tym, co rzeczywiście daje mu taką prawdziwą radość. Rzeczy materialne są czymś, co nie do końca daje mu takie prawdziwe poczucie spełnienia. Myślę, że to byłoby zdecydowanie coś związanego z jego pasją, z tym w czym naprawdę uważa, że jest dobry i co by mu pomogło się rozwinąć.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dodam, ze tutaj na czacie Zosia też by chciała takie magiczne liczydło.

Marcin Malec: Super. Myślę, że każdy by chciał takie magiczne liczydło.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Może warto pomyśleć o gadżetach do tej pięknej książki?

Marcin Malec: To jest myśl, jeśli tutaj jest ktoś z wydawnictwa Zielona Sowa, widziałem, że moja cudowna redaktorka gdzieś była. Jak coś to tak podrzucamy, że może jakieś liczydło dla Drago, coś takiego.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jakiś pluszak też na pewno nie przeszkadzałby w domu na łóżku, to nie trzeba by było osobnej półki.

Marcin Malec: Zdecydowanie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jeśli chodzi o prezenty, to z kolei Drago podarował koledze genialny prezent. Nie będziemy zdradzać jaki. Chciałam zapytać, jak wpadłeś na to, żeby Drago podarował tak niezwykły prezent? I ja też bym bardzo go chciała, oczywiście za czasów szkolnych. Moja córka jak to usłyszała powiedziała, ja też bym taki chciała. To jest genialne. Tak szczerze chętnie bym to opatentowała.

Marcin Malec: Powiem Ci, że ja zawsze marzyłem o takim czymś jak byłem mały. Mi to się wzięło z angielskiego. To jest też gdzieś moja historia, dlaczego Drago powstał i jak wiele Drago jest we mnie, a mnie w Drago. Jak byłem mały, to w wieku ośmiu lat, wyjechałem do Stanów Zjednoczonych, nie znając w ogóle języka. Dla mnie pierwsze tygodnie tam na miejscu były ogromnym szokiem, naprawdę bez jakiejkolwiek znajomości języka angielskiego. Good morning to był wtedy dla mnie taki najwyższy stopień znajomości języka angielskiego. I ja tak od tego czasu marzyłem, że szkoda, że nie ma takiej książki, która na żywo wyświetla mi to co czytam i mi tłumaczy. Teraz już to jest, bo są e-booki i tak dalej. Wtedy tego nie było. Na przykład nie wiem, ja teraz patrzę tutaj, książka odczytuje moje oczy i od razu wyświetla mi tłumaczenie tego tekstu na papierze. Tak gdzieś to we mnie było. Potem właśnie pojawiły się e-booki, różne rozwiązania takie technologiczne. To marzenie jednak gdzieś we mnie zostało i pomyślałem, że przydałoby się takie ułatwienie szczególnie w matematyce, gdzie jest bardzo wiele do wyjaśniania. Sam przygotowując się do matury, musiałem z takiego grubego kompendium wiedzy korzystać. Tak mnie to natchnęło, że może fajnie by było taki prezent komuś po prostu podarować.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Koniecznie przeczytajcie książkę, to wtedy do końca zrozumiecie o czym mówimy.

Marcin Malec: Tak. Nie wiem, czy za dużo nie zdradziłem.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Właśnie, żeby za dużo nie zdradzać, natomiast jest to związane z książką. To naprawdę jest genialne. Myślę, że Wasze dzieci, a także Wy sami byście to chcieli. Powiedziałeś, że wyjeżdżałeś do Stanów. Natomiast ja podejrzałam u Ciebie na profilu, że Ty dużo się przeprowadzałeś. Czy powiesz coś więcej o tym?

Marcin Malec: Tak. To jest ciekawe, bo dopiero teraz podczas rozmowy z Tobą zdaję sobie sprawę, łączę kolejne fakty. No, bo rzeczywiście Drago przeprowadza się z rodzicami na całkowicie nową planetę. Wcześniej mieszkali na Ziemi, teraz mieszkają na planecie Lawa. Ja z moimi rodzicami, żeby nie skłamać, myślę, że przynajmniej szesnaście razy w życiu się przeprowadziłem. I to w samej Warszawie, w każdej dzielnicy chyba już mieszkałem. Dla wielu ludzi jest to bardzo ciekawe, na przykład dla mojej żony, bo ona tylko raz w życiu się przeprowadziła. Ja myślałem, że to jest normalne przez jakiś czas. Ja myślałem, że wszyscy ludzie się przeprowadzają i że to jest normalne, że mieszkasz rok tu, pół roku tam, pół roku tu i te zmiany są częste. Jak widać, nie do końca. To też może stać za tym motywem. Dla mnie to jest naturalne i rozumiem dzieci szczególnie, które zmieniają cały czas miejsce zamieszkania, przez to znajomych, otoczenie, cały klimat tak naprawdę wokół nich się zmienia. Było mi znacznie łatwiej wejść w buty osoby, dziecka, które po prostu musi stawić czoła nowej rzeczywistości.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiem Ci, że czuć było w Drago, że wiesz o czym piszesz, jeśli chodzi o przeprowadzkę. Zresztą tak się mówi, żeby pisać o tym, o czym się wie i o tym, na czym się znamy. Rzeczywiście czułam, że znasz temat, a potem dopiero spojrzałam do Ciebie na profilu, że Ty znasz ten temat aż za dobrze. Rzeczywiście przeciętnie szesnaście razy to nie jest przeciętna ilość przeprowadzek. Myślę, że ludzie bardziej przeprowadzają się tak, jak Twoja żona, raz, dwa, trzy.

Marcin Malec: Zdecydowanie. Tak, że mi też to pokazało dopiero, że jak potem zaczynam z ludźmi o tym rozmawiać, to wiesz, każdy mówił o sobie jak byliśmy już starsi, co w życiu robił, jak mówiłem, że mieszkałem w Koszalinie i w samym Koszalinie było już kilka przeprowadzek. Był tego ogrom. Potem mieszkałem w Warszawie. Naprawdę był tego ogrom. Potem te Stany Zjednoczone. W Stanach też dwie przeprowadzki. W samych Stanach, zmiana miejsca zamieszkania. Potem Warszawa co roku. To sam fakt tego już jest ciekawy, że ja dopiero w wieku 26 lat się usamodzielniłem. Zazwyczaj moi znajomi i ja, którzy chodzili tutaj na studia i kończyli liceum w Warszawie, to jakoś tak później z domu wyfruwali. Ja już od 26. roku życia w ciągu dwóch lat zdążyłem się już sam jako Marcin Malec bez rodziców przeprowadzić trzy razy. Na razie dobrze mi idzie. Mam nadzieję, że teraz trochę osiądę i jednak zwolnię, ale mam taką ciągotę po prostu i naturalność, żeby zmieniać te miejsca zamieszkania. Drago po prostu też był z tym zestawiony i postawiony przed faktem dokonanym.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Brzmi mega intrygująco. Nasuwa mi się pytanie, czy druga część, które wiemy już, że będzie, to czy ona w takim razie będzie się w innym miejscu toczyła?

Marcin Malec: Będzie gdzieś indziej. Jeszcze nie będę zdradzał gdzie. Właśnie widzę, że są cudowni ludzie z Zielonej Sowy. Cześć Olu! Cześć Filipie! Tak że muszę uważać, co tu mówię, bo wydawnicze oko czuwa, ale tak, będzie na pewno zmiana miejsca. Nie będę zdradzał gdzie. Myślę, że to będzie fajna niespodzianka dla ludzi, ale to już nie będzie planeta Lawa. Będziemy w innym, równie malowniczym i intrygującym miejscu.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To wróćmy teraz w takim razie na planetę Lawa. Jaszczurka Drago wolałaby być smokiem. Tak, czy nie? Dlaczego?

Marcin Malec: To jest bardzo przekrojowe i trudne pytanie. Z dorosłej perspektywy opowieść jest prosta, bo jest w takim środowisku, jest jedyną inną osobą w szkole. Wszyscy mają wspólne tematy. Jest inny też pod względem wyglądu, umiejętności, natury i tak dalej. Z dziecięcej strony myślę, że to jest takie poczucie, że jestem inny. Naturalna jest taka chęć bycia jak inni, przynajmniej ja mówię ze swojej perspektywy, jak ja byłem dzieckiem i ja też mówię za Drago, który gdzieś też od dawna był w mojej głowie. Dziecko nie jest przyzwyczajone do tego i nie umie odnaleźć się w sytuacji, w której jest inne. Często też nie rozumie, dlaczego jest inne. Widzi, że koledzy trzymają się razem. Robię różne rzeczy, których on nawet fizycznie nie jest w stanie zrobić. To też myślę, że jest przeszkoda. Dajmy na to, smoki latają. Jaszczurka Drago ma poczucie, że też chciałaby z nimi polatać, omija ją coś. Często jest też tak, jak byliśmy młodsi z rówieśnikami, nawet przykład złamana noga, to jeśli ja mam złamaną nogę, chłopaki idą grać w piłkę, no to ja nie mogę iść z nimi grać w piłkę. Gdy dzieje się to przez trzy miesiące, to ja też jestem powoli wykluczany z tego środowiska, bo nie ma mnie wtedy z nimi. Myślę, że to jest taka potrzeba Drago, żeby po prostu uczestniczyć w takim życiu codziennym smoków i być akceptowanym w tej szkolnej rzeczywistości.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Na szczęście jaszczurka dochodzi do pewnych wniosków, które pozwalają jej funkcjonować dobrze w ciele jaszczurki. Cała książka jest taką drogą tej jaszczurki do tego żeby ona zaakceptowała samą siebie. Myślę, że nie zdradzamy nikomu szczegółów. Jest to książka dla dzieci, więc wiemy, że prawdopodobnie skończy się dobrze. Natomiast mój pięciolatek cały czas się zastanawiał, czy ona rzeczywiście stanie się tym smokiem. Czy może wyrosną mu skrzydła? Takie było napięcie, które nawet mnie zaskoczyło powiem Ci szczerze. Stąd teraz moje pytanie. Czy miałeś do czynienia z jakimiś młodymi czytelnikami, którzy byli może Twoimi beta czytelnikami? A może już po wydaniu książki ją czytali? Czy jakiś komunikat zawrotny od nich miałeś?

Marcin Malec: Tak. Dla mnie to jest zaskoczenie, bo Drago czytali w takiej wersji pierwszej, dlatego że Drago miał kilka wersji zanim wysłałem go do Zielonej Sowy, było takich kilku beta readerów. Tylko to było na zasadzie takiej bez feedbacku, po prostu czy fajnie się czyta, czy nie. Teraz do mnie spływa feedback. Bardzo dużo rodziców do mnie pisze, czy nawet podczas rozmowy, czy nawet dzisiaj podczas mojej pracy moi znajomi, gdy właśnie na kawie rozmawialiśmy i Marta powiedziała, że jej syn już trzeci raz czyta tę książkę. Dla mnie to jest niesamowite, bo pierwszy raz zetknąłem się z takim czymś. Ja jako dorosły pisałem to z myślą o sobie jako małym Marcinie. Wiedziałem, że dzieci będą to czytać, ale tak naprawdę dopiero teraz widzę, jak oni to odbierają. Powiem Ci, że feedback jest niesamowity, że dzieci bardzo utożsamiają się z jaszczurką Drago. Nawet nie spodziewałem się jak bardzo to będzie dla nich znajome to jak Drago czuje się na przykład odrzucony, jak empatyzują w momentach, które dla mnie też były smutne jako dorosłego człowieka, a dziecko przeżywa to jeszcze dwa razy bardziej. Dla mnie to jest niesamowite obserwować jak dzieci wczuwają się w to i kibicują Drago, trzymają za niego kciuki. To jest piękny feedback. Szczególnie na Targach Książki w Krakowie, gdzie teraz byłem i miałem okazję porozmawiać trochę o książce i z większymi, i z mniejszymi czytelnikami. Jest to cudowny moment, kiedy dziecko przychodzi, albo rodzic mi pisze, że to jest trzeci, czy czwarty raz czytania lektury. To było moje marzenie, żeby ktoś wracał do tej książki kilka razy i za każdym razem wyciągał z niej coś innego. Chyba to się po prostu udało zrobić.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiem Ci, że jest to sukces. Mówię to z perspektywy mamy dwójki dzieci, która wie jak trudno jest zagonić do ponownego przeczytania. Tak więc jeśli masz tak, że jakieś dziecko czytało książkę więcej razy, to naprawdę możesz być z siebie dumny.

Marcin Malec: Super. To bardzo miło jest to mi słyszeć.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: My też zajrzeliśmy na razie dwa razy, ale mamy po prostu całą masę Ninjago, które naprawdę konkurują cały czas.

Marcin Malec: Z Ninjago to sam miałem fazę, tak że rozumiem o co chodzi.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dokładnie. Już wspomniałeś, że w Drago jest dużo małego Marcina. Powiedz. Dlaczego ta książka powstała akurat teraz? Nie pięć lat temu, nie dziesięć lat temu, może nie za dziesięć lat. Jak to było, że poczułeś ten moment do napisania akurat teraz?

Marcin Malec: Wiesz co, to jest dosyć śmieszna historia, bo ja nie robię z tego absolutnie żadnej tajemnicy. Książka o Drago powstała jako odpowiedź na konkurs Biedronki – Piórko. Jest co roku organizowany taki konkurs, w którym można wygrać sto tysięcy złotych. To było tak naprawdę moje pierwsze zetknięcie z bajką w formie pisanej. Zawsze miałem te bajki w głowie, ale podchodziłem tak, kurczę, gdzie bajki, ja się nie nadaję do tego, co powiedzą inni. Wystartowałem trzy lata temu w tym konkursie Biedronki, właśnie tworząc Drago, który był we mnie, on we mnie siedział, ale nigdy nie miał takiej formy spisanej, nawet na kartce, w brudnopisie, nic. On po prostu cały czas był w tej głowie, historia jaszczurki, która trafia do świata smoków i tam się gdzieś klarował. Co roku wysłałem swoje zgłoszenie. Nie udawało mi się wygrać tego konkursu. I ja cały czas dopracowywałem tę książkę. Mogę powiedzieć, że tak naprawdę cztery lata nad nią pracowałem. Po tych czterech latach, kiedy znowu pojawił się ten konkurs, powiedziałem sobie tak, za dużo pracy i serca włożyłem w tę książkę, żeby znowu liczyć na łut szczęścia w postaci tysięcy wysłanych prac w określonym czasie, spróbuję po prostu wyjść z tym do wydawnictwa. Zielona Sowa bardzo mi wpadła w oko, bo po pierwsze ma też książki o smokach, więc tu już poczułem taką miętę, że tu coś może się udać. Byłem w szoku, kiedy naprawdę po kilku dniach, gdzie byłem przygotowany na miesiące oczekiwania, Ola do mnie się odezwała, że ta książka ma naprawdę bardzo duży potencjał i przyjemnie się ją czyta. Wtedy spełniło się jedno z moich największych marzeń. Coś co było we mnie, ten upragniony mail na który autor przecież od zawsze czeka i wypatruje, codzienne odświeżanie tej skrzynki, ta odpowiedź przyszła rzeczywiście w Walentynki. Dostałem 14 lutego odpowiedź, więc to jest gdzieś też dla mnie taki bardzo symboliczny moment. Tak się stało, że motywem do napisania był rzeczywiście konkurs. Bez tej motywacji nie wiem, czy kiedykolwiek poczułbym się na tyle pewny siebie i rzucił wszystko, siadł do pisania Drago. Nie wiem czy bez konkursu bym to zrobił.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Każdy powód jest dobry do pisania.

Marcin Malec: Teraz z perspektywy czasu jak najbardziej.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Super, że wymyślili taki konkurs w takim razie.

Marcin Malec: Polecam wszystkim. Nawet jak nie uda się wygrać, popatrzcie na mnie, to może to być fajna przygoda. Ja w ogóle uważam, że udział w konkursach literackich jest ciekawym przeżyciem, bo mamy jakiś termin na przykład. Na mnie działają deadline’y. Już tak ogólnie teraz, jeśli chodzi o pisanie. Ja muszę mieć postawiony deadline. Ja wiem, że muszę wtedy siąść po prostu choćby nie wiem co i pisać na przykład codziennie, bo inaczej się nie wyrobię. Tak że to mi bardzo pomogło. Zachęcam też, jeżeli ktoś ma taki opór przed pisaniem i byciem regularnym, to może konkurs będzie tą motywacją, która sprawi, że powstanie dzieło, które było w Twojej głowie od lat.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dokładnie tak i też się z tym zgadzam. Spojrzę na chwilę na czat, bo cały czas spływają tam różne pytania.

Marcin Malec: Może poodpowiadajmy trochę na pytania. Ja pamiętam, że jak jest jakiś live, to ja zawsze zadaję pytanie i moje pytanie potem gdzieś ginie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Już przelatuję po kolei. Widziałam kilka pytań i żeby one nam nie zginęły. Kasia Kilczuk: fajnie jak tak poważnie rozmawiacie o marzeniach jaszczurek. Marta napisała: jejku, jeżeli Wy tak o książce, to ja też bym chciała książkę. To chyba chodziło o tajemniczą książkę, która jest opisana.

Marcin Malec: Tak. Nie zdradzamy za dużo.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tu chyba ktoś z wydawnictwa pisze, że jest prywatnie, więc możesz mówić wszystko.

Marcin Malec: To Filip był.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Pytanie pierwsze: czy to dobry materiał na sztukę teatralną?

Marcin Malec: Myślę, że sam Drago numer jeden, czyli „Planeta Lawa”, mógłby być trochę za krótki na sztukę. Jednak jak myślę już o tym, bo wiem co się wydarzy w drugiej części nad którą teraz pracuję, to byłby naprawdę ciekawy motyw, bo ta droga bohatera, ta jego przemiana, rozwój, czy teraz nawet w tej drugiej części – dorastanie i tak dalej, stawianie czoła nowym wyzwaniom, to może być naprawdę ciekawy pomysł. Obrazowo też, granie scenerią, bo właśnie tam dużo się zmienia i dużo różnych jest krajobrazów oraz pejzaży. To jest fajny pomysł.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Potwierdzam, ale wiesz nawet ta pierwsza część już byłaby dobra, bo pamiętaj, że to byłoby dla dzieci, a w bajkach, czy sztukach dla dzieci dochodzi też piosenka często. Tak naprawdę to mogłoby tak wypełnić, a kostiumy aż się proszą o scenę i sztukę.

Marcin Malec: Super pomysł.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Już widzę Drago tańczącego po prostu na scenie.

Marcin Malec: No, a ja lubię pisać jakieś piosenki. To byśmy wymyślili. Tak więc idealnie. Jak ktoś tutaj jest z teatru, to coś kombinujmy.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiem tak, pytanie zadała scenarzystka, a z teatru jest więcej osób. Tutaj też z teatrem jest związanych trochę osób. Pytanie drugie: skąd pomysł na imię Drago?

Marcin Malec: Ciekawe, że nikt wcześniej jeszcze o to nie zapytał. Bardzo dziękuję za to pytanie, bo ono jest dosyć przewrotne. Jak wiemy Drago jest z łaciny smokiem. To jest specjalny zabieg takiej mojej fantazji, który wprowadza jeszcze tak naprawdę taki element tożsamości jaszczurki. Jeżeli spojrzymy na jaszczurkę i na całą jej historię, to imię Drago nabiera jeszcze innego wymiaru. Ta nazwa smok, już sama w sobie narzuca odbiór postaci. To co jaszczurka robi, nie zdradzając, w trakcie książki, jeszcze fajniej pokazuje jej siłę i wiarę w samego siebie, nawet w kontrze do imienia, które ja bardzo lubię, dlatego też ono też jest we mnie od lat. Drago jest dla mnie takim silnym imieniem, pewnym. Nie ma miękkiej gry, że tak powiem, jak to mawiał klasyk. No, ale tak, to jest nawiązanie do smoka i to jest taki podprogowy przekaz, czy to tak naprawdę jaszczurka, czy smok, czy może połączenie tego i tego.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Pytanie kolejne z czatu. Jak to się stało, że postanowiłeś napisać książkę dla dzieci? Rozumiem, że w domyśle, a nie dla dorosłych?

Marcin Malec: Tak, no to zdecydowanie tutaj tak jak mówię, szczerze odpowiadam, to był po prostu impuls konkursowy, który mnie popchnął do tego, żeby usiąść i w końcu spisać, to co miałem w głowie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: No to w takim razie, ja dodam pytanie, czy planujesz coś dla dorosłych? Czy myślisz o nich? Jakie to ewentualnie są myśli, jakie gatunki? Czy już piszesz?

Marcin Malec: Tak, rzeczywiście gdzieś tam robię jakieś próby i podejścia do książek dla dorosłych. Na razie gdzieś tak błądzę i szukam samego siebie, bo o ile w literaturze dziecięcej poczułem naprawdę zajawkę, taką radość, po prostu nie czuję się skrępowany, tak w literaturze dla dorosłych na pewno mam troszkę jeszcze takich ograniczeń, że są tacy co lepiej ode mnie piszą. Może jeszcze tak nie do końca się w tym odnajduję, może lepiej żebym tutaj został. Powiem Ci tak, pracuję obecnie nad dwoma formatami. Jeden to jest erotyk, ku zaskoczeniu pewnie wielu osób, ale też gdzieś na kursach pisarskich z Małgosią, na których my się poznaliśmy z Irminą, teraz wyjazdowych, jak wtedy onlinowych, poczułem gdzieś do tego takie fajne flow, nieskrępowanie i dobrze się w tym czuję. Drugi temat, który też gdzieś powoli rozwijam to jest Young Adult. I tu widzę naprawdę fajny potencjał na dobrą literaturę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiem tak, literatura dziecięca i erotyki ciekawie mi się układają. Nie boisz się ewentualnego hejtu, że pisarz dziecięcy brałby się za erotyki?

Marcin Malec: Nie, dlatego że jeśli będę wydawał erotyki, to też mówię otwarcie, będę pod pseudonimem. Uważam, że dla mnie najważniejsza jest literatura dziecięca, tutaj jestem swoją twarzą, całym sobą, to czuję najbardziej. Erotyk, jeśli udałoby się go wydać, to bym na pewno szedł w formę pseudonimową i tutaj tak jak mam radość czerpaną ze spotkań z dziećmi, z rodzicami, z rozmów, tak w przypadku erotyków nie wiem czy chciałbym wchodzić w nie wiadomo jakie dyskusje. Po prostu wtedy bym poszedł w pseudonim artystyczny.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Myślę, że wiele osób tak robi i przynajmniej tak planuje robić.

Marcin Malec: Dokładnie, to jest taka forma. Young Adult jeżeli uda się, już mam kilka pomysłów w głowie, to jest tak naprawdę bym powiedział taka kontynuacja, tak wiesz dorastam ja i razem ze mną moje książki.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Wiem o czym mówisz. Jeszcze pytanie z czatu. Jak długo czekałeś na samo wydanie książki? Czyli od tego szczęśliwego maila w Walentynki do wzięcia książki w rękę?

Marcin Malec: Tutaj nie wiem ile czeka się rynkowo, ale naprawdę współpraca z Zieloną Sową jest cudowna i przebiegała bardzo efektywnie, praca nad ilustracjami i też redakcja, poprawki, korekta. Ogólnie od momentu otrzymania maila, książka pojawiła się we wrześniu. Tak więc to było takie pół roku z hakiem.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli szybko.

Marcin Malec: Tak, sześć, siedem miesięcy, to naprawdę myślę, że fajnie mi się udało, bo niektórzy czekają rok i półtora. Tak więc bardzo się cieszę, że udało to się w miarę sprawnie przeprowadzić.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A czy wiadomo kiedy będzie druga, tak mniej więcej?

Marcin Malec: Tak, połowa przyszłego roku, o ile się nie mylę. Jak oczywiście wszystko dobrze się ułoży to połowa przyszłego roku będzie premiera mam nadzieję.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli na Dzień Dziecka może?

Marcin Malec: Może coś w tych okolicach.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Lubimy Dzień Dziecka. Wiem, że Ty też lubisz. A też mnie ciekawi co na Dzień Dziecka dostaniesz, ale najpierw Święta, więc poczekamy już co ten Mikołaj przyniesie i wtedy będzie można mieć dalsze życzenia.

Marcin Malec: Tak, dokładnie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jeszcze pytanie z czatu. Czy planujesz spotkanie autorskie w przedszkolach lub w szkołach?

Marcin Malec: Ja bym bardzo chciał. Na razie nie wiem za bardzo jak się za to zabrać. Sam nie wychodziłem też z taką propozycją, ani inicjatywą. Myślę, że też chętnie odezwę się do wydawnictwa. Może razem też coś pomyślimy. Jeśli dostałbym takie zaproszenie, to jak najbardziej chętnie pojawiłbym się na takim, porozmawiał z dziećmi. Moglibyśmy pobawić się w jakieś gry na kreatywność, które ja też sam lubię porobić i dla dorosłych prowadzę warsztaty z kreatywności, jakiegoś tam kreatywnego pisania, jeśli uczę copywritingu. Myślę, że to byłaby cudowna zabawa i ja jestem jak najbardziej otwarty na takie propozycje, ale sam jeszcze w ogóle nic nie robiłem w tym kierunku.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli nie boisz się dzieci?

Marcin Malec: Nie, absolutnie. To jest naprawdę trudny odbiorca, ale ja bardzo cenię sobie szczerość i jestem przygotowany na każdy feedback. To co doceniam w beta readerach dzieciach to jest taki feedback prosty, w sensie, ta scena mnie przestraszyła. No i to mi się podoba. Albo, ta scena jest nudna. Teraz przy pracy nad drugim Drago, czy też skończyłem dla takich starszych dzieci książkę o liściu, tam też miałem takich małych beta readerów. Bardzo mi się podobało, tam był taki feedback, gdzie ludzie dorośli mówią, słuchaj tam konstrukcja taka, taka i taka, a dziecko napisało: ta scena jest nudna. I tyle, i aż. Ja wtedy siadam i przerabiam tę scenę, żeby rzeczywiście była ciekawsza. Tak więc ja bardzo chętnie tutaj porozmawiam z dziećmi i posłucham ich szczerego feedbacku, bo nie ma nic bardziej wartościowego.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tutaj niestety Ich zdanie jest po prostu niepodważalne.

Marcin Malec: Zdecydowanie tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jeszcze z czatu, tutaj jest naprawdę dużo miłych komentarzy. Agnieszka napisała, zagadki są genialne, czytając dzieciom bardzo wczułam się w rolę. Agnieszka, koleżanka z kursu. Marta uciekła ze spotkania, natomiast powiedziała, że już szuka książki, więc myślę, że wystarczyło na Ciebie spojrzeć, już szukała książki.

Marcin Malec: Super. No to Marta, wiem że już Ciebie nie ma, ale jak będziesz wracała, nie wiem czy ten live się szyba zapisze, czy nie?

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tak.

Marcin Malec: Marta, cudownej lektury, żeby naprawdę przyjemnie się czytało. Cudownej historii z Drago.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tutaj Aldona Ciebie wita.

Marcin Malec: Cześć Aldona! Aldonę też poznałem na kursie. Tak więc mocna reprezentacja.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Godna. Aldona pisze, że słyszała fragment tego erotyku i że jest super.

Marcin Malec: Tak. Byliśmy razem z Aldoną w grupie pisarskiej, że tak powiem. Miło mi to słyszeć. Muszę jednak zmartwić wszystkich, że nawet jeżeli to wyjdzie, to nikt nie będzie wiedział, że to jestem ja. Smutek.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Może nie taki nikt.

Marcin Malec: Wiesz jak to jest w życiu. Jedna osoba, to znaczy myślę, że moja żona będzie akurat wiedziała, ale z resztą będę raczej starał się utrzymać w tajemnicy, żeby nie doszło potem do jakichś sytuacji, o których mówisz, jakiegoś konfliktu, czy w ogóle co tu się dzieje.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiem tak, ja jako mama dzieci byłabym oburzona. Książki dla dzieci i erotyki. Oczywiście żartuję, ale rozumiem o czym mówisz i rzeczywiście lepiej pisać pod pseudonimem. Aczkolwiek mam nadzieję, że po znajomości, coś tam się dowiem.

Marcin Malec: Po znajomości to jak najbardziej. Teraz tak trochę się śmieję. Nie wiem, czy to dojdzie do skutku, bo tak jak mówię, to jest gdzieś tam jako moja zajawka. Coraz bardziej ciągnie mnie do Young Adult, tam mam fajne pomysły, takie na czasie, dla młodzieży. A tam to niech sobie będzie, może na starość, na emeryturę, jak już będzie mi się bardzo nudziło w życiu, to może wtedy do tego właśnie siądę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jeszcze jedno pytanie z czatu. Czy masz jeszcze inne pomysły na książki dla dzieci, z innym bohaterem niż Drago?

Marcin Malec: Tak. Jednym z pomysłów, ta książka już powstała, to jest „Przygoda o Liściaku”. To jest historia liścia, który po prostu broni swoje drzewo. Żeby tutaj za dużo nie zdradzać, to już jest już bardziej rozbudowana historia. Tam już jest kilkadziesiąt stron A4, czyli w takim przeliczeniu na te mniejsze kartki, to już przynajmniej te sto parędziesiąt stron – taką mniejszą czcionką, a dwieście stron większą. To jest historia dla starszych dzieci, bardziej przygodowa, o ratowaniu rodziny, dojrzewaniu, o dorastaniu, stawianiu czoła swoim lękom, wychodzeniu poza tak zwaną słynną strefę komfortu. Ta książka już powstała, ona już jest gotowa i teraz zobaczę, co z nią zrobię, czy teraz będę chciał gdzieś ją wydać, czy może poczeka. Jeszcze nie wiem. Teraz priorytetem jest druga część „Drago”.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tutaj jeszcze cały czas z czatu. Aldona zaprasza do swojego przedszkola. Aldona pracuje w przedszkolu, więc możecie się potem umówić.

Marcin Malec: Cudownie. Koniecznie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To jest świetny pomysł. Aldonka dodaje, że szczerość dzieci jest najlepsza. To potwierdzamy. Następne pytanie z czatu. Czy będziesz pisać książki dla młodzieży w wieku 10 -12 lat?

Marcin Malec: Tutaj zastanawiam się czy odnajdę się dobrze w przedziale dla 10-12 lat, bo ja chciałbym, że tak powiem być jak najbardziej autentyczny w tym co robię. O ile te bajki takie bardzo mocno nazwijmy to magiczne, pobudzające wyobraźnię są dla mnie naturalne, czego przykładem jest Drago. Tak samo Liściak, który jest w takim świecie totalnie disneyowskim, bo to jest konwencja disneyowska, dużo się dzieje, są tam malownicze światy, bohaterowie i postacie zwierząt, i tak dalej. Nie wiem, czy jestem w stanie dobrze wyczuć odbiorcę w wieku 10-12 lat, czytelnika, bądź czytelniczkę. Tak więc przedział 10-12 lat raczej nie. Kolejnym krokiem jest 16+ właśnie, bo ja pamiętam swoje rozterki z liceum, to był dla mnie też dosyć trudny i burzliwy czas. Tu bym bardzo dobrze oddał moje emocje, pierwsze jakieś miłostki, pierwsze konfrontacje z rówieśnikami, pierwsze problemy, te poważniejsze, i te mniej ważne. Myślę, że 10 -12 lat na ten moment nie. Zostanę przy 6+ i potem już takie 16+.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Na czacie mamy już na chwilę trochę spokoju, więc mogę wrócić do swoich pytań. Byłeś na słynnych Targach Książki w Krakowie. Powiedz jak się tam czułeś? Widziałam zdjęcia, widziałam relacje. Wyglądało, że jesteś jak ryba w wodzie.

Marcin Malec: Bardzo się stresowałem i bardzo doceniam to, że wydawnictwo zaprosiło mnie tam, bo byłem o ile się nie mylę jedynym debiutantem z Zielonej Sowy. Reszta to byli naprawdę znani i lubiani autorzy. Na początku bardzo się stresowałem, nie wiedziałem czego oczekiwać. Bałem się, że nikt do mnie nie przyjdzie, bo skoro nikt mnie nie zna, to jak ktoś ma do mnie podejść. Jak ja sam chodząc po targach nie podchodzę do autorów, których nie znam, bo się wstydzę. Pojechałem tam z takim nastawieniem, raz się żyje, spełniłeś swoje marzenie, bądź sobą i samo jakoś pójdzie. Czułem się, tak jak sama powiedziałaś, jak ryba w wodzie. Kontakt z czytelnikami, możliwość zagadania ludzi, którzy przechodzili. Śmieję się, że swoim podejściem, takim naprawdę gdzieś tam wyjściem poza strefę komfortu, bo jak wielu ludzi nie wie i się dziwi, to ja jestem introwertykiem, który nauczył się, że tak powiem na cele robocze, zawodowe być ekstrawertykiem. Dla mnie bardzo ciężko jest na przykład zagadać kogoś kogo nie znam, poznać, otworzyć się. Tu postanowiłem, że będę robić tak, jak ktoś idzie, to mówię, nie wiem, czy pan czytał tę książkę, mogę być nieobiektywny, ale to jest najlepsza książka jaką czytałem w tym roku. Ktoś wtedy tak patrzy i pyta, a czy pan jest autorem. Ja mówię, no tak, tak się składa, że jestem autorem i już jakaś tam gadka z tego wychodziła. Naprawdę udało mi się zagadać do osób, które przechodziły koło mojego stoiska, a potem te osoby wracały po podpis, czy to z dziećmi, czy, co dla mnie było cudowne, bo na przykład starsi czytelnicy, którzy mieli 30 lat, czy 40 lat, czy nawet pani, którą serdecznie pozdrawiam, jeśli jest, bo powiedziała, że będzie chętnie mnie obserwować. Pani miała 52 lata i tak zajarała się tą książką, że kupiła dla siebie i dla syna. To był dla mnie taki naprawdę cudowny czas spotkania z ludźmi, którzy jarają się literaturą, którzy chcą czytać. Tak samo cała ekipa z Zielonej Sowy zachęcała ludzi na stoisku do kupowania Drago. To było tak miłe widzieć innych ludzi, którzy swoją twarzą firmują to co stworzyłeś. Cudowna przygoda i każdemu życzę tych emocji jako autorowi, żeby mógł skonfrontować siebie i swoje dzieło z czytelnikami.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Ile książek podpisałeś? Pamiętasz?

Marcin Malec: Myślę, że kilkanaście. Na pewno nie więcej niż dwadzieścia. Jak tak sobie liczyłem to było ich albo dwanaście, albo trzynaście. Tak że jak na debiutanta i to że byłem tam niecałą godzinę, to myślałem, że podpiszę dwie lub trzy, a tych kilkanaście udało się i dla mnie to też jest mały sukces. Oczywiście to nie jest jak Bonda, która miała kolejkę gdzieś pewnie na dwieście osób. Mam nadzieję, że małymi kroczkami też uda mi się dojść do miejsca gdzie jakaś tam drobna kolejeczka ustawi się do mnie po podpis.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Uważam, że i tak był mega sukces. W godzinę to jest naprawdę dobry wynik. Gratuluję Ci tego.

Marcin Malec: Dokładnie. To było tak, że nie miałem nawet za bardzo czasu, żeby nic nie robić, bo ja staram się zawsze wchodzić w dialog z ludźmi. Uważam, że to jest miłe jak już ktoś mi poświęcił swój czas i chce ode mnie podpis, co jest dla mnie naprawdę super nagrodą i zaszczytem. Wtedy bardzo chętnie rozmawiam i o książce i o życiu, o literaturze. To jest taki moment, gdzie ja już tej osoby nie będę widział. Targi są tym momentem, kiedy możemy po prostu o tym porozmawiać.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiedz, jaką energię wywiozłeś stamtąd? Czy byłeś naładowany taką pozytywną energią, która kazała Ci od razu siadać i pisać drugą część? Czy zwłaszcza jako introwertyk musiałeś jakiś taki bufor ciszy, spokoju jednak złapać?

Marcin Malec: Właśnie to jest największym zaskoczeniem, o czym od razu jak tylko przyjechałem powiedziałem mojej żonie, bo ja wyjechałem rano o godzinie dziewiątej, byłem w pociągu, potem na Targach. Tam był straszny młyn, naprawdę dużo osób, dużo się działo. Potem jechałem pociągiem z powrotem. O godzinie 21 wszedłem do domu i ja byłem jeszcze pełen energii, gdzie normalnie po jakichś branżowych targach marketingowych to jestem nie do życia, tak jak mówisz. Jedyne co chcę, to zaszyć się pod kołdrą i oglądać Netflixa. Tutaj aż kipiałem energią. Tak sobie pomyślałem, kurczę, jak byłoby fajnie z tego żyć, po prostu. Wiadomo, że to jest ciężka, długa praca, różne rzeczy mogą się też po drodze zdarzyć. To był chyba pierwszy raz w życiu, kiedy poczułem taką prawdziwą radość z tego co robię i takie przekonanie, że naprawdę daje mi to siłę, energię i radość. Niesamowite uczucie, nie wiem czy do powtórzenia dla mnie w jakiejkolwiek innej dziedzinie, jeżeli nie pisanie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli słuchaj tego uczucia, bo to nie jest przypadkowe. Rozumiem, że póki co, jeszcze musisz dzielić ten czas na pisanie i na pracę. Jak sobie z tym radzisz? Dzielisz to pół na pół? Wracasz, godzina szesnasta i już siadasz i piszesz? Czy jednak ten rytm pisania jest inny?

Marcin Malec: Wiesz co, to jest bardzo ciężkie i poruszyłaś taki temat, który mnie mocno gryzie, szczególnie teraz, gdy mam już deadline na oddanie kolejnej części „Drago”. Jak piszesz dla siebie to nie narzucasz sobie takiego terminu. Wyślę za tydzień, za dwa, potem to już się przeradza w miesiąc. Teraz mam już konkretny termin. To już nie są, że tak powiem zabawy i żarty. Walczę z tym teraz. Będąc absolutnie szczerym, tak jak mówię, szczerość jest najważniejsza. Ciężko mi jest pogodzić pisanie z pracą zawodową, szczególnie że jest dosyć wymagająca. Ja nie pracuję do godziny szesnastej. Pracuję w marketingu, teraz wprowadzam biznes francuski, startup do Polski. Jest to dużo kreatywnej i operacyjnej pracy. Moja doba pracownicza kończy się około godziny osiemnastej lub dziewiętnastej. Zaczynam pracę około godziny ósmej. Na ten moment siadam do pisania około godziny dwudziestej pierwszej. Wczoraj pisałem do godziny 23. Nie jestem z tego zadowolony. Jeżeli siadłem dzisiaj przed pracą do przeczytania tego, co napisałem, to o godzinie dwudziestej trzeciej pisanie bajki, nie jest to tak świeże. Teraz będę próbował, na przykład jutro, wstanę rano o godzinie 7.30 i postaram się przed pracą pisać. Nie mam jeszcze metody. Może tu ktoś z Was pisze książki, łączy to z pracą zawodową, ma jakiś fajny tip, albo pomysł, jak to pogodzić, to będę wdzięczny. Ja na razie szukam tej drogi i jeszcze jej nie znalazłem.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Nie pomogę za bardzo. Natomiast wiele koleżanek i kolegów tutaj piszących też zmaga się z podobnym problemem i kończy się to tym, że właśnie albo wstają rano, albo piszą bardzo późno wieczorem, albo robią tydzień lub dwa urlopu i ten urlop poświęcają właśnie na takie przyciśnięcie i napisanie intensywnie zaległości.

Marcin Malec: Wiesz co, powiem Ci, to byłoby idealne rozwiązanie. Na przykład, co u mnie się sprawdziło, to może pomoże innym. To jest to co mówisz, ja pomiędzy jedną pracą, którą kończyłem w maju, a właśnie w sierpniu dopiero zaczynałem pracę dla startupu, bo taki był plan zanim on ruszył w Polsce, miałem dwa miesiące przerwy i wtedy napisałem całego „Liściaka”. To było sześćdziesiąt stron machniętych w miesiąc. Rzeczywiście miałem czas, miałem przestrzeń, pisałem codziennie, bo nie miałem że tak powiem tego bata codzienności i obowiązków w pracy. Urlopu nie mogłem wziąć, bo wykorzystałem cały na podróż poślubną, którą miałem miesiąc temu. No więc jestem w takiej trochę kropce. Tak jak mówisz, teraz jestem tą osobą, która walczy o każdy skrawek, gdzie mogę się skupić, zostawić to życie codzienne i wejść do świata jaszczurki. To też wymaga ode mnie takiego switcha w mózgu, bo to nie jest, że ja piszę kryminał o marketerze, gdzie mógłbym po prostu przerzucić swoją myśl. Ja wchodzę do totalnie innego świata, do innych bohaterów, innego języka. To jest dla mnie naprawdę duża zmiana.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tutaj na czacie podpowiadają dziewczyny, że można pisać w weekend, poświęcić weekend na pisanie.

Marcin Malec: I ja też tak robię teraz.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Za to Aldona napisała, że jutro wstanie rano. Tak więc może ta świadomość, że ktoś też musiał obudzić się rano.

Marcin Malec: Aldona, to wstaniemy jutro rano.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tutaj komentarze są takie same, że albo rano, albo wieczorem. Cudu nie ma. Doba trwa u każdego tyle samo.

Marcin Malec: Dokładnie, tak jak mówisz. Ja nie udaję tutaj jakiegoś poszkodowanego, czy coś. Wiem, że wiele osób mierzy się z tym, jakoś sobie radzą. Ja po prostu staram się dostosować do tego co mogę. Uda się na pewno. Tylko pytanie kiedy i jak. Jeśli będę mógł, to za jakiś czas chętnie podzielę się jaki model wypracowałem i czy działał.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To czekamy na Twój feedback. Wiemy, że masz jeszcze problem ze znalezieniem takiego złotego środka, kiedy najlepiej pisać, ale czy jak już piszesz, to czy masz jakieś takie swoje zwyczaje, że zawsze musi być kawa, czy włączona muzyka, czy bezwzględna cisza? Może gwar kawiarniany? Tutaj jedna autorka włącza sobie gwar kawiarniany, żeby po prostu czuć się cały czas w takim social. Tak więc jak jest u Ciebie?

Marcin Malec: Marzyłem zawsze o takim pytaniu, jak sam słuchałem różnych autorów, jak mówili, że mają różne rytuały. I ja mówię, ciekawe czy ja będę miał jakiś rytuał jak będę pisał książki? No i jak się okazało nie, nie mam żadnego rytuału na razie. Nie ma dla mnie absolutnego znaczenia, czy piszę w ciszy, czy z muzyką, czy mam pod ręką wodę, czy kawę. Nie szukam go też na siłę, bo wiem, że też niektórzy, jak rozmawiałem z pisarzami, to mi doradzali na początku, że wybierz sobie taki motyw, żeby Cię z nim kojarzono. Na przykład, że jesz popcorn do pisania, załóżmy. No, ale tak jak mówię, nie jest to moje i nie byłoby to zgodne ze mną. Nie mam na razie żadnego rytuału, po prostu jak mam ten czas, to siadam i piszę. Bardziej na minus mam rytuał, którego muszę się oduczyć, to są rozpraszacze, że nie wyłączam na przykład Facebooka, jakichś tam Instagramów i tak dalej. To mnie mocno rozprasza. Nad tym muszę bardziej popracować, a potem może przyjdzie mi jakiś nawyk, niż coś konkretnego bez czego nie jestem w stanie pisać.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Ciekawe, natomiast z tymi nawykami to też jest tak ryzykownie, bo potem się do czegoś przypniesz. Potem tego brakuje, jesteś na wakacjach i nagle nie możesz pisać. Tak więc nic na siłę.

Marcin Malec: Dokładnie. Jak przyjdzie, to przyjdzie. Jak nie przyjdzie, to nic.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dokładnie tak. Natomiast fajnie, że nie przeszkadza Ci muzyka albo hałas, bo znam osoby, zresztą Aldona jest jedną z tych osób, które muszą mieć bezwzględną ciszę, a o to jest trudniej. Jeszcze biorąc do tego, dokładając życie rodzinne, czy gdzieś na zewnątrz, to niektórym jest bardzo trudno pisać. Nie masz nawyków, na razie jesteś młodym pisarzem, później na pewno jakieś tam nawyki pojawią się, albo nie pojawią. Natomiast, czy możesz wymienić jakichś trzech pisarzy, którzy przyczynili się do tego, że jesteś pisarzem, że jesteś tu gdzie jesteś. Czy to ich książki, czy to ich osoby? Czy umiesz wymienić takie trzy osoby?

Marcin Malec: Tak. Tutaj nie będzie tajemnicą, Ci co mnie znają wiedzą, że jestem strasznym Potterheadem. Moja miłość do książek zaczęła się od „Harry’ego Pottera”. Myślę, że jak wielu ludzi gdzieś z naszego pokolenia i moich rówieśników. „Harry Potter” to jest moja Biblia. To jest książka do której wracam co roku. Robię reready, teraz to był siedemnasty raz. Właśnie siadam do piątej części. Filmy oglądam maniakalnie. Myślę, że też dużo czerpię. Myślę, że każdy też wyczuje w tym co tworzę jaką tam nutę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Muszę Ci przerwać, bo tu jest jeden komentarz, który po prostu nie może nas ominąć. Pisz w stroju jaszczurki. To jeszcze do poprzedniego pytania.

Marcin Malec: Słuchajcie, jeżeli ktoś jakkolwiek jest w stanie pomóc mi w zrobieniu takiego stroju, to ja obiecuję, że raz w tygodniu będę pisać w stroju jaszczurki i będę dawał znać jak mi się pisz. Będę to dokumentował. Tak więc jeśli ktoś ma pomysł jak zrobić strój jaszczurki, to obiecuję, że będę pisał w stroju jaszczurki i będę uosobieniem Drago. A wracając do tej literatury, to zdecydowanie „Harry Potter”. To jest książka, która zdecydowanie mnie zainspirowała, dała taką otwartość ma magię, na to, że wszystko jest możliwe. Bardzo ważnym też elementem w mojej drodze pisarskiej był Zygmunt Miłoszewski. To jest w ogóle pewnie nie na teraz historia, bo nie wiem ile mamy czasu, ale ja pięć lat temu odwaliłem jedną z najgłupszych rzeczy w moim życiu, bo pieniądze, które miałem przeznaczone na wakacje, wydałem na to, żeby kupić książkę Zygmunta Miłoszewskiego na licytacji. To jest taka wersja edytorska. Powstało tylko pięć książek. To było na ratowanie Festiwalu Dialog. Pieniądze były jakieś kosmiczne dla mnie wtedy. Jako jedna z pięciu osób spotkałem się z Zygmuntem na kawę. On mi przekazał tę książkę oczywiście. To była książka „Jak zawsze”, nie wiem czy czytałaś, bardzo fajna powieść Miłoszewskiego. On napisał mi w dedykacji : „Jak nie teraz, to nigdy. Idź za głosem serca”. No i ja Go uwielbiam jako pisarza po prostu. To co On mi zadedykował, to już była taka kropka nad i. Teraz jest Izabela Janiszewska. Ona teraz na mnie wpływa, bardzo mnie inspiruje. Poznałem Ją też na spotkaniu autorskim. Myślę, że w tym momencie Ona też mnie inspiruje do tego, żeby pracować regularnie i systematycznie nad swoim piórem.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Super. Natomiast ja muszę wrócić do czatu. Pierwsze pytanie, czy jaszczurki lubią ser?

Marcin Malec: Tylko zerknę, kto to zadał. To jest mój Osa, mój przyjaciel. Tak, Osa, jaszczurki, tak jak i ja uwielbiają ser z ziemniaczkami fondue .Wszystko się zgadza. Jak to się mówi: sztywniutko.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Teraz komentarz, chyba kogoś z wydawnictwa. Cotygodniowe live’y w stroju jaszczurki? Kuszące.

Marcin Malec: Tak, to jest właśnie Filip. Super człowiek, PR manager w Zielonej Sowie. Filip, no słuchaj, rzekło się, Irmina tutaj potwierdzi. Ja w takim razie czekam od wydawnictwa na strój jaszczurki i robimy cotygodniowe spotkanie z Drago i ekipą. Brakuje jednego smoka, więc zachęcam, jak ktoś chce ze mną dołączyć do tego live cotygodniowego i przebrać się za smoka, to zapraszam serdecznie. Będzie mi bardzo miło.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Marcinie, jeśli wydawnictwo się nie wywiąże, to tutaj Zosia i Maciek zobligowali się, że wyślą Ci na Święta.

Marcin Malec: Dobra, to screenujmy te rzeczy, bo potem to ucieka. Zosiu, Maćku, czekam na strój jaszczurki, wymiary takie większe niż mniejsze, szczególnie po moich przygodach jedzeniowych.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To będzie szał, też chcę to zobaczyć. Słuchaj, to wiemy już, że będziesz wielką jaszczurką. Wiemy też jacy pisarze wpłynęli na Ciebie. A powiedz, jakie to jest uczucie, wziąć tę swoją książkę do ręki?

Marcin Malec: Kurczę, to jest tak trudno opisać te swoje emocje, bo to są momenty, które pamięta się do końca życia. Ja wtedy byłem w domu, patrzę na Instagramie Ola wysyła mi filmik, gdzie kartkuje „Drago”. Ja mówię: co, już jest „Drago”? Pamiętam, że wtedy kilka egzemplarzy przyszło do wydawnictwa. Ja mówię, Ola ja tam do Was jadę. Ola mówi, ale co teraz? A ja na to: no tak, ja chcę tę książkę dotknąć. Tak więc Ola powiedziała: no dobra, dawaj do mnie. W ciągu dwóch godzin byłem w wydawnictwie już. Poznałem też wtedy całą ekipę Zielonej Sowy. Ten moment, kiedy ona dała mi tę książkę, pamiętam, że ja wszedłem wtedy do wydawnictwa, pierwszy raz byłem w tym wydawnictwie, otworzyłem ją, zobaczyłam moje imię i nazwisko, te postaci, które były w mojej głowie. Marta, cudowna ilustratorka, spisała się naprawdę fantastycznie jeżeli chodzi o oddanie tego, co miałem w głowie. To jest takie uczucie aż niedowierzania, w sensie coś, co siedzi w Tobie od tylu lat, co masz wrażenie, że nigdy nie ujrzy światła dziennego, bo tylu jest pisarzy, tyle książek wychodzi na rynku, nagle to widzisz i wiesz, że to będzie jedna półka w Empiku, będzie to do zamówienia przez Internet, będzie to na targach. Uczucie podobne jak na tych Targach. To jest takie spełnienie marzeń i taka czysta, dziecięca radość.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Brzmi bajecznie. A jak zareagowała Twoja rodzina, Twoja żona, Twoi przyjaciele? Już na żywą książkę, ale też na informację, że w ogóle napisałeś, że dostałeś umowę od wydawcy?

Marcin Malec: Miałem ogromne wsparcie, szczególnie u moich przyjaciół, których pozdrawiam, zwłaszcza ze studiów, tak zwanych Burger Boysów. Już na samym etapie umowy, potem pytali mnie jak mi idzie, ja się z nimi dzieliłem ilustracjami. Tak samo moja rodzina. Tata dopytywał kiedy w końcu, mama potem w pracy opowiadała, że w końcu w domu pisarz. Moja babcia Ania, która w ogóle jest polonistką i Ona jest też w podziękowaniach w książce, bo to Ona zaszczepiła we mnie miłość do książek, powiedziała, w końcu któryś z wnuków wziął się porządnie za pisanie. Ona też jest ze mnie dumna. Ala tu pisze, moja przyjaciółka, że w końcu. No, bo ja tyle gadałem o tej książce. Pewnie dobrze wiesz o czym mówię, że ja piszę, tworzę. I nareszcie jest ten moment, kiedy to się spełnia. Wsparcie było ogromne. Śmieję się, że kiedy to wyszło w Empikach, to moi przyjaciele, miałem tajnych wysłanników, ale tak tylko między nami tak tutaj na live, którzy podkładali książkę na TOP, że jest numerem jeden w Empiku, robili zdjęcie i mi wysyłali: tu jest prawidłowe miejsce tej książki. Wsparcie przeogromne, żony tak samo, która kibicowała, była od A do Z, czyli od momentu otrzymania maila, bo wtedy z nią byłem, u teściów siedzieliśmy w domu. Ja dostałem tego maila i to też taka ciekawostka, że siedziałem wtedy na callu w pracy, mieliśmy takie podsumowanie tygodnia i aż musiałem zmutować się przez ten mail, bo zacząłem krzyczeć. Po prostu zacząłem się drżeć. Gdybym się nie wyciszył w odpowiednim momencie, to myślę, że byłoby to dosyć dziwne, bo byłem bez kamerki. Na szczęście nikt nic nie słyszał. Tylko Madzia powiedziała, czemu tak się drzesz? A ja mówię, bo w końcu ktoś chce wydać „Drago”. Tak że to piękne momenty.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dobrze, że dodałeś to, że miałeś calla, bo już chciałam zapytać, czy tak co roku spędzacie rodzinnie Walentynki z teściami?

Marcin Malec: Nie. Teściów nie było. My wtedy byliśmy i opiekowaliśmy się kotem Franciszkiem, którego też serdecznie pozdrawiam. Opiekowaliśmy się domem i kotem. Właśnie tam spędzaliśmy Walentynki, a ja też pracowałem, bo to był dzień roboczy.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Po prostu pozytywnie podnosisz ciśnienie samym opowiadaniem. Aż chciałoby się Ciebie zobaczyć. Powoli nasz live dobiega końca, ale spokojnie, mamy jeszcze chwilę. A co byś powiedział przyszłym piszącym, tym, którzy jeszcze nie zabrali się za pisanie, albo tym, którzy już piszą, ale na razie nie udało Im się jeszcze nic wydać? Czy będąc już po taj drugiej stronie lustra, masz jakieś złote rady?

Marcin Malec: Myślę, że daleko mi jeszcze do tego, żeby jakkolwiek rzucać radami, bo sam jestem dopiero początkujący i bardzo wiele mam do nauki sam ze sobą, że tak powiem i odkrycia, co kryje rynek. To co mógłbym doradzić to przede wszystkim wiara w to, że potrafisz pisać. Jeżeli piszesz, to na pewno coś za tym stoi. Ja wiem, jak często jest łatwo zwątpić, szczególnie jak wysłało się coś i nie ma tej odpowiedzi. Nie wiadomo, czy ruszać z czymś dalej, czy na przykład powrócić do tej powieści. Nie. Jeśli udało Ci się napisać i nawet Twoja babcia powie, że to jest cudowne, to uwierz w to, że to jest dobrze napisane. Nie bój się wyjść z tym do świata, pokazać to ludziom. I co bym jeszcze podkreślił to jest determinacja, nie poddawać się za bardzo. Jeżeli na przykład ktoś nie odpisuje z wydawnictwa, to napisać drugi raz, przypomnieć się, zapytać czy doszedł mail, czy lektura się podobała i tak dalej. Po prostu podążyć za tym marzeniem. Wyznacznikiem będzie oklepana już historia Rowling, która przecież za dwunastym, czy trzynastym razem została dopiero wydana i to też przypadkiem, bo w metrze asystentka szefa Bloomberga po prostu przeczytała tę książkę. Taki splot wydarzeń. Zaufajmy losowi. Wierzmy w to, że jest nam to pisane prędzej czy później i podążajmy za głosem serca. Brzmi to jak wytrych, ale naprawdę nic nie ma ważniejszego w życiu niż wiara w to, że potrafisz pisać.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czy brzmi jak wytrych? Nie powiedziałabym. Często właśnie ludzie chcą to usłyszeć, to co powiedziałeś, wiara to że umiesz pisać. Wbrew pozorom to nie każdy pisarz słyszy to na co dzień. Tak więc to jest super rada.

Marcin Malec: A tu w ogóle Filip z wydawnictwa Zielonej Sowy. Ja nawet nie wiedziałem o tym, fajną dał radę, zobaczcie. Napisać w social mediach, bo czasami maile wchodzą w spam. To też ciekawa wskazówka, bo może nawet czasem myślimy, że nikt nam nie odpisuje, a tego maila może nikt nie widział. To doświadczony człowiek, warto czerpać od Niego wiedzę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Bardzo fajna rada. Teraz wszyscy piszący zasiadają do social mediów.

Marcin Malec: Tak. I spamują wydawnictwa.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Spamują, ale jeśli tak można, to ja też skorzystam jeszcze dzisiaj. Tutaj jest jeszcze komentarz, że przemiło słucha się tego live’u. Jest też komentarz, że masz cudowną żonę, przyjaciół i babcię. I pytanie, o to czy kot ma na imię Franio?

Marcin Malec: Tak, kot Franio. Nawet na moim Instagramie gdzieś ma sesję. Pozował mi pięknie, jak francuska modelka. Zachęcam do przejrzenia. Franio jest dzikim, acz cudownym kotem. No ja go uwielbiam. Więc tak Franio jest super kotem.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Franio jest u Ciebie w domu, czy u teściów?

Marcin Malec: U teściów, bo to jest taka historia dosyć smutna, ale z happy endem, ale to jest kot mojej żony. Niestety jestem dosyć mocno uczulony na koty i dlatego Franio pojechał do rodziców, ale paradoksalnie tam jest mu lepiej, bo rodzice mają duży, fajny ogród, dom. Franio to jest dziki kot po prostu, to jest mężczyzna z krwi i kości, który musi się wybiegać. Tak więc w sumie wyszło każdemu na lepsze.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Podobno każdy pisarz musi mieć kota.

Marcin Malec: Tak, a ja mam pluszaka. Wszyscy będą zadowoleni.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Marcin, godzina przeleciała nawet nie wiem kiedy.

Marcin Malec: Rzeczywiście.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Bardzo dziękujemy jako Skrzydlate Pióra za obecność, za pytania, za super komentarze. Live będzie można obejrzeć, bo będzie zapisany, więc zawsze jak ktoś się spóźnił będzie można do niego wrócić i zobaczyć co tam się działo na początku. Powiem tylko, że Marcin zdradza co chce dostać od Mikołaja, więc warto zajrzeć. Natomiast Marcin, my dziękujemy, czekamy na kolejną książkę. Jesteśmy w kontakcie. Ja tutaj muszę zdobyć autograf, bo dostałam wersję wybrakowaną. Niestety nie mogłam dojechać na targi, ale damy radę.

Marcin Malec: Tak, koniecznie zamów autograf. Ja zawsze bardzo chętnie, czy to na kawę, czy ktoś chciałby się w ogóle spotkać, porozmawiać, czy to o pisaniu, czy to w ogóle o życiu, to ja jestem bardzo otwarty i chętnie poznaję nowych ludzi. I ja też bardzo dziękuję Ci Irmina za zaproszenie. To jest mój pierwszy live, więc jeżeli gdzieś się zacinałem, powtarzałem, to bardzo przepraszam, ale jest to moja pierwsza styczność w ogóle z live, a jeszcze o mojej pierwszej książce. To tak jak się mówi, pierwsze koty za płoty, jak już byliśmy przy kotach. Tak że bardzo Wam dziękuję. Dziękuję za cudowne komentarze i przyjaciół, i osób, których jeszcze, podkreślam jeszcze nie znam. Tak że bardzo Wam wszystkim dziękuję za to że czytacie, za to że piszecie wiadomości do mnie. No jest to spełnienie marzeń dla pisarza.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tak trzymać. Pytania cały czas się pojawiają. Czy przylecisz do Manchester na spotkanie autorskie?

Marcin Malec: No oczywiście do Manchester bardzo chętnie. Teraz będę w Londynie. W przyszłym tygodniu akurat lecę na tydzień do Londynu. Następnym razem może też do Manchesteru się wybiorę. Gdzie mnie tylko świat zaprosi, tam polecę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dokładnie tak. Słuchajcie zapraszajcie Marcina. Kontaktujcie się z Nim. On jest jak widać otwarty. Lubi zmieniać miejsca zamieszkania, tak więc podróże też są mile widziane.

Marcin Malec: Polecam się serdecznie. I już ostatnie pytanie. Jaki jest kolor kota? Kot jest czarno-biały.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czarno-biały kot żegna. My też żegnamy. Ja mam rudego kota, który też żegna.

Marcin Malec: O, cudownie. To tylko zdradzę, że rudy kot jest jednym z głównych bohaterów „Liściaka”. Przypadek? Nie sądzę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Nie sądzę. Mam nadzieję, że jest tak wyjątkowy jak mój, gruby i puchaty.

Marcin Malec: Jest. Dokładnie tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Słuchajcie, patrzę na pytania i upewniam się, że nie pominęłam żadnego. Widzę komentarz: pierwszy live, to zaskoczenie. Czyli chyba poszło Ci bardzo dobrze, bo jest zaskoczenie.

Marcin Malec: To bardzo mi miło i dziękuję.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Wszyscy bardzo miło dziękują. Było super. To w kontakcie i do następnego razu. Miłego wieczoru!

Marcin Malec: Dziękuję bardzo. Pa!

Transkrypcję nagrania i redakcję wywiadu przygotowała Zofia Stawicka @przechadzki_z_ksiazkami.

Live z Moniką Kamińską autorką książek dla dzieci i młodzieży

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Cześć wszystkim! Witam na kolejnym skrzydlatym live. Nazywam się Irmina Szadkowska – Filipowicz i właśnie czekamy na naszego gościa specjalnego, którym jest… Zaraz zobaczycie kto nim jest. To Monika Kamińska. Na wstępie powiem, że Monika Kamińska to pisarka książek dla dzieci i młodzieży, która przewyższa ilością publikacji wielu autorów.

Monika Kamińska: Jestem.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Cześć Monia!

Monika Kamińska: Cześć!

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Miło Cię widzieć tak na żywo i w całości prawie. Jak się czujesz?

Monika Kamińska: No ja jestem chora, więc z góry przepraszam jeśli będę kichać, ale nie chciałam przekładać. Zróbmy to. Tak więc mam wodę, gdyby mnie coś napadło. Wybaczcie jeśli zdarzy się jakieś kichanie i tak dalej.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Mnie też to może spotkać, bo mi z kolei zaczyna się pojawiać katar, więc też naszykowałam nawet Otrivin na wszelki wypadek. Monia ile to masz publikacji na swoim koncie? Tak z grubej rury zaczniemy.

Monika Kamińska: Piętnaście, albo szesnaście, nie wiem już. Chyba szesnaście.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Piętnaście książek dla dzieci i jedna dla dorosłych można tak powiedzieć.

Monika Kamińska: Chyba tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Z czego ile wyszło w tym roku?

Monika Kamińska: Szczerze mówiąc nie wiem. Czekaj, chyba pięć, nie licząc tego e-booka. To dla dzieci wyszło pięć plus e-book, który jeszcze zrobiłam.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Pięć książek dla dzieci plus e-book, którego tutaj też mam i potem o nim porozmawiamy. Monia jak to zrobiłaś, że w jednym roku tyle książek wyszło?

Monika Kamińska: Wiesz co, to była tak naprawdę kumulacja z poprzednich lat. Te wszystkie książki, które miałam napisane i nikt ich nie chciał wydać przez lata. Jakoś tak wyszło, że wszystkie miały datę publikacji w tym roku. Chociaż na część z nich miałam umowy podpisane już dużo wcześniej. Tylko one były tak przesuwane. Przez pandemię była przesunięta jedna książka, „Wspomnienia z planety Ziemia”. Ona miała być wydana pół roku wcześniej. Okazało się, że musiała być w tym roku w styczniu. Tak więc przez to przesuwanie i przez to czekanie, jakoś tak w tym roku się nazbierało. Chyba więcej nie będzie. W przyszłym roku na pewno nie będę tyle miała co w tym. Tak więc ten rok to był chyba wyjątek.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Kumulacja robi wrażenie. Z jednej strony pewnie przesuwanie wcześniej nie było takie fajne, ale z drugiej taki bukiet książek w jednym roku też jest fajny.

Monika Kamińska: Ja nie narzekam.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Monia, Ty jesteś pisarką dziecięcą, czy dziecięcą i młodzieżową? Jak się czujesz? Jak się tytułujesz?

Monika Kamińska: Do tej pory dziecięcą, ale że mam jedną książkę taką dla starszych, to zaczęłam sobie dopisywać autorka książek dla dzieci i młodzieży. Ona nie jest tak do końca dla dzieci, tylko od 10+, więc bardziej się ją kwalifikuje jako książkę dla młodzieży. Dopisuję sobie to do tytułu.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A myślisz o pisaniu raczej częściej dla dzieci, czy właśnie zaczynasz iść tą książką w kierunku młodzieży? Czy chodzi Ci to po głowie?

Monika Kamińska: Mi w ogóle chodzi po głowie książka, a nawet dwie książki dla dorosłych. Ja tak naprawdę przyznam szczerze zaczęłam pisać książki dla dzieci, bo na napisanie książki dla dorosłych nie miałam czasu, bo dzieci były za małe. Tak więc zaczęłam od książek dla dzieci, bo je się po prostu pisze szybciej i jest jakoś łatwiej tak się zorganizować, żeby napisać książkę, która ma dziesięć czy dwadzieścia stron, niż książkę która ma dwieście stron. Zaczęłam od takich bardzo krótkich książek i nawet wśród tych dla dzieci zaczęły pojawiać się teraz takie dłuższe. „Wspomnienia z planety Ziemia” to już jest taka książka prawdziwa bez obrazków. Trochę też mnie ciągnie w stronę tych dłuższych książek. Tyle że dla mnie też jest problem napisać dłuższe książki, bo ja piszę tak bardzo konkretnie bym powiedziała. Ja nie lubię robić długich opisów na przykład, nie lubię tak jakoś rozwlekać tej akcji. Żeby napisać taką dłuższą książkę to ja muszę mieć naprawdę dużo pomysłów na fabułę, na bohaterów, na wydarzenia tam w środku. Ja bym bardzo chciała, ale ja nie potrafię napisać takiej książki z pięknymi, długimi opisami. Taką nastrojową, spokojną. Ja nie umiem niestety robić opisów. U mnie to jest wszystko takie konkretne. Ja umiem pisać krótko i boję się trochę tego pisania dla dorosłych, że to będzie za krótko i przez to nikt mi tego nie wyda, ale będę próbować.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Próbować musisz. Nie bądź taka surowa dla siebie, bo nie wierzę, że się nie przestawisz. Natomiast na pewno jest coś takiego, że nie każdy umie pisać wszystko. Prawda? Tak więc niektórzy uważają, że nie jest trudno napisać taką krótką książkę dla dzieci. Jedna strona, trzy zdania na kartkę. Natomiast właśnie nie. To że Ty piszesz konkretnie i wyciągasz takie sedno tematu, to tworzy taką zwięzłą historię. To nie jest takie hop siup. Ja na przykład nie potrafię napisać krótkiej. Mam ten odwrotny problem, że totalnie krótka to jest dla mnie koszmar. Tak więc uważam, że masz talent do pisania książek dla dzieci, bo to nie jest takie hop siup, że nie mam czasu. Na Twoim miejscu zastanowiłabym się z odpowiedzią. Czas ma się na to na co chce się mieć tak naprawdę. I myślę, że byś go znalazła. Natomiast może rzeczywiście jesteś stworzona do pisania książek dla dzieci, ale radzę nie poprzestawać na tym i próbować pisać czegoś dla dorosłych, bo jesteś bardzo młoda i wiele książek przed Tobą. Natomiast co do tej młodzieży, to przypomnij mi tytuł, żebym nie zepsuła.

Monika Kamińska: „Wspomnienie z Planety Ziemia”.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To będzie również seria, prawda?

Monika Kamińska: Tak, to mają być trzy książki docelowo. To znaczy będą jeszcze dwie. Może będą cztery, ale to jeszcze zastanawiamy się z wydawnictwem czy zrobić czwartą. Czwarta to miałby być prequel, więc jeszcze się zastanawiamy czy ją robić. Ogólnie to trzy mają być na pewno, bo zresztą dwie kolejne już są napisane, leżakują sobie i czekają, mają być redagowane. Teraz tylko okładka i druk.

Irmina Szadkowska Filipowicz: Czyli kiedy?

Monika Kamińska: Nie mam pojęcia. Mają być w przyszłym roku, ale dokładnie kiedy to jeszcze nie wiem. Nie mam jeszcze daty konkretnej. Nie wiem nawet w której połowie roku to będzie, ale ogólnie to na pewno druga część będzie w przyszłym roku.

Irmina Szadkowska Filipowicz: Powiedziałaś, że myślisz o tych książkach dla dorosłych. To tak abstrakcyjnie, czy już konkretnie?

Monika Kamińska: Nie. Zaczęłam pisać dwie. Najpierw zaczęłam pisać jedną. Napisałam chyba pięćdziesiąt stron i nie wiedziałam co dalej. Potem zaczęłam pisać drugą i w tej też nie wiedziałam co dalej. Później jakoś tak z mężem, który się śmieje, że jest współautorem moich książek, bo zawsze daje mi dużo pomysłów, to tak trochę ruszyłam z pomysłem na tą pierwszą. Mam nadzieję do niej wrócić. Jeszcze nie wiem, czy w tym roku, czy na początku przyszłego roku. Chciałabym ją dokończyć i spróbować. Jak wyjdzie to wyjdzie. Jak nie wyjdzie, to nie. Zobaczymy.

Irmina Szadkowska Filipowicz: No właśnie dobrze, że o tym wspomniałaś. Najpierw chciałam zapytać w jakim gatunku?

Monika Kamińska: Wiesz co, gatunek ciężko mi określić. Ty może czytałaś nawet w tamtym roku na NaNoWriMo pisałam.

Irmina Szadkowska Filipowicz: Tak. A to nie miał być scenariusz z przeznaczeniem na konkurs?

Monika Kamińska: Tak. To było na konkurs. Tylko ja go chyba nie wysłałam nawet, czy nie skończyłam, już nie pamiętam. Właśnie to było tylko czterdzieści, czy pięćdziesiąt stron do napisania. Ja tyle napisałam na ten konkurs. Dalej to zostawiłam i nie ruszyłam. A jaki to jest gatunek? Powiem, że ciężko to określić. To nie jest obyczaj. To jest taka trochę zagadkowa książka. Tylko to nie jest jakiś thriller, bo taka trochę nierealna, taki trochę realizm magiczny.

Irmina Szadkowska Filipowicz: Rzeczywiście przypominam sobie. To było rzeczywiście mega wciągające i to było bardzo fajne.

Monika Kamińska: Ciężko określić gatunek, powiem szczerze.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Obyczaj jest bardzo pojemnym gatunkiem.

Monika Kamińska: Tak, to może wrzucę to w obyczaj, literatura piękna.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Wczoraj czytałam gdzieś w jednym z magazynów książkowych, że gatunek zostawmy wydawcom na ostateczny wybór.

Monika Kamińska: No tak, ale trzeba Im coś w propozycjach napisać, żeby wiedzieli komu to przesłać dalej. Tak więc to też z nią będzie problem, ale coś jeszcze może wymyślę. Może zanim napiszę całość to coś jeszcze się rozjaśni jaki to gatunek.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dokładnie, ale fajnie powiedziałaś wtedy, że będziesz wysyłać, będziesz wysyłać i do skutku. Ja Wam powiem, że Monika dla mnie i dla wielu debiutujących i przyszłych pisarzy, ale pewnie też tych piszących, jest mistrzynią przekazywania dobrych wibracji, energii, siły. Monia właśnie wyznaje zasadę: wysyłam do skutku. Tak naprawdę ma piętnaście, szesnaście książek super skutecznych. Wiem, że dwie są Twojego własnego wydawnictwa, no ale mimo wszystko już wiesz, że kilka czeka w kolejce tych z serii i to nie tylko tej dla nastolatków. Tak więc jesteś naprawdę niesamowita pod tym względem. Z tą książką dla dorosłych to też jest tylko kwestia czasu.

Monika Kamińska: No tak, może zajmie mi to rok, a może zajmie mi to dziesięć lat, ale w końcu pewnie kiedyś się uda.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dokładnie. Ja mam jedną z Twoich książek tych najnowszych. Dobrze mówię, że jest najnowsza?

Monika Kamińska: Nie. Jeszcze jedna jest, ale nawet ja jej jeszcze nie mam. Była premiera 20 listopada. Ja też jeszcze nie mam, więc jej nie pokażę. To jest z Wydawnictwa Dziwimisie „Chcę Cię już poznać”. To jest taka o przywitaniu rodzeństwa.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To jest ta o chustowaniu?

Monika Kamińska: O chustowaniu mam gdzieś.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Ty już masz ich tak dużo, że już się wszystko miesza. Nie nadążam. Ja mam teraz o niedźwiadku. To jest przepiękna seria, na pewno większości znana. Ta jest w kolejności trzecia?

Monika Kamińska: Wiesz co, chyba czwarta. Jeśli ta jest ostatnia, to czwarta. Ja już też się gubię.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To już jest źle, jak autorka się gubi. Monia ja przeczytałam trzy na pewno. Wszystkie są przepiękne, ciepłe i dzieci bardzo je lubią. Bohaterem jest niedźwiadek i jeżyk. Mam pytanie, skąd wpadłaś na pomysł niedźwiadka? On jest taką trochę przewrotną postacią. Niedźwiedź zawsze kojarzy nam się raczej z czymś dużym, strasznym i groźnym. A w Twoich książkach ten niedźwiadek ma zupełnie inne cechy.

Monika Kamińska: Nie wiem, czy czytałaś pierwszą część. W pierwszej części tak to właśnie się zaczęło, że wszystkie zwierzęta w lesie uważały, że on jest taki wielki, straszny, że jest największy w lesie i że trzeba przed nim uciekać i w ogóle. Właśnie chciałam to tak trochę przewrotnie pokazać, żeby nie oceniać kogoś po wyglądzie. Ten niedźwiedź był taki może największy i najbardziej przerażający z wyglądu, ale okazało się że on jest taki milutki i taki potulny, sam się w ogóle boi. Chciałam to tak właśnie troszkę przewrotnie pokazać, że to co wydaje nam się straszne, to niekoniecznie jest straszne. Dlatego też zaczęłam od tej części, od pokazania Niedźwiadka z tej strony. Jest taki sobie straszny, ale tak naprawdę nie do końca. On jest taki bardziej miły, puchaty, chociaż duży.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: On właśnie w ogóle nie jest straszny. To jest super. Jedno z moich dzieci bardzo bało się wątku niedźwiedzi, łącznie z piosenką „Stary niedźwiedź mocno śpi”. Właśnie tą książką przełamaliśmy ten lęk. Przetestowałam ją na żywym organizmie i rzeczywiście zadziałało. Od tamtej pory niedźwiedź już nie jest straszny. Nadal może nie jest wielkim fanem niedźwiedzi, natomiast te książki lubi i się ich nie boi. Wie, że niedźwiedź jest też fajny. Tak więc myślę, że to mogło też przełamać taki stereotyp właśnie o niedźwiedziach. Oczywiście to też tak jak powiedziałaś, o ocenianiu po wyglądzie i całej innej masie rzeczy, można porozmawiać z dziećmi. Masz jakąś ulubioną część?

Monika Kamińska: Ulubioną? To chyba tę pierwszą.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Sentymentalnie?

Monika Kamińska: Tak, sentymentalnie. No, bo to była w ogóle pierwsza książka dla dzieci jaką ja napisałam, „Niedźwiadek szuka przyjaciół”. Tylko że jej nikt nie chciał wydać bardzo długo. I ona ukazała się chyba trzy, czy cztery lata po napisaniu.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: No to się nie dziwię. To było jedno z moich kolejnych pytań. Która była pierwsza? Jakoś tego nie zarejestrowałam. Czyli to była ta?

Monika Kamińska: Pierwsza napisana, tak. Nie pierwsza wydana, tylko pierwsza napisana.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A która była pierwsza wydana?

Monika Kamińska: „Kuku i historia pępka” była pierwsza wydana. Z nią poszło szybko akurat, ale „Niedźwiadek” musiał poczekać.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A powiedz czy Ty masz wpływ na wybory ilustratorów do tych książek? Zarówno „Niedźwiadek”, jak i „Kuku” mają fenomenalnych ilustratorów, przynajmniej dla mnie, których zazdroszczę bardzo. Tak więc czy Ty miałaś wpływ, czy to Ci po prostu spadło z nieba?

Monika Kamińska: To zależy od wydawnictwa. Niektóre mnie pytały. Na przykład zapytały mnie kogo ja bym chciała, żebym podała im jakiś styl przykładowych ilustracji, albo nawet konkretne nazwiska. Wtedy, jeśli zgadzaliśmy się, że mi się podoba jakiś konkretny ilustrator i im się on też podoba, to wtedy wydawnictwo się z nim kontaktowało, pytali i tak dalej. Czasami po prostu jest tak, że ja dostaję wiadomość: wybraliśmy tę ilustratorkę, czy jest OK.? Nie wiem, co by było, gdybym powiedziała, że nie jest OK. Nie zdarzyło mi się do tej pory. Podobały mi się wszystkie ilustracje. Czasami to jest od tego pierwszego etapu, że wydawnictwo nie powiem, że daje mi wolną rękę, ale jednak mam duży wpływ na to, bo zaczynają od zapytania mnie, co ja bym chciała, jak ja to sobie wyobrażam. Inne z kolei dają mi już gotową propozycję. Znaleźli już ilustratora i nawet już bardzo wstępnie, że się z Nim dogadali. Wtedy pytają mnie, czy mi odpowiada. Nie wiem, co by było tak naprawdę gdybym powiedziała, że nie, w ogóle mi się nie podoba, absolutnie. Skoro już dogadali się z ilustratorem to pewnie by Mu nie powiedzieli do widzenia, bo autorka się nie zgodziła. W większości książek jednak miałam wpływ. Z „Niedźwiadkiem” to w ogóle razem z ilustratorką wysyłałyśmy propozycję, więc tam to nawet tworzyłyśmy razem. Wiedziałam jaki będzie styl, jakie będą ilustracje.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli tutaj jeszcze przed wysłaniem propozycji to dogadałyście się razem, stworzyłyście próbne ilustracje i wysyłałyście razem?

Monika Kamińska: Tak, wysyłałyśmy razem jako propozycję.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To bardzo fajnie.

Monika Kamińska: Wydaje mi się, że to przekonało wydawcę. Chociaż nawet z tymi ilustracjami, zobacz, że one są takie piękne te ilustracje, szukałyśmy wydawcy ponad rok. Tak więc to też nie było tak super szybko, że mamy świetne ilustracje i ktoś to weźmie. Z „Niedźwiadkiem” to w ogóle było też tak niestandardowo, bo my wysyłałyśmy te propozycje, trafiło nam się kilka pozytywnych odpowiedzi, ale były różne takie sytuacje, że jednak nie zdecydowałyśmy się na wydanie. I już tak naprawdę miałam się poddać z tym „Niedźwiadkiem”, ale właśnie ilustratorka Agnieszka napisała do mnie, że ona przygotowała taki plakat ilustrację, że szukamy wydawcy i może byśmy udostępniły to w swoich mediach społecznościowych. Powiem szczerze, że ja nie bardzo wierzyłam, że to zadziała, ale mówię, no dobra. I udostępniłyśmy. Właśnie oznaczyłam w komentarzach do tych postów, to było na Instagramie i na Facebooku, oznaczyłam kilka wydawnictw w komentarzach, między innymi właśnie Wydawnictwo Dwukropek. Dostałam maila później od nich. Chyba tydzień, albo dwa tygodnie po tym poście, że Oni właśnie widzieli, że szukam wydawcy i chcą zobaczyć więcej o tej książce, chcą zobaczyć cały tekst, bo tam puściłam tylko fragment. Spodobało Im się, no i jest „Niedźwiadek”. Tak trochę nietypowo znalazłyśmy wydawcę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Nietypowo, ale jednocześnie bardzo fajnie, że o tym mówisz. Myślę, że wiele osób mogłoby skorzystać też z tego pomysłu.

Monika Kamińska: Może tak, warto próbować. Chociaż ja nie wierzyłam, ale zadziałało.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dokładnie. W takim razie nie można tracić wiary w nic, w tej branży przede wszystkim.

Monika Kamińska: Wysyłać.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jak wygląda współpraca między ilustratorem i autorem? Wy już się poznałyście wcześniej. To znaczy Ty miałaś tekst najpierw i potem dopiero gdzieś tam ilustracje.

Monika Kamińska: Tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czy tak jest generalnie zawsze, że jest najpierw autor i jego tekst, a potem są ilustracje?

Monika Kamińska: Tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czy później ilustrator ingeruje też w treść tekstu, czy absolutnie nie?

Monika Kamińska: Nie zdarzyło mi się tak nigdy. To znaczy raz pamiętam w którejś książce musieliśmy dopisać jedno zdanie, bo na ilustracji było coś czego nie było w tekście. Moglibyśmy w zasadzie to tak zostawić, ale wydawało mi się, że wiesz jak to jest, jak dzieci pytają się: mamo, ale dlaczego to jest tutaj, przecież tego nie powinno być. No więc stwierdziłam, że dopiszę to jedno zdanie, żeby się zgadzało i to wszystko. A tak ogólnie to nie, ilustratorzy nie ingerują w tekst. Nie będziemy zmieniać tekstu. Tekst jest już gotowy i zazwyczaj jest już po redakcji, po tych takich głównych zmianach. Dopiero wtedy są robione do niego ilustracje.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli generalnie ilustrator nie przeszkadza autorowi?

Monika Kamińska: Nie. Ilustratorzy bardzo pomagają.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Wiesz co, zrobię mały przerywnik i spojrzę na czat, bo tam się już pojawiało dużo ciekawych zdań i żeby nie było, że już są nieaktualne. Jest komentarz, że Monika to kobieta rakieta. Potwierdzam i pozdrawiam Julię.

Monika Kamińska: Cześć Julka! To miłe.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Pisanie syntetyczne to jest ogromna zaleta.

Monika Kamińska: No, ale jakoś streszczeń pisać nie umiem.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Od tego powinni być ludzie. Pytanie z czatu: zaciekawiłaś mnie książkami dla dorosłych, o jakich gatunkach myślisz? To w sumie powiedziałaś, że nie wiesz w jakim piszesz, ale może myślisz może jeszcze o jakichś innych gatunkach?

Monika Kamińska: Wiesz co, wszystkie te pomysły wrzuciłabym tak ogólnie w obyczaj. Na pewno nie romanse, bo ja tak jakoś nie umiem tego czytać. Tak więc jakiś obyczaj bez żadnych wątków romansowych. Może właśnie coś w stylu realizmu magicznego. Może jakieś słowiańskie klimaty, demony i tak dalej, może coś takiego.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To tak brzmi na topie, powiem tak. Idź w ten kierunek.

Jest wiele genialnych opowiadań dla dorosłych, więc może zamiast skupiać się na powieści, to warto powalczyć o tytuł mistrzyni krótkiej formy. Taki mamy komentarz na czacie.

Monika Kamińska: Opowiadań nikt nie chce wydawać. To znaczy jak ktoś ma wyrobione nazwisko, to wydadzą i opowiadanie. A tak to z opowiadaniami to ciężko chyba.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Masz już piętnaście książek.

Monika Kamińska: No, ale to dla dzieci. To w ogóle inny target. W książkach dla dorosłych to byłby debiut.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Rzeczywiście. A już zbiór opowiadań?

Monika Kamińska: Mogę pomyśleć o tym, ale boję się właśnie, że będzie jeszcze trudniej.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tutaj ktoś zachwyca się Twoją sową z Harry Pottera.

Monika Kamińska: Tak, od męża.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Cudowna. Pytanie z czatu. Który z Twoich bohaterów książek dla dzieci jest Ci najbliższy? Do którego masz najwięcej sentymentu?

Monika Kamińska: Dla całej czwórki z „Bąbli”, bo to są bohaterowie stworzeni na podstawie moich dzieci. Ja dokładnie wrzuciłam charaktery moich dzieci. One nawet jak zmieniłam imiona, to one się rozpoznają, że to ja, to ja.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Super pomysł i taka pamiątka dla nich.

Monika Kamińska: Mam jeszcze jedną książkę w ogóle, w której użyłam ich imion. Wplotłam je w fabułę. Tam jedno dziecko zostało smokiem, inne zostało wróżką. Ta książka też będzie wydana. Mam już podpisaną na nią umowę, więc mam nadzieję, że już niedługo. Mam nadzieję, że to też będzie taka fajna pamiątka dla nich.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Na pewno. W takim razie jaki jest tytuł tej książki i kiedy będzie? Ja już się gubię. Tu dwie, tu kolejna jeszcze. To dojdziemy, że pięć będzie czekało w kolejce. Czy sześć?

Monika Kamińska: Czeka pięć chyba. Dwie części „Bąbli” czekają i te dwie kolejne części „Wspomnienia z planety Ziemia” i czeka jeszcze ta o której mówię, to jest zbiór opowiadań na dobranoc.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Pięknie brzmi. I kiedy ona będzie?

Monika Kamińska: Nie mam pojęcia. Naprawdę nie wiem, bo miały być opublikowane niedługo, ale przez te wszystkie kryzysy, zamieszania, ceny papieru i tak dalej na razie musiało zostać przesunięte. Czekamy na rozwój sytuacji, więc nie wiem jeszcze dokładnie kiedy będą.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Ważne, że będą. Na czacie ktoś napisał, że jeszcze nie czytał żadnej Twojej książki, ale na pewno przeczyta. Został zachęcony. Ktoś inny pisze, że seria o Niedźwiadku jest przeurocza. I pytania z czatu. Od ilu lat piszesz książki? Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z pisaniem? To też miało być moje pytanie, ale poszło z czatu.

Monika Kamińska: To zależy też co ktoś uznaje za pisanie książki, bo tak naprawdę jakieś historyjki, czy wymyślanie czegokolwiek to od zawsze. Ja jeszcze pisać nie umiałam i męczyłam wszystkich jakimiś historyjkami i w ogóle. Tak na poważnie zaczęłam uczyć się jak pisać chyba na studiach, bo wtedy pisałam dużo opowiadań i dodawałam je, nie wiem czy istnieje jeszcze to forum, ale kiedyś było takie forum Portal Pisarski. Tam właśnie dodawało się opowiadania i dostawało się dużo uwag. I ja właśnie dużo się na tym forum nauczyłam, jak pisać, jak kończyć w ogóle. Ja miałam problem, że zaczynałam pisać i nigdy nie kończyłam. Tak więc nauczyłam się tam jak budować fabułę od początku do końca, jak przedstawiać bohaterów, takich podstawowych rzeczy tam się nauczyłam. Później miałam przerwę i nie pisałam przez jakiś czas. No bo to studia, egzaminy, obrona pracy i tak dalej. I zaczęłam pisać znowu jak mi się pierwsze dziecko urodziło. No, bo to wiesz, siedzi się z dzieckiem przyklejonym do ciebie, nie można się ruszyć, nie można nic robić. Pamiętam, że zaczęłam chyba wtedy nawet na telefonie coś pisać. Mój mąż zaczął mnie wtedy popychać, weź wyślij to gdzieś, tak to trzymasz, piszesz i piszesz, nic z tym nie robisz, to po co to pisać. No i jak mnie tak popychał, to zaczęłam wysyłać. „Niedźwiadka” napisałam wtedy. Zaczęłam wysyłać, ale nic z tego nie wyszło. Jakieś dwa, trzy miesiące później napisałam chyba „Kuku”. No i „Kuku” już jakoś poszło. I tak to wyszło.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli sukces zawdzięczasz mężowi?

Monika Kamińska: Mogę Mu to przypisać, tak. Powiem szczerze, że gdyby On mnie tak nie męczył, to chyba do tej pory bym nic nie wysłała. Tak sobie pisałam, tak siadałam, to jeszcze nie, to jeszcze nie umiem. Wiesz, to jeszcze nie ten poziom. Na pewno mnie nikt nie będzie chciał. A On, no, ale nie będziesz wiedziała dopóki nie wyślesz. Jeśli ktoś nie będzie chciał, to nie będzie chciał. To masz już napisane.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czasem mąż się przydaje. Powiedziałaś, że pisałaś na tym forum na studiach i że tam się bardzo dużo nauczyłaś. A to miało być też jedno z moich pytań. Gdzie czułaś, że najwięcej takiej pisarskiej wiedzy zaczerpnęłaś? Czy jakieś kursy, czy jakieś poradniki? Tutaj na czacie też było pytanie, czy polecisz jakąś książkę do nauki pisania, jakiś poradnik? Jak to u Ciebie było?

Monika Kamińska: Wiesz co, na kursy żadne nigdy nie chodziłam. Właśnie takich naprawdę podstaw nauczyłam się na tym forum, bo tam też było kilka osób, które coś tam publikowały. One miały już wiedzę, potrafiły dać konkretną poradę. Wypisywały błędy, podpowiadały jak to poprawić i tak dalej. Tak więc to mi bardzo dużo dało. I drugą rzeczą, która mi bardzo dużo dała, to jest praca z redaktorem. Kilka książek, zanim wysłałam do wydawców, to oddałam je do redakcji. Sama znalazłam redaktora i oddałam je do redakcji. Naprawdę te redakcje mi bardzo dużo dały. Redaktorzy oprócz tego, że poprawią zdanie, przecinki, to bardzo często dają takie obszerne i nawet bardzo konkretne wskazówki ogólnie do tekstu i do konkretnych fragmentów. To mi właśnie też pomogło zobaczyć nad czym muszę popracować, co jeszcze muszę poprawić, a co robię dobrze. Tak więc to było fajne i ta praca z redaktorem naprawdę bardzo dużo mi dała. Tak więc tego nie żałuję. To były chyba najlepiej zainwestowane pieniądze. Co do książek, to nie czytałam też dużo jakichś poradników. Pamiętam, że czytałam tę książkę Kinga „Pamiętnik rzemieślnika”. Ona nie jest tak chyba konkretnie poradnikiem. Ona jest tak bardziej biografią Kinga, jakieś smaczki o karierze pisarskiej. Ogólnie polecam tę książkę. Ona jest bardzo fajna. Dobrze się ją czyta, ale nie wiem czy można się z niej nauczyć pisania tak naprawdę. Drugą książką, którą czytałam jest „Magia słów”, ale przyznam że tam jest w ogóle taka kumulacja wiedzy, że ja to musiałam sobie robić przerwy. Tam po prostu tyle tego było, że praktycznie na każdej stronie miałam pozakreślane rzeczy do zapamiętania. Powiem szczerze, że tam jest tyle tego, że ja nie wiem czy ja po przeczytaniu będę pamiętała połowę tych informacji. To są bardzo dobre, przydatne informacje. Tylko tam jest tego tyle, że ja nie wiem czy będę z tego potrafiła skorzystać tak naprawdę, czy ja to zapamiętam.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tak, wiem o czym mówisz. Mam to samo wrażenie. To jest chyba coś do czego w zasadzie trzeba codzienne wracać.

Monika Kamińska: Tak, czasami trzeba zaglądać. Jak zaczęłam ją czytać, to miałam zamiar, że przeczytam ją od początku do końca, tak od deski do deski, ale tak się chyba nie da. Tak więc po prostu od czasu do czasu otwieram sobie jakiś rozdział, jakiś temat i to czytam jak chcę o czymś konkretnym poczytać i właśnie na tym się skupić, wziąć sobie jedno zagadnienie i to ćwiczyć. Jeśli ktoś chce się z tego nauczyć, to wtedy tak. No a tak ją przeczytać od początku do końca, to wtedy nie, bo to się połowę zapomni, albo nawet więcej. Tam jest tego naprawdę dużo. Myślę, że jak ktoś chce takich technicznych informacji to w tej książce je znajdzie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tak, zgadzam się. Co prawda tam są bardziej takie językowe niż pisarskie, takie jak pisać książkę.

Monika Kamińska: Właśnie ta sama autorka, ona ma blog, on chyba jeszcze istnieje. Ten blog się chyba nawet nazywa: Jak napisać książkę. Nie. Może Pasja Pisania, czy coś takiego. Musiałabym poszukać. I tam właśnie ona ma bardzo dużo wpisów na temat tego jak tworzyć fabułę, jak tworzyć bohaterów, takich warsztatowych, stylistycznych rzeczy. Bardzo dużo z jej bloga można się nauczyć. Ja go kiedyś znalazłam i ja się z tego bloga dowiedziałam o książce, nie odwrotnie. Szukałam jakiejś konkretnej informacji na temat pisania. Jak coś napisać. Chyba może to nawet było tak, że któraś z pań redaktor dała mi jakąś wskazówkę, a ja nie wiedziałam co to znaczy. Użyła jakiegoś takiego sformułowania profesjonalnego, a ja w ogóle jestem samoukiem i nie miałam pojęcia co to znaczy, co ja mam zrobić. Tak więc zaczęłam szukać w Internecie i trafiłam na ten blog. Tam właśnie było bardzo dużo wpisów. Wydaje mi się, że to się nazywa Pasja Pisania, ale nie dam sobie ręki uciąć. Chyba tak, tak mi się wydaje. Tam też jest bardzo dużo takich warsztatowych wskazówek, właśnie na temat pisania.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To ja muszę tam zajrzeć w takim razie. Powtórzę tylko, że tytuł książki to „Magia pisania” i autorka to Wrycza – Bekier.

Monika Kamińska: Tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: I ja też polecam tę książkę. Wróćmy jeszcze do tego redaktora. Mówiłaś, że to były najlepiej zainwestowane pieniądze, że wzięłaś sobie redaktora jeszcze przed wysłaniem propozycji jeszcze do wydawcy i że on z Tobą pracował. Rozumiem, że to już jest teraz taki Twój nawyk?

Monika Kamińska: To znaczy nie. Wszystkich książek nie wysyłam do redaktora. Jeśli na przykład nie jestem czegoś pewna, na przykład miałam jedną książkę o takiej trudnej tematyce i tam nie byłam pewna, czy ja to tak na pewno dobrze ujęłam i wszystko będzie OK. To wtedy wysłałam. Teraz wysyłałam książkę na konkurs Astrid Lindgren. Oddałam ją do redakcji po prostu żeby zwiększyć swoje szanse. Tak, żeby wszystkie głupie błędy wyeliminować, jakieś przecinki, literówki, takie niezbyt poprawne sformułowania. Ogólnie wszystkich książek nie wysyłam do redakcji, to nie. Na przykład tego „Wspomnienia z planety Ziemia” nie wysyłałam. Tak mi się wydaje, że nie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Mimo, że taka już długa powieść tak naprawdę.

Monika Kamińska: Tak, tam była redakcja w wydawnictwie już tylko, a wcześniej nie robiłam.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Właśnie spotkałam się z takimi opiniami, że nie ma sensu wysyłać do redakcji wcześniej za którą trzeba zapłacić, no bo przecież i tak później wydawnictwo robi tę redakcję.

Monika Kamińska: No tak, ale to zależy jak kto pisze tak naprawdę, wiesz. Jeżeli ktoś ma taki super poziom to rzeczywiście ta redakcja jest mu niepotrzebna. Jeśli jest pewien siebie i swojego warsztatu. A jak ktoś dopiero zaczyna, to myślę że warto wysłać. Nawet gdy z tą konkretną książką i tak nie wyjdzie, to redaktor daje też wskazówki ogólne, które też możemy zastosować później w kolejnych książkach. No, bo jeżeli ktoś napisze powieść, to ta redakcja sporo kosztuje. Ja mam krótkie książki dla dzieci, więc dla mnie to była cena kilkaset złotych. Dla mnie to nie jest tragedia. Za korektę i redakcję płaci się od arkusza, więc jak ktoś napisze dziesięć arkuszy to już jest jakaś poważniejsza kwota. Jeśli ktoś ma opcję, żeby wydać pieniądze na redakcję, albo spróbować wydać w vanity, bo nikt książki nie chciał, to ja jednak bym poszła w tę redakcję. Oni albo poprawią tę książkę tak, że jakieś wydawnictwa się nią zainteresują, a nawet jeśli nie to będzie dobra nauka na przyszłe książki. To naprawdę dużo daje, trzeba tylko szukać dobrego redaktora. Nie brać kogoś wiesz z jakichś podejrzanych ofert, że zrobię super tanio, dziesięć złotych od arkusza. To wtedy nie. To tylko wyrzucenie pieniędzy by było i jeszcze można książce zaszkodzić, jeśli weźmie się za nią ktoś, kto nie powinien. Tak więc wziąć jakiegoś dobrego redaktora, najlepiej z polecenia, zapytać kogoś i wtedy myślę, że to jest dobra inwestycja, żeby nauczyć się pisać.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tutaj potwierdzają na czacie, że bardzo dobra podpowiedź z tą kolejnością z redaktorem. Tutaj Aldonka nas skorygowała, że blog Pasja Pisania prowadzi Michał Urbaniak, więc to pewnie nie ten.

Monika Kamińska: To pewnie nie ten.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Trzeba sobie pewnie tę książkę znaleźć.

Monika Kamińska: Można też wpisać nazwisko autora i powinien się blog pojawić.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: No właśnie. Było tu też tutaj pytanie, czy masz jakieś nawyki pisarskie?

Monika Kamińska: Nawyki to chyba nie. U mnie z nawykami to średnio. Ja to już jak dzieci nie przeszkadzają to dla mnie już jest super. To już jest nawyk.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: No, bo masz czwórkę dzieci, tak? Czy piątkę? O jeny piątkę dzieci.

Monika Kamińska: Tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To wyobrażam sobie głowę taką. Rzeczywiście jak jesteś sama to nawet nie trzeba myśleć o nawykach, tylko jak najszybciej wykorzystać ten czas.

Monika Kamińska: Tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Natomiast pewnie umiesz pisać w hałasie?

Monika Kamińska: Wiesz co, nie. Nie umiem. Próbowałam się skupić i nie potrafię. To znaczy to zależy. Jak wiem, że mój mąż ten hałas ogarnia, że On jest z Nimi. I ja słyszę, że one tam się bawią, że krzyczą i skaczą, ale wiem, że On z Nimi jest, to wtedy tak, zamykam drzwi i mogę sobie pisać. Natomiast jeśli na przykład ja jestem z nimi sama w domu i one są nawet w tym samym pokoju co ja, czy tam u siebie w pokoju, to już obojętne, ale ja nie mogę wtedy. Jak jest cisza, to ja się nawet bardziej boję, co one zrobiły, że jest taka cisza i nie mogę się skupić. Tak więc nie, to nie ma opcji.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Cisza jak mąż jest w pobliżu. Jak męża nie ma w pobliżu to cisza jest niebezpieczna. A muzyka? Czy stosujesz jakieś takie relaksacyjne dźwięki?

Monika Kamińska: Czasami włączę coś sobie, ale to nie jest tak, że muszę coś mieć włączonego. Dla mnie może być kompletna cisza. Czasami włączę sobie coś w tle, ale to też musi być coś takiego obojętnego powiedzmy. To nie mogą być konkretne piosenki, bo ja wtedy zamiast pisać, to wtedy: jaka fajna piosenka. To musi być jakiś taki szum, sama melodia, coś takiego, co mnie nie będzie odrywać myślami.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Może szum kawiarni, tak jak Julia?

Monika Kamińska: Może być szum kawiarni, tak. Na YouTube są takie odgłosy biblioteki wiesz, przewracanie kartek i tak dalej, żeby się wprowadzić w nastrój.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Wow, o tym jeszcze nie słyszałam. Rozumiem, że stosujesz? Czy tylko słyszałaś?

Monika Kamińska: To też czasami, właśnie jakieś szumy, jakieś odgłosy biblioteki czasami, jakieś takie spokojne melodie z gier komputerowych, albo muzyka relaksacyjna i tak dalej.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiedziałyśmy już o książkach dla dzieci i podałaś już parę fajnych porad redaktorskich. Czy Ty zauważyłaś, że jak z kimś rozmawiasz to już udzielasz porad wszelakich?

Monika Kamińska: Nie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Masz takie złote serce, bo ja inaczej tego nie nazwę. Musicie wiedzieć, że Monika jest nie tylko pisarką, nie tylko matką piątki dzieci, ale też jest twórczynią kilku grup na Facebooku takich wspierających przyszłych pisarzy. Monika zjednoczyła tam po prostu rzesze ludzi i odpowiada na każde jedno pytanie, które padnie: czy to o wydawnictwo, czy to o książkę, czy to o jakiś merytoryczny problem. Monika czy Ty się nie boisz, że Ty tak udzielasz swoje know- how i konkurencja Cię zje? Ja już słyszałam takie różne głosy, oczywiście od innych pisarzy, którzy również dzielą się swoją wiedzą, ale one były właśnie w stylu: przecież wychowujesz konkurencję, wykarmiasz na swojej piersi te pijawki. Nie masz takiego poczucia?

Monika Kamińska: Wiesz co, ja odpowiadam na te pytania, bo mi nikt nie chciał tego powiedzieć. Pamiętam, że ja też chodziłam i szukałam. To była taka wiesz, wiedza tajemna. Taka czarna magia. Rzucą ci jakieś półsłówka, ale konkretnie to nikt nie powie. Pamiętam, że właśnie na tym forum na którym uczyłam się pisać, to tam pisał Andrzej Pilipiuk, autor „Wędrowycza”. Tam był Jego poradnik na temat wydawania książek. On tam wykładał kawę na ławę. Uczciwe warunki są takie, nieuczciwe warunki są takie, podpisywanie umowy wygląda tak i tak. On to wszystko tam napisał. A ja wtedy: nareszcie ktoś się z tym podzielił. Jak pytasz to często na forach, na grupach, na Facebooku, albo odpowiadają Ci wszyscy tak bardzo skrótowo, żeby tylko za dużo nie powiedzieć, albo zaraz: wyślij mi wiadomość prywatnie. Publicznie nie chcą za bardzo nic mówić. Właśnie z tamtego forum to ja się dowiedziałam, że vanity i płacenie za wydawanie to jest zło najgorsze. Od tej pory to sobie wbiłam w głowę i wiedziałam, że tego nie zrobię nigdy. Gdybym nie trafiła na to forum i gdybym tego nie przeczytała, to może bym w to poszła, bo myślałabym tak jak wiele osób, że to jest norma, prawda. Tak więc, ktoś mi to kiedyś powiedział i później, jak miałam podpisać pierwszą umowę, to ja byłam taka spanikowana, skąd mam wiedzieć, co w tej umowie powinno być, co ma być dobre, co złe, co w ogóle część z tych zapisów znaczy. Wtedy to się ludzie ze mnie śmiali, że chyba cały Internet wie, że ja podpisuję umowę, bo poszłam na wszystkie grupy pisarskie i pytałam po prostu o wszystko. Tam część osób zbywała mnie, ale na tej grupie coś mi powiedzieli, na tamtej coś mi powiedzieli. No i tak to się wszystko razem jakoś zebrało, że w końcu podpisałam tę umowę dobrze, tak, że wszystko jest w porządku i nie wpadłam w żadne pułapki. Zresztą mogę powiedzieć szczerze, że moje wydawnictwo jest super i ono nie stawia pułapek na autorów. Tak więc mogę polecić. Jednak czułam się bezpiecznie, że tak mi ktoś podpowiedział. Stwierdziłam, że jak ktoś mnie pyta, to mu odpowiem, bo te informacje nie są jakieś tajne właśnie. Oczywiście są takie informacje w umowie, które są tajne i nie możemy ich mówić głośno, ale są takie ogólne informacje, które można jakoś przekazać i pomóc. A ja też nie uważam, że to jest konkurencja, bo przecież w książkach dla dzieci, czy nawet w książkach dla dorosłych to też nie jest tak, że ktoś czyta jednego autora. Prawda? Jeśli ktoś lubi książki dla dzieci, to je kupuje i szuka kolejnych. Im jest więcej autorów, to prawda, że do wydawnictw trudniej jest się dostać, bo konkurencja jest ogromna. Akurat później ze sprzedażą to mi się wydaje, że to się napędza wręcz, że jak ktoś zacznie czytać książki i to dziecko lubi książki, to ono później szuka kolejnych. Wydaje mi się, że w tych książkach dla dorosłych też tak jest, że jak ktoś zacznie czytać i książki mu się spodobają, to szuka kolejnych. Tak więc, mi się wydaje, że autorzy, lepiej się trzymać razem, żebyśmy jakoś przetrwali. I to jest też tak że mi się zaraz ciśnienie podnosi gdy słyszę, jak autorzy dają się wrabiać. To jest też dla mojego dobra i dla wszystkich, bo jeżeli autorzy przestaną dać się oszukiwać, to ogólnie warunki dla nas powinny się poprawić. Tak więc wszyscy powinniśmy na tym skorzystać, jeżeli autorzy będą wiedzieli, że coś jest oszustwem i nie powinni się na to zgadzać, nie powinni w to iść, to może wreszcie kiedyś przestaną w to iść. Wtedy może przestaną pojawiać się te wszystkie wydawnictwa na niby, które tylko czyhają na pieniądze od autorów. Może też przestaną pojawiać się te wszystkie niesprawiedliwe zapisy w umowach w normalnych wydawnictwach. Moim zdaniem wszyscy powinni to mówić głośno, żeby nam wszystkim było lepiej po prostu. I żeby to się stało jakimś takim standardem na rynku, że my się szanujemy i że nas szanują.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Zgadzam się w stu procentach. Nawet ktoś może nieświadomie psuć rynek.

Monika Kamińska: Tak, ale wiesz co, nieświadomie, jestem na wielu grupach pisarskich i tam cały czas ktoś mówi o tym, że te wydawnictwa vanity to są oszustwa i co chwila przychodzi ktoś z postem, że ja tu dostałem propozycję, tylko muszę współfinansować. Wtedy jest kilkanaście komentarzy, że nie rób tego sobie, nie idź w to, bo to jest oszustwo. Ta osoba dalej w to idzie. Niektórzy ludzie robią to na własne życzenie trochę, bo dostali tyle ostrzeżeń, tyle osób Im to mówiło, nie rób tego. A one nie, one dalej chcą, bo mówią, że każdy ma swoją ścieżkę, albo mi to się nie chce tyle czekać na odpowiedź od zwykłego wydawcy. A to wydawnictwa w ogóle nie czytają tych propozycji, a to trzeba mieć znajomości. To jest szukanie tylko wymówek żeby utwierdzić się w tym przekonaniu, że tak, ja pójdę i zapłacę, i będę mieć książkę. Nie wiem, czy słyszałaś o tym zbiorowym pozwie przeciwko jakiemuś wydawcy vanity. Ostatnio coś było, że kilkanaście osób zebrało się właśnie. Tacy, którzy mieli wydać w tym samym wydawnictwie vanity i chyba nawet Ich nie opublikowano, złożyli pozew zbiorowy, bo zostali oszukani. No, ale właśnie mówić to dalej i są kolejne osoby, które idą do tych wydawnictw vanity, albo nawet idą do normalnych wydawnictw, ale zgadzają się na takie warunki, że szkoda.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dokładnie, ale dzięki Twojej grupie wiele osób się naprostowało. Ja to wiem osobiście, więc czynisz dobro. Chyba jedna dobra rzecz, poza oczywiście całą masą dobrych rzeczy dla innych, wyniknęła dla Ciebie. Myślę, że coś wspólnego mogło mieć już później wydanie tego cacka, prawda?

Monika Kamińska: Tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Słuchajcie, Monika wydala taki e-book, który warto mieć, zwłaszcza jeśli się jest na początku tej drogi pisarskiej, bo Ona zebrała wszystkie możliwe problemy tego początkujące i przyszłego autora, który tak jak Monika nie miała się kiedyś kogo zapytać. Naprawdę to jest bardzo przyjemny poradnik. Ja mam akurat czytnik, ale chyba też można na komputerze normalnie otworzyć.

Monika Kamińska: Tak, on jest też w PDF. On jest w tych trzech formatach podstawowych w każdym razie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: No więc, ja będąc w Twoich grupach, to widziałam taką ścieżkę kariery przyszłego pisarza i naprawdę bardzo przychylnym i przystępnym językiem to napisane. Tam jest naprawdę szczegółowo o umowach, jak je czytać, na co patrzeć, na co nie patrzeć. Tak więc Ci którzy zaczynają szczególnie, to bardzo Im polecam. Monia, bo zbliża się grudzień, tak już przeskakując troszeczkę na temat okołoświąteczny, czy poza „Kuku ratuje Święta”, dobrze pamiętam tytuł?

Monika Kamińska: Nie. Wszystkie książki o Świętach są o ratowaniu. Tak więc „Kuku zostaje Świętym Mikołajem”.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: Ach, „Kuku zostaje Świętym Mikołajem”. Nie wiem co ja z tym ratowaniem.

Monika Kamińska: Wszystkie książki o Świętach są o ratowaniu, więc pewnie dlatego.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: Czy poza tym „Kuku” planujesz jakąś książkę świąteczną?

Monika Kamińska: Wiesz co, planuję, ale jeszcze nie napisałam. To też ma być część serii. Jedną chcę zrobić tak trochę na boczku, poza serią, z tymi samymi bohaterami, tylko świąteczną. Ta seria też jeszcze nie jest wydana, ale jest nadzieja dla niej.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: Monika jest mistrzem serii. Powiedz, ile masz tych serii. Trzy na pewno, albo cztery.

Monika Kamińska: „Kuku”, „Niedźwiadek”, „Bąble”, „Wspomnienia z planety Ziemia”. No to cztery serie.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: Cztery serie i kilka książek pojedynczych. Ta o niebieskich drzwiach, o Gryziku, którego wydałaś w swoim Wydawnictwie Dalej. Tak więc szał i na pewno będzie seria świąteczna, co roku jedna książka. Tego Ci życzymy. Powiedz, Ty mieszkasz we Francji?

Monika Kamińska: Tak.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: Kto we Francji przynosi prezenty? Czy też Święty Mikołaj?

Monika Kamińska: Mikołaj. Tylko tu nie ma Mikołajek. Są tylko święta. Prezenty przynosi Mikołaj. I tu nie ma w ogóle czegoś takiego jak Mikołajki. Tak więc tylko w pierwszy dzień Świąt przynosi Mikołaj. Rano się schodzi, znajduje się pod choinką i wow. U nas pamiętam zawsze tak było, że nagle wiesz siedzimy przy kolacji wigilijnej, o światło zgasło i wtedy szybko podkładali prezenty. A tu nie jest tak. Tutaj pierwszego dnia Świąt prezenty znajduje się pod choinką, w nocy był Mikołaj. Zostawiamy dla niego ciasteczka wieczorem i tak dalej.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: Z 24 grudnia na 25 grudnia, tak?

Monika Kamińska: Tak.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: Tak jak w filmach. Podpowiem, że ja w Polsce zawsze byłam przyzwyczajona, że to w Wigilię wręcza się prezenty, pod choinką leżą. Natomiast, tu obok w pokoju jest moja córka, więc tak zastanawiam się dwa razy, co mogę powiedzieć.

Monika Kamińska: A bo ona tutaj słucha.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: Tak. Mikołaj przynosi w Wigilię, ale mamy też taki akcent, że czasami jak wracamy z drugiej Wigilii to okazuje się, że ciasteczka zostały zjedzone i mleko zostało wypite, a prezenty zostały podrzucone z drugiej strony choinki, tak to powiedzmy teraz okrężnie. No, ale bardzo mi się podoba też ta tradycja tego poranka. To jest też bardzo fajne. Myślę, że dla dzieciaków to jest jeszcze fajniejsze. Czyli tak, nie mamy jeszcze książki świątecznej, ale będziemy mieli. I we Francji nie ma Mikołajek.

Monika Kamińska: Dnia Dziecka też tutaj nie mają.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: W ogóle, czy nie ma 1 czerwca?

Monika Kamińska: W ogóle nie ma Dnia Dziecka.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: Monika, musisz po prostu zadziałać.

Monika Kamińska: Muszę zorganizować.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: Kolejna misja. Mieszkasz we Francji. A czy myślisz, że Twoje książki będą też stały na półce francuskiej?

Monika Kamińska: Oj chciałabym. Wiesz co, może bym wreszcie zobaczyła moje książki na półce w księgarni. Jeszcze nie widziałam nigdy. No nie wiem z tymi tłumaczeniami, mamy tutaj koleżankę dla której tłumaczenia są łatwe i szybkie. Jednak chyba ciężko jest z tymi tłumaczeniami z polskiego i jeszcze na francuski, bo to jest wiesz spory rynek. Na inne może byłoby trochę łatwiej, ale tak szczerze mówiąc, to ja nie wiem tak do końca, jak to się odbywa. Próbowałam coś tam szukać, jakieś kontakty i swoje drogi, ale z autorami nie chcą w ogóle rozmawiać w tym temacie. No, bo jak wydawnictwa ma prawa, to odsyłają: proszę żeby wydawnictwo się skontaktowało. Tak więc tutaj nie bardzo.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: Czyli we Francji wygląda na to że jest inna ścieżka dostępu. Pewnie bardziej przez agencje?

Monika Kamińska: To znaczy ogólnie, chyba wszystkie tłumaczenia zagraniczne, nawet na język polski odbywają się przez agencje. To albo przez agencje, albo są takie targi też międzynarodowe, chyba we Frankfurcie, tak mi się wydaje. Tam też pewnie zjeżdżają się wszyscy wydawcy i obserwują co mają inne kraje, i czy Im się coś spodoba, coś Ich zainteresuje. Może wtedy ewentualnie zaczynają jakieś rozmowy na temat tłumaczeń. Wydaje mi się że, żeby być tłumaczonym, to albo trzeba mieć wydawcę dla którego to już jest standard i on ma te kontakty, tłumaczy prawie wszystko co ma, albo trzeba sprzedać setki tysięcy egzemplarzy, że Cię zauważą i sami przyjdą i poproszą: my chcemy tę książkę. A nie mam takich nakładów, więc na razie jakoś nie zapowiada się na żadne tłumaczenie.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: A nie myślałaś, żeby spróbować napisać po francusku i wysłać tak jak w Polsce?

Monika Kamińska: Oj wiesz co, nie. Aż tak z francuskim to chyba nie czułabym się pewnie, żeby książkę napisać. Taką podstawową historyjkę to mogłabym napisać, ale językowo mogłabym coś nie trafić, więc chyba wolę jednak nie próbować. Wolę napisać po polsku i żeby później ktoś przetłumaczył. A tak żeby pisać po francusku, to jednak nie. Angielski znam nawet lepiej, ale też bym chyba nie napisała. Wydaje mi się, że chyba jednak w swoim ojczystym języku najlepiej się pisze. Przecież nawet nie każdy Polak potrafi pisać książki, więc to nie jest tylko znajomość języka tak naprawdę.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: Na szczęście.

Monika Kamińska: Nie odważyłabym się.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: Tutaj jest pytanie, a może jakaś książka o Francji?

Monika Kamińska: Książka o Francji? To może. Myślałam o napisaniu książki dla dzieci tak bardziej powiedzmy o życiu na emigracji, albo właśnie o takiej mieszanej rodzinie, bo to bliski mi temat. Tak więc bardziej myślałam coś takiego, coś w tym stylu. Może zbiorę się kiedyś i napiszę, miejmy nadzieję. Taki pomysł chodzi mi po głowie.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: Super. Tutaj pojawił się piękny komentarz, który od razu muszę przeczytać. Moniko, pierwszy raz słyszę jak mówisz, masz cudownie brzmiący głos.

Monika Kamińska: Ojej, dziękuję. Mam nadzieję, że dobrze mnie słychać, bo mam trochę chrypę.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: Słychać Cię świetnie. Monia, u Was we Francji nie ma Mikołajek, ale w Polsce są i takim częstym zwyczajem mikołajkowym głównie w szkołach, ale często się to też przenosi do domu, jest losowanie mikołajkowe. Nie wiem, czy się kiedykolwiek z tym spotkałaś?

Monika Kamińska: Tak. Były w szkole losowania.

Irmina Szadkowska – Flilipowicz: Ja mam taki wyjątkowy woreczek. To taka niespodzianka na koniec live. W tym woreczku mam kilka nazwisk osób, które są autorami książek i które z przyjemnością zaprosimy na następny skrzydlaty live.

Monika Kamińska: A to dobrze, bo już się bałam, że to jakiś quiz dla mnie, zadanie.

Irmina Szadkowska- Filipowicz: Czy chciałabyś być świadkiem wyłaniania kolejnej ofiary naszego live?

Monika Kamińska: Będę świadkiem.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Nasz live z Moniką jest cudowny i mógłby trwać dwie godziny, ale powoli nasza godzina dobiega końca. Mam nadzieję, że Monika jeszcze kiedyś u nas zagości, jak wyda kolejnych pięć, albo dziesięć książek. I myślę, że to w takim razie będzie za rok. Może w następne Święta. Natomiast w tym woreczku widać, że jest kilka losów. Zobaczymy kto zagości u nas na następnym live. Tutaj mam karteczkę: Karolina Ubych. Karolina zostałaś wylosowana jako kolejna ofiara.

Monika Kamińska: Nie masz wyjścia.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Karolina nie masz wyjścia. To znaczy powiem tak, tutaj były wszystkie osoby, które wstępnie wyraziły chęć na live. Natomiast jeśli chodzi o kolejność, to los tak chciał. Karola, mam nadzieję, że nas oglądasz. Wiem, że miała nas oglądać. Wiem też, że miała być z gromadą dzieci, która mogła Jej to trochę uniemożliwiać. Myślę jednak, że do niego dotrze. Tak więc Monika jest świadkiem, że będziesz naszym kolejnym gościem. A co do naszego live z Moniką, to ta godzina przeleciała nawet nie wiem kiedy. Monia, bardzo Ci dziękuję za przyjęcie zaproszenia i za miłą rozmowę.

Monika Kamińska: Dziękuję za zaproszenie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiedz mi na koniec, czego możemy Ci życzyć? Czego możemy życzyć takiej spełnionej autorce?

Monika Kamińska: No to chyba tych tłumaczeń wreszcie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To ja w imieniu naszych Skrzydlatych Piór życzę Ci mega szybkich tłumaczeń na cały świat, na przynajmniej piętnaście języków. I żeby to nastąpiło jak najszybciej. Nigdy nie trać wiary, bo Twoja wiara naprawdę daje siłę także innym pisarzom, tym przyszłym i na pewno tym piszącym, którzy mają jakieś zwątpienia. Jesteś taką iskrą i bądź nią cały czas. Trzymamy kciuki za dalsze książki, sukcesy, tłumaczenia. My się widzimy w eterze. Wszystkim polecam książki Moniki, poradnik Moniki oraz grupy Moniki.. Monikę można znaleźć w zasadzie wszędzie, na Instagramie i na Facebooku. To życzę miłej nocy. Tutaj oczywiście wszyscy są zachwyceni rozmową, że fajna, piękna, miła, przyjemna. Piszą, że rewelacyjny live, więc chyba się udało.

Monika Kamińska: Dziękuję, że wszyscy byliście.

Transkrypcję nagrania i redakcję wywiadu przygotowała Zofia Stawicka @przechadzki_z_ksiazkami.

Live z Karoliną Ubych autorką książki „Sonia, Piotrek i tajemnica rzygaczy”

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Witam Cię Karolino. Witam wszystkich serdecznie na naszym kolejnym, tym razem wyjątkowo przedświątecznym live Skrzydlatych Piór. Ja się nazywam Irmina Szadkowska-Filipowicz i mam przyjemność przedstawić bardzo uzdolnioną, przesympatyczną pisarkę książek dla dzieci: Karolinę Ubych.

Karolina Ubych: Ojej, bardzo uzdolniona? Skąd Ty to wzięłaś.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Z książki. Mam nadzieję, że dobrze się dzisiaj czujesz i że nie mogłaś się doczekać rozmowy tak jak ja.

Karolina Ubych: Tak, ja jak zwykle mam szalony dzień, ale dzisiaj wyjątkowo, bo przytrzasnęłam sobie rękę drzwiami samochodu. Nie mam zielonego pojęcia jak to zrobiłam. To było o godzinie trzynastej. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i mówię: O Boże, co teraz, ja mam live. Całe szczęście nie jest tak źle. Oczywiście musiał być dzień z przebojami.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dobrze, że dotarłaś i masz wszystkie palce. Jesteś ratownikiem medycznym, to pewnie wiedziałaś jak sobie poradzić.

Karolina Ubych: Całe szczęście nie musiałam nic robić. Tylko najpierw była ta chwila niepewności, o rany, czy będę ruszać palcami. Ja całe szczęście piszę lewą ręką, więc prawa nie jest mi aż tak potrzebna.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Nie wiedziałam. To sprytnie. Może ja Wam przedstawię najpierw książkę Karoliny. Karolina napisała przepiękną książkę dla starszych dzieci, takich 5-10 lat pod tytułem: „Sonia, Piotrek i tajemnica rzygaczy”. Jest to książka, której akcja dzieje się w Gdańsku, w dwóch równoległych światach, takim naszym oraz takim baśniowym, magicznym, podwodnym. Te światy z jakiegoś powodu stykają się ze sobą. Karolino, czy możesz nam powiedzieć jednym słowem, albo kilkoma, jeśli nie potrafisz jednym, o czym jest ta książka?

Karolina Ubych: Jednym słowem to będzie trudno. Ta książka tak naprawdę była inspirowana architekturą Gdańska. Tak całkiem jednym słowem, to jej tytułem roboczym były „Rzygacze”, dokładnie „Gdańskie rzygacze”. I dlatego można powiedzieć, że jest o rzygaczach. Ja bardzo często dostaję pytanie, co to są te rzygacze. Okazuje się, że oczywiście kojarzą się z jednym, a są czymś zupełnie innym. Książka została właśnie zainspirowana rzygaczami, które są zakończeniami rynien, podobnymi do smoków. Powstały mniej więcej w XVI, XVII wieku. Była taka moda na zakańczanie w ten sposób rynien. W wielu różnych miastach w Polsce występują te rzygacze, bo widziałam je i na rynku w Poznaniu i we Wrocławiu są rzygacze. Natomiast Gdańsk rzygaczami stoi i właśnie dlatego one są takim znakiem rozpoznawczym przynajmniej dla mnie, dlatego że jak ja jestem w Gdańsku to sobie oglądam te rzygacze. Razem z dziećmi zawsze ich szukamy. Opowiadamy sobie jak one pięknie wyglądają. To jest książka głównie o rzygaczach i one były inspiracją do tej opowieści.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiedziałaś, że szukacie rzygaczy i to bardzo ciekawe, bo we Wrocławiu szuka się krasnali, to mogłabyś w sumie zainspirować właśnie czytelników teraz, żeby w Gdańsku szukali tych rzygaczy. To jest świetna myśl. Ja to chyba przetestuję, bo nigdy nie zwracałam na nie uwagi powiem szczerze. Karolina, ale Ty nie jesteś z Gdańska. Skąd więc pomysł na tak szczegółowo krajoznawczą książkę z Gdańskiem w tle?

Karolina Ubych: Mniej więcej osiem lat temu mieliśmy z mężem życiowo taki etap, że zastanawialiśmy się bardzo mocno nad wyprowadzką i tak jakoś się złożyło, że zaczęliśmy do tego Gdańska jeździć, jak tylko mieliśmy trochę więcej czasu. Musieliśmy mieć trochę więcej czasu, bo my to w ogóle jesteśmy z południa, z Podbeskidzia, z okolic Bielska Białej. No to jest drugi koniec Polski. My mamy do Gdańska 560 kilometrów, a nawet więcej, 600 kilometrów prawie. W każdym razie to jest dość daleko. Jeździliśmy do Gdańska na różne wyjazdy, żeby odpocząć. I był taki pomysł, żeby się tam przeprowadzić. Myśleliśmy, nawet już szukaliśmy mieszkania, domu i tak dalej. Potem nasza sytuacja jakoś się zmieniła. Mąż dostał pracę na wyższym stanowisku, więc stwierdziliśmy, że na razie zostaniemy i zobaczymy co dalej. I tak zostaliśmy, ale ten Gdańsk gdzieś dalej w sercu nam się tak zakorzenił, że my tam jesteśmy bardzo często. Ostatnio mieliśmy taki rok, że nie byliśmy w ogóle w Gdańsku. Postanowiliśmy sobie pooglądać inne miasta. Już w te wakacje w sierpniu jak pojechaliśmy do Rewala, to mimo że było bardzo miło, świeciło słońce, to wyjeżdżając popatrzyliśmy na siebie i stwierdziliśmy: do Gdańska. Jednak mamy to miasto głęboko w serduchu i bardzo tam nam się podoba. Mamy tam swoje ulubione miejsca, jak Park Oliwski, jak molo w Brzeźnie, czy Jelitkowo, które po prostu kochamy miłością bezgraniczną. I nasze dzieci też kochają. Tak więc dlatego Gdańsk.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Nie byłaś rok, ale przeniosłaś to do książki, więc tak naprawdę byłaś w tym Gdańsku. Pisałaś i czułaś, że jesteś. To od razu zapytam, jak długo pisałaś tę powieść? To jest powieść, prawda? Taka krótsza, ale powieść dla dzieci? Opowiadaniem tego nie można nazwać, nowelką też nie. Tak więc ile to Ci zajęło?

Karolina Ubych: Dokładnie to nie pamiętam, bo śmieję się, że to jest dziecko pierwszej fali pandemii. W pierwszej fali pandemii jakaś biblioteka w Gdańsku ogłosiła konkurs: napisz opowiadanie, albo jakiś dłuższy utwór literacki, który będzie promował miasto. No i ja siedząc sobie z dziećmi w domu w tej pandemii, bo ja niestety utknęłam z dziećmi. Mam trochę tak, że ja swoje dzieci bardzo kocham, ale jednak potrzebuję od Nich czasem odpocząć, więc wychodziliśmy na zewnątrz i ja siadałam z zeszytem i pisałam. Faktycznie pisałam ją na początku w zeszycie. Nawet mogę Wam pokazać. Przygotowałam się. Mam tutaj zeszyt. Początek jest tutaj zapisany moimi notatkami odnośnie rzygaczy. I stwierdziłam, że ja mogę napisać tylko i wyłącznie dla dzieci, bo ja generalnie nie czuję się w pisaniu dla dorosłych, więc jakoś tak dzieci są moim targetem. Pisałam ją chyba z dwa miesiące. Oczywiście z przerwami. Oczywiście były jakieś wzloty i upadki. Ja w ogóle bardzo się mobilizuję, jeśli jest już deadline i ja piszę do któregoś momentu. Tak więc tu wiedziałam, że chcę to wysłać na konkurs i dlatego spięłam się. Mniej więcej tyle to zajęło z jakimiś tam poprawkami i tak dalej. Konkursu nie wygrałam. Konkursy są trudne, więc generalnie one służą do tego, żeby się zmobilizować. Było ogłoszenie wyników, specjalnie się nie przejęłam tym, że nie wygrałam. Przyszedł taki moment, że rozmawiałam o tej książce z Małgosią Wardą, gdyńską pisarką, która jest już moją wieloletnią przyjaciółką. Ona mi mówi, wiesz co Karolina, ta książka jest taka fajna, może wyślij ją do jakiegoś gdańskiego wydawnictwa lokalnego, jest takie wydawnictwo Marpress .A ja mówię: no dobrze, ale skoro nie wygrała, to wcale nie jest taka dobra. Wiadomo jak to początkujący pisarz, zawsze ma wątpliwości co do swojego pisania. Wysłalam i rzeczywiscie po jakimś czasie cudowna Marta z Marpressu odezwała się do mnie i tak to się wydarzyło.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Zdradzisz, ile trwało czekanie na tę odpowiedź, od wysłania do decyzji, że podpiszecie?

Karolina Ubych: Ja nie pamiętam. Wiem, że byłam na wakacjach. To musiało być kilka tygodni może. Nie pamiętam, kiedy wysłałam maila. Szczerze mówiąc nie przygotowałam się tak do naszej rozmowy, żeby to sprawdzić.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tak mniej więcej. Rozumiem, że to w takim razie nie był jakiś bardzo długi czas? To nie był rok. Nie musiałaś tak długo czekać?

Karolina Ubych: To był sierpień. Wiem, że wtedy wychodziłam na Pilsko. My w ogóle bardzo dużo chodzimy z mężem. Wtedy akurat szliśmy na Pilsko i dostałam odpowiedź z Marpressu, że oni są zainteresowani.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Spojrzę tylko na czat, bo pytania i powitania się pojawiają. Ja tak będę co jakiś czas zerkać, żeby nam nic nie umykało. Pytanie Aldonki, która nas wita również. O jakim konkursie była mowa?

Karolina Ubych: O konkursie na utwór literacki promujący miasto Gdańsk. To był taki konkurs dwa lata temu, o pandemii, chyba Biblioteka Gdańsk, ale ja naprawdę już nie pamiętam.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jasne. Czyli jakiś lokalny, gdański?

Karolina Ubych: Tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli tak naprawdę książka wydała się szybko?

Karolina Ubych: Dwa lata.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Pytanie jest takie, ile trwało wydanie książki, od podpisania umowy do zobaczenia jej w ręku? To trwało 2 lata?

Karolina Ubych: Tak. Umowę podpisałam w 2020 roku. Potem były kolejne fale pandemii. Sytuacja na rynku książki wyglądała tak jak wyglądała. Wszystko było niepewne, więc my w ogóle do końca nie wiedzieliśmy czy ta książka wyjdzie, czy nie wyjdzie. Marpress wykonał ogromną robotę w związku z tym, żeby zdobyć dofinansowanie na tę książkę i żeby ilustracje były takie, jak oni sobie wymarzyli. Oni w ogóle byli mega mili, bo zapytali się, czy mi się podoba, zaproponowali mi ilustratorkę. Oni ją wybrali, a ja się zgodziłam. Podobało mi się. Gdzieś to się wpisało w moje wyobrażenie o tej książce. Faktycznie trwało to dwa lata od tego czasu kiedy ja się podpisałam, żeby to w ogóle się wszystko zebrało w kupę. I właśnie Marpress wykonał cudowną robotę, bo zdobyli dofinansowanie od Miasta Gdańsk. Tak więc ta książka jest finansowana przez Miasto Gdańsk. Dzięki temu mamy piękne ilustracje i mamy piękną, grubą oprawę, świetny papier. Ona jest przepięknie wydana. Każdy kto ją bierze w ręce, to mówi: wow, ładnie wydana. I dlatego ja tym bardziej jestem mega wdzięczna całej ekipie Marpressu: Fabianowi, Uli, Marcie i oczywiście Eli – mojej redaktorce. Oni wykonali po prostu mnóstwo mrówczej pracy nad tym, żeby ta książka wyglądała tak jak wygląda. Debiutować w ten sposób to jest cudownie. Lepszy debiut nie mógł mi się wymarzyć.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Cieszę się bardzo, że jesteś zachwycona, bo właśnie moje kolejne pytanie to miało być: jakie to jest uczucie, jak to jest u Ciebie, gdy zobaczyłaś ją pierwszy raz? Czy pamiętasz tę sytuację? Czy to kurier przyniósł jakąś paczkę? Czy osobiście to odbierałaś? Jak to było?

Karolina Ubych: To była w ogóle bardzo ciekawa sytuacja, bo książka pierwszy raz była już na Targach Książki w Krakowie, na które mi się nie udało dojechać. I widziałam ją na filmiku najpierw, wysłanym przez dziewczyny. To były chyba Ula i Marta, które tam gdzieś były w Krakowie wtedy. Potem Fabian do nich dojechał. Oni mi wysłali filmik z tej książki, jak wygląda okładka i środek. Ja się mega ucieszyłam, no ale nie udało mi się dojechać. Zobaczyłam ją dopiero i wzięłam do ręki na Targach Książki w Katowicach, tydzień później. Tam kupiłam sobie pierwszy egzemplarz. Bardzo chcieliśmy sobie kupić z mężem. Musieliśmy oszukać Fabiana, bo nie chciał nam sprzedać, ale powiedzieliśmy, że to dla znajomych. My chcieliśmy sobie bardzo kupić, żeby czytać i faktycznie tam sobie kupiliśmy tę książkę. Potem do mnie przyszły moje egzemplarze autorskie. Wiedziałam, że ja je dostanę, ale sam fakt był po prostu fajny. To było mega fajne jak na żywo zobaczyłam te ilustracje, które widziałam już oczywiście wcześniej w elektronicznej wersji. No ale na żywo na papierze i dotknąć tej okładki, porozmawiać z Fabianem i z tymi ludźmi, którzy tam przychodzili na stoisku Marpressu, to było mega doświadczenie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli kupiłaś pierwszą książkę. Pewnie też bym tak zrobiła. To musiało być bardzo fajne i zabawne. A jak zareagowała rodzina? Jak Twoi synowie, gdy zobaczyli? Czy czytacie w domu razem? Czy mają taką awersję, że jak mama to nie?

Karolina Ubych: Ja od początku bardzo dużo czytałam z moimi synami. Oni wiedzą, że ja piszę różne rzeczy. Oni nawet jak nie ma obrazków i te książki nie są wydane, to ja im to czytam. Oni są moimi pierwszymi beta czytelnikami. Ja sprawdzam gdzie się śmieją, a gdzie nie rozumieją. Czasem widzę, że ich nudzi. Ja w ogóle nie umiem pisać wesoło. Tak więc one są czasem trudne. No i to są chłopaki, więc nie zawsze ten tekst do nich dociera. Ta książka zrobiła na nich mega wrażenie. W ogóle ostatnio się dowiedziałam jak byłam w mojej lokalnej bibliotece, właśnie też dać im książkę i żeby powiedzieć, że to ja wydałam i to ja jestem autorką, to możemy zrobić jakieś spotkanie. Faktycznie będzie tam jakieś spotkanie na wiosnę dopiero, ale będzie. A panie mi mówią, tak, my wiemy, bo tutaj syn był na zajęciach w bibliotece i mówił: moja mama napisała książkę o takich rzygaczach. Panie w ogóle nie wiedziały o co chodzi, bo to było jeszcze wtedy, kiedy książki nie było na rynku. Tak więc on tam ją sprzedał gdzieś już we wrześniu. Myśmy o tym w domu dużo mówili. Oglądaliśmy te próbne ilustracje i jak to będzie wyglądać. Ja im pokazywałam okładkę. Tak więc oni to mega przeżywali. A jak już przyszły do mnie egzemplarze autorskie i mój środkowy Remik zobaczył ile tego jest, to była mega radość. Mamo, to jest wszystko nasze?

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Piękne i wzruszające.

Karolina Ubych: On to wszystkim pokazywał i mówił, że mamusia wydała książkę. Pierwsze spotkanie autorskie było w ogóle u Niego w grupie przedszkolnej, bo On nie mógł odpuścić i musiało być.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Stresowałaś się, czy było fajnie?

Karolina Ubych: Ja w ogóle pracowałam w przedszkolu przez osiem lat.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli nie.

Karolina Ubych: No, ale byłam przejęta, dlatego że już dawno tam nie byłam. Nie wiedziałam też jak dzieciaki w takim wieku 5 lat, 6 lat, przyjmą ten tekst i czy będę w ogóle Im w stanie wytłumaczyć, o czym to jest, czy oni będą zainteresowani. Oni byli fantastyczną grupą, zadawali mi mnóstwo pytań. Generalnie bardzo się w to zaangażowali i zrobiliśmy poszukiwanie pomysłów po sali, jakieś zabawy ruchowe. W ogóle Marpress wykonał świetną rzecz, bo stworzył do książki kolorowankę. Tak wygląda kolorowanka, tu są rzygacze, trzej główni bohaterowie tej książki. Kolorowankę można sobie wydrukować pobierając ją ze strony wydawnictwa. Ja ją sobie oczywiście pobrałam i mam ją w domu w ilości ogromnej, dlatego że daję ją różnym osobom, które kupują u mnie książkę. No, bo u mnie też można ją kupić. Ja wtedy ją podpisuję i wtedy dokładam kolorowankę dla dzieciaków. I tak dzieciaki mają ją już z taką kolorowanką wydrukowaną przeze mnie też. To było fajne, bo te zajęcia były takie naprawdę typowo przedszkolne. Ja sobie je zorganizowałam tak jak chciałam. Pokazałam im jak wygląda mój komputer i ten zeszyt, w którym pisałam. Mówiliśmy o tym, czego pisarz potrzebuje, żeby napisać. Tak więc to były naprawdę fajne zajęcia, ponad godzinę tam spędziłam mega fajnego czasu. Potem dostawałam od rodziców z grupy zdjęcia, że kupiliśmy pani książkę. To jest miłe.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Po to po części są spotkania autorskie, żeby książka szła w świat. Mam nadzieję, że po naszym live też jakieś kolejne zostaną zakupione. Powiedz proszę, czy Sonia i Piotrek to są imiona jakoś Ci bliskie? Rozumiem, że nie Twoich dzieci, bo nie masz córeczki. Masz synów. Jak wybrałaś te imiona?

Karolina Ubych: Sonia to było imię, które występowało w książce może dwa razy w pierwszej wersji. Ona ma oficjalnie na imię Sonia, ale wujek mówił do niej Sun, w sensie Słoneczko. To była pierwsza wersja. Dostałam taką informację od redaktorki, żeby to zmienić i żeby zrobić dla dzieci tak normalnie, więc faktycznie wszędzie gdzie było Sun to zostało wyrzucone i weszła Sonia. Piotrek, chciałam po prostu jakieś zwykłe imię, takie z niczym mi się nie kojarzące i tak też jest. Wujek Hirek, to imię też mi się wzięło trochę tak z kosmosu, ale myślę, że jest dość rozpoznawalne. Ono jest takie nietypowe, a jednocześnie gdzieś zapada w pamięć. Wujek Hirek pasował mi później do piosenki „Hero”. Lubię w ogóle takie skojarzenia, słowa, które do siebie pasują. Tak więc, to tak trochę potem wygląda, że ja gdzieś różne rzeczy sobie składam. Mama Soni, czyli siostra Hirka, ma na imię Hortensja. Ja w ogóle lubię jak imiona rodzeństwa są na tę samą literę. Moi synowie o tym świadczą, bo mam Radosława i Remigiusza. Trzeci się urodził Sergiusz, ale też mi pasuje –usz na koniec. Tak więc wszystko musi jakoś brzmieć.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Zgadzam się jak najbardziej. Te imiona zapadają w pamięć. Wujek Hirek zapadł szczególnie w pamięci mojego syna. Nawet tak go dzisiaj zapytałam podchwytliwie: co najbardziej Ci się podobało, co zapamiętałeś? No bo czytaliśmy już tak gdzieś z trzy tygodnie temu, więc to był test, czy w ogóle coś pamięta. Właśnie ten wujek to był numer jeden o którym wspomniał. Hirek był na pewno strzałem w dziesiątkę. To potwierdzam. Karola, a powiedziałaś chwilę temu, że Ty piszesz raczej smutne historie. Dziękuję Ci za zaufanie, bo ja miałam przyjemność czytać Twoje jeszcze niewydane historie i one rzeczywiście poruszają trudne tematy. Czy to znaczy, że tak czujesz i to jest taka Twoja pisarska droga, żeby jednak poruszać ważne i trudne sprawy? Czujesz jakąś misję oswajania z trudnymi tematami?

Karolina Ubych: Nie lubię słowa misja.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Zastąp je.

Karolina Ubych: Dużo się mówi w ochronie zdrowia o poświęceniu. Ja pracuję w ochronie zdrowia też. Tak więc nie chciałabym, żeby moje pisanie też kojarzyło się z poświęceniem, bo to jest dla mnie przyjemność. To jest takie moje marzenie i taka moja pasja, którą staram się realizować wtedy kiedy mogę. Faktycznie jest tak, że ja piszę raczej smutno i o trudnych rzeczach. Podtekst jest gdzieś zawsze chorobowo-tragiczny. Mam taki rys. Ktoś mi ostatnio powiedział, że no cóż, smutna dusza. Może coś w tym jest. Może to dlatego że jestem i ratownikiem medycznym, i psychologiem. Widzę gdzieś, że potrzebujemy oswajać trudne tematy. I ja też potrzebuję oswoić trudne tematy. Myślę, że każdy z nas kto pisze, to robi też to trochę dla siebie i pisze to, co mu w sercu gra, co dobrze czuje. Ja gdzieś dobrze czuję takie historie. Tylko problem w tym jest taki, że tych historii to nikt nie chce wydawać. Już kilka razy odbiłam się od tego, że to jest fajne, ale to się nie sprzeda. Proszę zobaczyć, nikt nie chce czytać dzieciom smutnych rzeczy. Nawet dostałam taką świetną radę od mojego przyjaciela, który też wydaje książki, ale totalnie nie dla dzieci, tylko medyczne. I mówi mi, Karolina napisz coś wesołego. A ja to rozkminiałam. Mam dwa mega krótkie opowiadania, które wydawało mi się, że są wesołe. One jednak aż takie wesołe nie są. Widocznie tak jest, że mam w sobie coś smutnego. W ogóle sądzę, że „Tajemnica rzygaczy” jest nietypowa jak dla mnie bo jest historią fantastyczno-przygodową. Moje historie zazwyczaj nie mają żadnej przygody. Bardziej to jest zagadka, tajemnica, trochę smutku i trochę radości, ale nie mam tej nuty przygody. No cóż, ale tak wyszło, więc może w tę stronę powinnam pójść. Tylko na razie gdzieś tam w duszy grały mi różne rzeczy i musiałam je napisać. Teraz myślę, że będę próbować już troszkę czegoś innego.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Karolina spojrzę na czat, bo tutaj pojawiają się komentarze do tego co mówisz. Jedno z pierwszych pytań, które przeczytam to czy masz już w planie kolejną książkę, jeszcze nie napisaną?

Karolina Ubych: Kolejną w sensie, kolejny tom, czy kolejną książkę w ogóle jakąś?

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To jest pytanie o książkę. Więc czy jest już coś kolejnego w planie? Może już czeka na wydanie u wydawcy?

Karolina Ubych: Nie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: W ogóle czy myślisz o czymś teraz?

Karolina Ubych: W ogóle jestem chyba jestem jednym z mistrzów w wysyłaniu maili w niezliczonej ilości i jakoś tak nie mam szczęścia do finalizowania. Kilka razy już mi się zdarzyło, że z kimś pisałam i z kimś byłam na łączach, ale potem się okazało, że plan wydawniczy, że coś tam. Faktycznie nie złożyło się żebym wydała coś innego. Czy mam w planie jakąś inną książkę przygodową tego typu jak Sonia, Piotrek. To tak. Może będzie też kontynuacja. To znaczy taka seria spięta pewnymi ramami, ale to będzie zależało od sprzedaży i od wielu różnych czynników. Myślę, że będę pisać, zwłaszcza, że mam taką historię przygodową związaną z najbliższym mi miastem, jakim jest Bielsko – Biała. Tylko ona jest niedokończona. Za co dostałam kiedyś bana od swojego męża i jest na mnie bardzo zły za to że nie skończyłam tego nadal. Tak więc myślę że to będzie historia za którą się zabiorę i chciałabym ją skończyć.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tu jest jeszcze pytanie, czy myślałaś o zostaniu samowydawcą?

Karolina Ubych: Był taki pomysł, ale nie ukrywam, że finanse są jakby głównym aspektem tego. Po drugie ja jestem w ogóle mega słaba w mediach społecznościowych. Żeby się wydać samemu i to sprzedać to trzeba mieć followersów, jakichś oglądających, subskrybujących i tak dalej. Ja mam historię w mediach społecznościowych z dwoma, a może nawet trzema stronami internetowymi na Facebooku, które polubiają zawsze moi znajomi i nikt więcej. To znaczy nie, miałam tam jakieś polubienia, ale generalnie ja bardzo szybko tracę serce do mediów społecznościowych, bo po prostu nie mam zasobów. Przychodzi taki czas, że mi się nie chce i jakoś wypadam. Potem nie chce mi się tego odbudowywać. Żeby działać prężnie w mediach społecznościowych, to trzeba tak jak Wy wrzucać posty regularnie. Widzę jak to pięknie robicie w Skrzydlatych Piórach, a ja totalnie tego nie ogarniam. Raz pojawiają się posty co dwa dni, raz po dwóch tygodniach, potem po trzech miesiącach jak mi się przypomni. Myślę, że to byłoby strzelenie sobie w kolano.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Nie uważasz, że wydawcy patrzą też na konta autorów, czy przyszłych autorów i że w zależności od tego czy masz tych followersów czy nie, to decydują się na wydanie książki?

Karolina Ubych: Myślę, że tak. Widzę, że to tak działa. Generalnie jak masz dużo subskrybentów i followersów to faktycznie te książki są wydawane chętniej, ale to też nie zawsze. Jak ktoś się wstrzeli w rynek, w modę w danym momencie, to można się szybko wywindować. Ja czasami sprawdzam kto ile książek ma wydanych i bardzo jestem w szoku jak ktoś ma na przykład 68 książek. Ostatnio sprawdziłam panią Anielę Cholewińską – Szkolik, która wydaje w Zielonej Sowie. To pani od „Misi i jej małych pacjentów”, taka książka dla dzieciaków. To mega, tyle tytułów, ale ja też je wszystkie widziałam. One przewinęły mi się przed oczami. Można też tak trafić w czytelnika i rynek. To jest fajne, to mi się bardzo podoba. Monika, która była tutaj bodajże dwa tygodnie temu, też gdzieś jest wydawana, to jest widoczne mocno i to jest super. Monika ma też wielu followersów, bo jest cudowna. Jest wspaniałą i ciepłą osobą, więc myślę że to też o to chodzi. Jak ktoś jest mocno otwarty na innych, to jest po prostu łatwiej.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Może rzuć pisanie na rok, poświęć czas na Instagram i wszystkie media społecznościowe, a potem książki jak bułeczki będę się wydawać.

Karolina Ubych: Nie jestem w stanie powiedzieć, że piszę regularnie i nie jestem w stanie powiedzieć, że cokolwiek robię regularnie. Mając trójkę dzieci i robiąc tak wiele różnych rzeczy, to ja po prostu jestem wiecznym chaosem i robię wszystko wtedy, kiedy mam na to czas. Jakoś próbuję to połączyć i pożenić wszystko ze sobą, żeby to działało. Często jestem pytana jak ja to robię. Nie mam zielonego pojęcia. Robię jak się udaje, tak. To po prostu tak jakoś wychodzi.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Pisania byś nie porzuciła? Czy to jest silne uczucie w Tobie, którego się trzymasz? Czycoś byłoby w stanie, że tak powiem Cię powstrzymać, jakieś przeciwności losu? Czy właśnie te media społecznościowe?

Karolina Ubych: Wiesz co, ja mam wzloty i upadki, jeśli chodzi o pisanie. Tak naprawdę pierwszy tekst prozą to napisałam pięć lat temu. Potem napisałam kolejny. Później przez jakiś czas nic. Jeszcze potem napisałam kilka innych. Generalnie to na komputerze mam może dwadzieścia kilka tych tekstów, rozpoczętych, nieskończonych. Każdy ma na swoim koncie jakiś tekst, który zaczął, a nie skończył. Co ciekawe ja do nich wracam i też mam z nimi wzloty i upadki. One gdzieś cały czas mi się kotłują w głowie. Faktycznie są takie momenty, że kończę. Ostatnio na przykład w listopadzie na szybko pisałam tekst, który powstał chyba ze 4 lata temu, jak byłam na warsztatach plecenia wianków mojej cudownej koleżanki Alicji, która prowadzi wspaniałą florystykę ślubną. Ona robiła takie przedświąteczne warsztaty plecenia wianków. Ja wtedy wymyśliłam tekst, który miał tylko wypisane w punktach co tam będzie. I ja ten tekst skończyłam dopiero w tym roku pisząc też na konkurs swoją drogą, przyparta do muru. Tak to długo trwało. On siedział w głowie. Myślę, że nie przestanę pisać. Gdzieś tam piszę dla siebie.Kiedyś pisałam wiersze dla dzieci, a jak byłam taka gimnazjalna to pisałam takie wiecie wynurzenia gimnazjalistki o życiu i tak dalej. I też brałam udział w różnych konkursach. Gdzieś to pisanie zawsze było we mnie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Uprzedziłaś właśnie moje trzy pytania, ale to wspaniale, że myślimy tym samym kanałem. Czyli pisałaś pamiętniki, czy wiersze, te wynurzenia nastoletnie?

Karolina Ubych:Wiesz co, pamiętnik też pisałam. Pamiętnik pisałam przez moją wychowawczynię z liceum. To też ciekawa historia, bo ja chodziłam do klasy biologiczno-chemicznej. Mieliśmy panią wychowawczynię nauczycielkę historii. Była w ogóle mega niezadowolona, że dostała klasę, której nie rozumie. Ona zawsze nam powtarzała: piszcie pamiętnik, potem kiedyś do niego wrócicie. I ja przez długi czas pisałam ten pamiętnik. Myślę, że może trzy lata tego liceum. Już nie mam tych pamiętników, bo je wszystkie wyrzuciłam i spaliłam. Ja mam w ogóle przypływy entuzjazmów sprzątania. Wtedy wywalam wszystko co mi wpadnie w ręce, co stwierdzam że jest mi niepotrzebne. Ostatnio swoją drogą zorientowałam się, że wyrzuciłam tekst, który był według mnie świetny. Teraz nie mogę go znaleźć. Chyba go wywaliłam.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Może jest jeszcze w głowie? Szkic, zarys?

Karolina Ubych: Widocznie będzie lepszy.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Karolina jeszcze pytanie z czatu, czy czujesz że Twój target to wyłącznie dzieci?

Karolina Ubych: Tak. Ja nawet dostałam taką radę od osób piszących, gdzieś jak czasem wysyłałam komuś, żeby przeczytał i skomentował, co poprawić, bo byłam swojego czasu blogerką i recenzowałam książki, tak jak Wy. I do paru osób wysłałam jakieś teksty. Oni mi pisali, wiesz co, dużo łatwiej jest wydać powieść obyczajową. Jest mnóstwo tych wydawnictw. Po prostu napisz coś nawet beznadziejnego, ale wydaj to, bo rynek dziecięcy jest po prostu trudny. No ale ja do tej pory nie wymyśliłam nic co mogłabym napisać dla dorosłych. Chociaż te moje teksty trudne są takie ni w pięć ni w dziewięć tak naprawdę, bo czasem są na tyle ciężkie, że bardziej sobie myślę że są dla rodzica niż dla dziecka. Z drugiej strony, ostatnio czytałam ten tekst „Śnieżna siostra” Mai Lunde, a potem taka z zieloną okładką i one też są takie trudne. One są dla rodziców i dla dzieci. Gdzieś ja w tamtą stronę idę. „Dziewczynka z parku” Basi Kosmowskiej jest też według mnie bardzo trudna, a jest cudowna i została wydana. „Dzień czekolady” jest fajny, chociaż on jest dla dzieci. Są takie teksty, które są dość trudne i są wydawane, więc jest nadzieja.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dokładnie tak. I ja ci to już mówiłam prywatnie, ale powiem tak na forum, że Ty dokładnie piszesz tak jak One. Z Nimi mi się kojarzyłaś od początku, język i styl. Tak więc to jest kwestia dopukania do odpowiednich drzwi. Myślę, że to zaskoczy. Nie wierzę że Twoje książki zostaną w szufladzie. To nie ma szans. Może ta pierwsza przetarła szlaki. Teraz będzie łatwiej, bo nie jesteś już debiutantem, tylko już publikowanym pisarzem. Karolino jeszcze z czatu muszę wrócić do pytań. Po pierwsze wcześniej miałaś już takie miłe komentarze jak: gratulacje odwagi wzięcia udziału w konkursie i gratulacje wydania książki. Tutaj Zosia pisała, że ma tak samo jak Ty jeśli chodzi o rozpoczęte teksty i kontynuowanie po długim czasie. Tak więc nie tylko Ty tak masz i widocznie to jest jedna z metod, które sprawdzają się u niektórych pisarzy. Tutaj Małgosia Warda się podłączyła i Cię pozdrawia. Mówi, że cudownie się nas słucha. Karola powiedziałaś, że target to dzieci i te trudne historie. Słuchaj, jeśli tak Ci serce podpowiada to tak trzeba pisać, bo chyba nie da się napisać czegoś na siłę. Tak jak powiedziałaś, że powieść obyczajowa dla dorosłych sama się nie napisze. Jak się jej nie czuje, to nie wiem czy gniot by wyszedł, tak jak Ci podpowiadali. Myślę że nadal książka musi być całkiem dobra. Tu jeszcze pytanie jest od Małgosi:czy Karolina piszę drugą część, a może pracuje nad czymś innym? Małgosia chyba trochę się spóźniła, bo mówiłyśmy o tym przed chwilą. To ja już odpowiem za Ciebie, druga część być może powstanie. Zrozumiałam, że planowana jest seria. Tak?

Karolina Ubych: To znaczy jest planowana, ale to wszystko wyjdzie w praniu i wyjdzie jaka będzie sprzedaż. Tak, plan jest taki, żeby napisać coś następnego. Może nawet nie ograniczając się do Wybrzeża i wyjeżdżając w inne rejony Polski.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dokładnie, bo bardzo fajnym pomysłem jest ten motyw krajoznawczy. Nie ma wiele takich książek, a powiem szczerze, że czytało się to tak plastycznie i bardzo łatwo można było to sobie wyobrazić. Mój syn też zadał bardzo wiele pytań. Rzygacze to był hit i strzał w dziesiątkę. Mówiłaś, że taki pierwszy tytuł proponowany to po prostu były „Rzygacze”, albo „Rzygacze gdańskie”? I nadal byłby super. Dzieci w pierwszej kolejności myślą, że chodzi o inne rzyganie i to na nich robi wrażenie. No, ale to też jest bardzo fajne właśnie, bo potem się dowiadują z treści, że chodzi o coś innego i też są podwójnie zachwycone, że taka nazwa, a tu chodzi o coś takiego szlachetnego. Tak więc ja uważam, że taki pomysł pisania książek dziejących się w innych miejscach, na pewno miałby rację bytu. Przemyśl to, bo jak dla mnie to byłby super pomysł. Karola ile w ogóle lat pisałaś? Od kiedy zaczęłaś pisać? Nie mówię już o tych pamiętnikach, czy wierszykach. Tylko kiedy powstała pierwsza proza?

Karolina Ubych: Pierwsza proza, to chyba tak jak u większości, ostatnio słuchałam Marcina Malca, który napisał „Jaszczurkę Drago” i On pisał na konkurs Piórko. I ja też pierwszy raz pisałam na konkurs Piórko, chyba w 2017 roku. Oczywiście też na ostatnią chwilę. Między styczniem a marcem, to do ostatniego marca chyba była wtedy możliwość wysłania książki. I wtedy pisałam pierwszą książkę „Pocztówki”, którą teraz po tych pięciu latach odgrzebałam. Wraz z Kasią Zielińską, która robi cudowne ilustracje mamy taki plan, że będziemy szukać wspólnie wydawcy do tej książki. Ja swojego czasu dostałam jedną, czy nawet dwie pozytywne odpowiedzi odnośnietej książki. Po czym okazało się, że ona nie pasuje do planu wydawniczego na ten rok. Ja nie jestem aż tak zdeterminowana, bo potem piszę kolejne teksty i odpuszczam te poprzednie. Już nigdy więcej tej książki nie wysłałam. Jakoś tak odpuściłam ten temat. Mimo że ona się chyba dostała do drugiego etapu tego Piórka. Wtedy chyba wybierali 50 najlepszych tekstów. No, ale jakoś tak stwierdziłam, że skoro nie, to nie. Zostawiłam tę książkę na 5 lat. Ostatnio ją odgrzebałam. Ona była w korekcie, była w redakcji. Potem poleciała do Kasi, która będzie robić trzy przykładowe ilustracje. Będziemy szukać wydawcy. Może się uda, może się nie uda. Kto nie puka i nie pyta, ten nie zna odpowiedzi.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Koniecznie pukaj i to wielokrotnie. Weź przykład ze wspominanej już Moniki Kamińskiej, która jest chyba dla nas wszystkich dziecięcych pisarek wzorem pukania. Więc zdecydowanie pukaj i ponawiaj. Jeszcze jest pytanie z czatu, czy w którejś z Twoich kolejnych książek planujesz włączyć swoje doświadczenie jako psychologa?

Karolina Ubych: Ja sobie w ogóle myślę, że te wszystkie moje trudne książki, trudne opowiadania, są takie trochę gdzieś psychologicznie osadzone w pewien sposób. O tych bohaterach pewnie dużo mniej piszę, niż sama o nich wiem. Dużo mam w związku z tym rozkmin jak piszę, jak to zrobić, a czy ten ktoś tak by się zachował, a czy to tak jest. Czy faktycznie dzieciaki robią tak, a może robią inaczej jak mają taką trudną sytuację, a z czego to wynika. Mam wrażenie, że czasem rzucam takie zdania. W ogóle mam fajną książkę zaczętą. Wydaje mi się, że to pytanie zadała Małgosia Warda, jak tak śledzę czat. Mam taką książkę, która wydaje mi się, że jest cudowna i bardzo ją lubię. To jest mój najdłuższy tekst jaki do tej pory napisałam, bo ja jestem krótkodystansowcem. To jest książka o Ninie, która pływa na barce. To też jest mega fantastyczna historia. To znaczy fantastyczna w sensie gatunku fantastyki. Nina walczy z potworami, które przejmują władzę nad człowiekiem. Te potwory są właśnie uosobieniem różnych problemów psychologicznych nastolatków, czyli na przykład depresji, fobii społecznej. Ja chyba doszłam tam do siedemdziesiątej strony. Ostatnio tę książkę znowu po dwóch latach odkopałam. Napisałam pięć kolejnych zdań i stwierdziłam, że nie wiem co dalej. To znaczy ja mam plan napisany, więc wiem co dalej, ale nie umiałam tego ubrać w słowa. Znowu to zostawiłam z zamiarem, że ja to znowu zacznę pisać, bo to jest książka, która jest bardzo moja i ona musi powstać.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Brzmi fantastycznie. Ja już chciałabym ją przeczytać. Koniecznie ją dokończ, bo raz że jak ją czujesz to ona na pewno będzie wspaniała, a dwa że brzmi jako bardzo ważna pozycja. Wspomniałaś o pięciu zdaniach, więc mi się od razu zapaliła taka nasza skrzydlata lampka. Nie wiem czy kiedykolwiek rzuciło Ci się w oczy na naszym profilu, my co jakiś czas przytaczamy nasze wewnętrzne wyzwanie 5 zdań, które sobie wymyśliłyśmy, żeby właśnie motywować się do pisania, kiedy ktoś ma z tym problem przede wszystkim. To jest takie przynajmniej 5 zdań dziennie. Tak więc, jak już napisałaś te 5 zdań, to jutro proszę usiądź i napisz kolejne 5 zdań. Zobaczysz, że to pójdzie, odblokuje Ci się i ta książka szybciutko powstanie, bo wiesz ziarnko do ziarnka.

Karolina Ubych: Zgłaszam się do Małgosi Wardy do Kuźni Bestsellerów teraz i ja będę tę książkę pisała, bo ja już wcześniej u Niej ją pisałam. Ona szła mi bardzo dobrze, ale kurs się skończył i ostatecznie to jej nie skończyłam. To znaczy ja później napisałam jeszcze parę rozdziałów, ale to był koniec i motywacja gdzieś spadła. Ja mam ją w głowie i mam rozpisany plan, co dalej. Chyba potrzebuję nad sobą deadline’u, choćby wymyślonego samej sobie, który mi pomoże, żeby ją napisać.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Właśnie poruszyłaś bardzo ciekawy temat, o który też miałam Cię zahaczyć. Jak się uczyłaś pisać? Czy jesteś samoukiem? Czy jesteś z tych co śledzą jakieś poradniki? Czy jesteś kursowa i potrzebujesz jakiegoś superwizora nad głową, który Cię motywuje lub po prostu pomaga?

Karolina Ubych: Ja w ogóle potrzebuję, żeby mnie czasem kopnąć w tyłek. Faktycznie jest tak, że ja te moje teksty daję do czytania różnym osobom. Nie tylko dzieciom, ale też dorosłym. Ja chcę wiedzieć, co Oni o tym myślą, nawet jak ktoś mi mówi, że się totalnie nie zna na literaturze dziecięcej. Wtedy ja mówię, dobrze, ale czy chcesz przeczytać? Jak mi ktoś mówi, że chce przeczytać, to On ten tekst dostaje. Tylko dlatego że ja muszę wiedzieć czy to jest OK., czy nie jest OK. Ja lubię taki feedback, kiedy ktoś mówi, wiesz co, to jest super, ale to jest mega trudne, albo: jakie to było smutne. Wtedy ja wiem, że ten ciężar jest gdzieś za mocny. Ja w ogóle mam problem z tym, bardzo mocno schodzę w stronę mroku. W ogóle lubię takie mroczne i ciężkie klimaty. No a mroczny i ciężki klimat połączony z prozą dla dzieci to trochę nie gra.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Chociaż wiesz co, ja niedawno byłam na takiej szybkiej kawie z koleżanką i Jej córką nastolatką. To zupełnie że tak powiem przypadkowa kawa, a jednocześnie bardzo ciekawa, przypadkowa rozmowa. Właśnie siedziałyśmy blisko Empiku. Mama z córką troszkę się tak przekomarzały, spierały, bo córka chciała kupić bardzo mroczną i ciężką książkę, bo ma właśnie taką potrzebę czytania książek smutnych, ze smutnym zakończeniem. Ona wyraźnie to zaznaczyła. Dodam, że to jest taka wczesna nastolatka, ma 11 lat. Natomiast czyta dużo książek już dla starszego targetu. Ona właśnie mówiła, że chce te smutne zakończenia i takie ciężkie tematy. Natomiast Jej mama nie chciała się za bardzo zgodzić. Może to za duże słowo, ale starała się Jej tak powiedzieć, że lepiej czytaj książki bardzo pozytywne, bo książka to jest coś, co powinno odróżniać nas od szarego świata, który nas otacza co dzień, powinna właśnie uskrzydlać i wnosić coś takiego ciepłego i miłego. Na co dzień jest i tak bardzo dużo problemów, smutku, cierpienia i tak dalej. Oczywiście nie wiem jak skończy się Ich debata i mogę się tylko domyślać. Było to bardzo ciekawe też dla mnie, jako próbującej się w tekstach, że właśnie ta nastolatka, która jest taka jeszcze pomiędzy dzieckiem a nastolatką, to Ona już naprawdę nie miała ochoty tego lukru czytać i do takiego dążyć. Tak więc wiesz, te trudne tematy, o których Ty mówisz, to może one się wydają rodzicom zbyt trudne dla dziecka. To często rodzice chcą tak chronić to dziecko, trzymać pod kloszem. Dzieci są dużo bardziej gotowe na trudne teksty niż nam się wydaje.

Karolina Ubych: W tym momencie przypomina mi się to co powiedział mój przyjaciel, który jest wydawcą : Karolina, tylko pamiętaj, że dzieciom książki kupują rodzice. To jest właśnie to. Oni mają potrzebę czytać o takich rzeczach, bo właśnie dziecko oswaja rzeczywistość w ten sposób. Dlaczego dużo mówi się o tym, że my nie piszemy o śmierci i my nie czytamy, ani nie gadamy o śmierci. Był taki moment, że przestaliśmy zabierać dzieci na pogrzeby, bo poszła taka fama, że nie wolno. To nie jest OK. Kiedyś żyliśmy zupełnie inaczej. Żyliśmy w dużych społecznościach i dziecko widziało, jak babcia choruje i babcia umiera. Teraz jesteśmy w domu, w mikro rodzinach, w mikro świecie. Jest dziecko i dwójka rodziców, albo tam jeszcze brat, siostra. Nagle jak przychodzi jakiś trudny temat, taki jak choroba, starość dziadków, to te dzieci nie wiedzą w ogóle co się dzieje. Rodzice chcą je ochronić przed tą całą trudną rzeczywistością, bo tak jak mówisz, w życiu jest mnóstwo trudnych momentów. No, ale gdzie my mamy się tego nauczyć jako młodzi ludzie, czy nasze dzieci, jak mają się tego nauczyć, jak się zachować na pogrzebie, co się dzieje jak babcia umiera lub jak jest chora. Dla mnie temat śmierci, umierania, chorowania jest mega ważny, bo my gdzieś to mamy nieoswojone. Kiedyś to było tak, że jak człowiek umierał, to wszyscy Go żegnali, modlili się, schodzili się na wioskach. To trwało trzy dni, były różańce. A teraz bach, nie widzimy Go, jest w trumnie i do widzenia. Potem co, najlepiej żeby żałoba skończyła się po miesiącu, albo po dwóch, bo już się musisz zbierać, bo musisz żyć i dalej, dalej. No a niestety żałoba może trwać rok, może trwać dwa lata, może trwać pięć lat, a może trwać całe życie, bo na przykład po stracie dziecka, czy stracie rodzic jak byliśmy z Nim bardzo mocno związani, to nasze życie już nie będzie wyglądać tak samo. I to nie jest wcale tak, że my musimy się pozbierać. I dlatego to jest taki mój temat, który ja gdzieś bardzo lubię i on się pojawia w moich tekstach. Niestety on jest trudno wydawalny.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Karolina, trudny, ale jestem przekonana, że musisz się go trzymać, bo bardzo mocno go czujesz i nawet w komentarzach wszyscy się z Tobą zgadzają, że oswajanie śmierci jest bardzo potrzebne i to tabu dzisiejsze jest w ogóle śmieszne. Jeszcze spójrzmy 100 lat temu, nawet mniej, to były najnormalniejsze tematy. W każdej jednej książce, w której się czytało, tej śmierci było bardzo dużo i rzeczywiście było to czymś naturalnym. Ona nie przerażała. Teraz chce się dzieci ochronić i przez to jeszcze trudniej jest to przejść. Masz sto procent racji z tą żałobą, że wszystko szybko. Koniecznie to pisz. Tutaj też są komentarze, że a propos mrocznych klimatów, to dla dorosłych to niekoniecznie musi to być powieść obyczajowa. Wszyscy są za tym co mówisz. Czują Twój vibe pisarski.Tak więc Karolina jak najbardziej pisz to co czujesz, nie pod jakąś modę czy publikę, bo to chyba nie wyjdzie, tak myślę. Za bardzo czujesz te tematy, żeby miało Ci coś innego wyjść. Aczkolwiek jesteś bardzo zdolną pisarką, podkreślę to jeszcze raz. Myślę, że to by Ci nie sprawiało takiej frajdy i radości tak pisać na siłę. Jestem przekonana o tym, że znajdziesz sposób żeby je ugryźć w ten sposób, żeby one były jakimś tak wypośrodkowaniem dla wydawcy. Może po prostu trzeba tego wydawcę przekonać. Jestem bardzo ciekawa. Jak znajdziesz sposób na przekonanie wydawcy to mi powiedz.

Karolina Ubych: No właśnie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Teraz jak mówisz, to my to czujemy, więc może po prostu nagraj jakiś film.

Karolina Ubych: To by było ciekawe. Może chociaż otworzą maila w końcu.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Karolina piszesz trudne tematy. A czy sama też czytasz trudne tematy tak dla siebie? Czy sięgasz po różne? Teraz zbliżają się święta. Czy jesteś z tych co zawsze sięgają po takie świąteczne, czy to dziecięce, czy dorosłe?

Karolina Ubych: Ze świątecznych czytam teraz „Szczęściarza” Marty Dębkowskiej. Mam nadzieję, że nie przekręciłam nazwiska.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dębowskiej.

Karolina Ubych: Mam w planach „Gwiazdkowego prosiaczka” Rowling, bo nie przeczytałam w zeszłym roku. A co ja czytam? Ja generalnie wychowałam się na Dorocie Terakowskiej, Jej „Poczwarce”, „Tam gdzie spadają anioły”, „Córce czarownic”. Po prostu uwielbiałam. Kiedyś jak byłam mała to moim marzeniem było poznać Dorotę Terakowską. Niestety nie udało mi się. Czytam bardzo dużo książek młodzieżowych i w ogóle dla targetu 9-12 lat. „Rzygacze”, które mam tutaj ze sobą też teoretycznie są dedykowane dla targetu 9-12 lat. Aczkolwiek ja mówię, że już od 6 lat spokojnie można czytać, tylko po prostu sobie trzeba etapami dzielić. W „Rzygaczach” też pojawia się motyw śmierci. Mój mąż zawsze jak ja komuś daję tę książkę, czy ktoś ją ode mnie kupuje, to mówi: zdradzę Ci, że na końcu wszyscy giną. Oczywiście kłamie, ale tak zawsze mówi. Przy okazji chciałam serdecznie pozdrowić mojego męża, który zabrał dwóch synów na narty dzisiaj po to, żeby nie biegali tutaj za mną. Oni zawsze jak mama robi coś takiego to muszą być. Pytali się mnie, czy będę mogli to obejrzeć. Tak więc, będziecie mogli to obejrzeć. Mam nadzieję, że Wam się dobrze zjeżdża na tych nartach i pozdrawiam Was serdecznie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: My też pozdrawiamy. Tutaj komentarze były, że „Gwiazdkowy prosiaczek” i „Szczęściarz” to cudowne książki. „Gwiazdkowy prosiaczek” na pewno Ci się spodoba, bo tam też są takie trudniejsze tematy przynajmniej przez jakiś czas na początku. Ja zaczęłam to czytać z pięciolatkiem, ale niestety musiałam przerwać, bo właśnie tutaj trochę za dużo pytań na noc. No bo my zaczęliśmy na noc.

Karolina Ubych: My też czytamy wieczorami i tak faktycznie jest, że nie wszystkie książki wchodzą wieczorem.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tak i dlatego ja stwierdziłam, że to może za rok dokończymy. No, bo już nie wiedziałam co będzie dalej. Tobie na pewno się spodoba. Karolina nasz live trwa już godzinę. Mogłabym z Tobą rozmawiać i rozmawiać. Nie wiem czy Twoi synowie zaraz Ci nie wparują, czy jeszcze jeżdżą na nartach, czy mieli tylko godzinę. Natomiast ja mam jeszcze takie pytanie czy jest coś czego możemy Ci życzyć tak na Święta? Czy masz jakieś marzenie?

Karolina Ubych: Ja sobie czasem narzekam, że nie udało się wydać, mam trochę takie dni załamki. Generalnie to mam w sobie takie poczucie wdzięczności za to, co mnie spotyka, bo ja mam w ogóle bardzo duże szczęście do ludzi, tak sobie myślę. Spotykam cudownych ludzi na swojej drodze. Nawet jak czasem coś długo u mnie trwa, realizacja marzenia wymaga wysiłku, cierpliwości. Dopóki nie wydałam „Rzygaczy” to się śmiałam, że pisanie to jest w ogóle jedna z rzeczy, która najbardziej uczy mnie cierpliwości, poza moimi dziećmi. Mam takie duże poczucie wdzięczności. Życzyłabym sobie, żeby moje kolejne teksty się ukazały, ale jak się nie ukażą, to też się nic strasznego nie dzieje. Ja sobie będę je pisać. Już sobie wydrukowałam ten mój ostatni po prostu w papierze i zbindowałam. Tak też jest OK. Mam poczucie, że mam to i jak moje dzieci będą chciały kiedyś przeczytać, to sięgną po ten tekst. Matka na łożu śmierci będzie leżeć, a Oni powiedzą: nasza mama pisała bajki, co z tego, że dla nas, ale pisała. Wydaje mi się że jakiejś takiej rzeczy naprawdę mega to nie mam. Chciałabym, żeby było tak jak jest, w sensie żebyśmy byli zdrowi i żebym nadal na swojej drodze spotykała takich cudownych ludzi. Myślę sobie, że jak się ma fajnych ludzi wokół, znajomych, przyjaciół, takich którzy nas wspierają, to wszystko się udaje. To jest chyba najważniejsze.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tego Ci bardzo serdecznie życzymy, żeby było tak jak jest i jeszcze lepiej. Oczywiście, żeby książki jednak były na tej Twojej półce. Więcej wiary w siebie kochana! Tutaj na czacie jeszcze pozwolę sobie przeczytać, bo już niektórzy się z nami pożegnali, ale powiedzieli, że bardzo fajnie było Cię poznać. Rzygacze znam od dziecka, są z mojego rodzinnego Gdańska. Powodzenia z wydawcami! To powiedziała Miłkowska Madzia. Wspaniała rozmowa dziewczyny, dziękuję – to @przechadzki_z_ksiazkami. Marta Dębowska też słyszy Ciebie i powiedziała, że jesteś przesympatyczną osobą i cieszę się, że mogłam Cię poznać. Jest komentarz, że wspaniały uśmiech.

Karolina Ubych: Marta, super, że pracujemy w tej samej branży, ochrona zdrowia. Pozdrawiam.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Następny komentarz: Karola żeby być w czymś dobrym, to trzeba kochać to co się robi. Jesteś w tym świetna, rób to dalej, trzymam kciuki. Następny komentarz: świetna rozmowa. Ja podzielam wszystko, każde zdanie i każde słowo. I byłam bardzo wdzięczna, że się zgodziłaś na nasz live i że zostałaś szczęśliwie wylosowana w naszym poprzednim live. Tak więc tak miało być. My jesteśmy w kontakcie i czekamy na kolejne książki. Może i kolejne livy. Tymczasem: wesołych Świąt! Wszystkim, którzy nas oglądali bardzo dziękujemy. Do zobaczenia następnym razem!

Karolina Ubych: Do zobaczenia i mam nadzieję, że Wy też spełnicie swoje marzenia w te Święta. Wam czterem ze Skrzydlatych Piór życzę tego o czym mam nadzieję, że nadal wszystkie marzycie, żeby się wydała Wasza książka, którą razem napisałyście: książka andrzejkowa z tego co wiem. Trzymam kciuki za Was wszystkie. Pozdrawiam wszystkich serdecznie, życząc wesołych, spokojnych Świąt wśród ludzi których kochacie, z którymi chcecie przebywać i którzy Was rozumieją. Tulcie się dużo, róbcie sobie ciepłe herbatki, ubierajcie ciepłe skarpety i otulcie się w tę zimę. Nie musicie biec do przodu. Pobiegniecie za chwilę. Zwolnijcie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dokładnie tak. Jestem za. Bardzo dziękujemy, To co, pięknych i zaczytanych Świąt pod kocykiem.

Karolina Ubych: Pa!

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Pa!

Transkrypcję nagrania i redakcję wywiadu przygotowała Zofia Stawicka @przechadzki_z_ksiazkami.

Live Katarzyną Kowalewską autorką książki „Ratunku! Wymyśliłam męża”

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Część Kasia! Jesteś!

Katarzyna Kowalewska: Jestem. Fajną masz gitarę z tyłu. To jest Epiphone, czy Gibson?

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Niestety nie wiem.

Katarzyna Kowalewska: Tam na końcu na główce masz napisane.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Ibanez. To nie jest moja gitara.

Katarzyna Kowalewska: Ibanez to pięknie. Wiesz lub nie, ale studiowałam lingwistykę. W ramach pracy magisterskiej u nas można było napisać słownik. Właśnie napisałam „Słownik gitary elektrycznej”

Irmina Szadkowska-Filipowicz: To nie wiedziałam. Masz go jeszcze gdzieś?

Katarzyna Kowalewska: Tak. To jest normalnie złożone jako praca magisterska, która ma te części teoretyczne, o slownikarstwie, o terminologii, terminografii, takich różnych sprawach, jak się buduje słowniki. Dużo takiego naukowego gadania. Potem częścią właściwą jest prawdziwy „Słownik gitary elektrycznej”, czyli wszystko co się z tym wiąże: modele, materiały, techniki gry, efekty.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: To musimy o tym porozmawiać na kawie. Gitary są mojego męża i córki, która teraz zaczyna podbierać. Jeszcze nie dorobiła się swojej, ale już mąż traci cierpliwość, nie chce za bardzo uszkodzić własnej. Tak więc córka chyba się dorobi. To jest takie moje najlepsze miejsce na live, bo jest najciszej, więc mam takie mylące tło. Myślę, że jest takie urokliwe. Kasiu a co tam masz za sobą?

Katarzyna Kowalewska: To jest mój pies w niewybrednej pozycji.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: To Ty malowałaś?

Katarzyna Kowalewska: Nie. To jest taka sztuka z materiałów dostępnych pod ręką. Tam są materiały z taśmy malarskiej, z tapety i trochę rysunku, i takie wyklejane. Tam z tyłu jeszcze jest fragment zdjęcia. To są moje dwa psy. To mój mąż na czterdziestkę dostał od koleżanki ten obraz. A jesteśmy w pokoju mojej córki, gdzie mam nadzieję, że nie będzie mi rwał Internet. Właśnie dlatego tutaj się instaluję, bo to jedyne takie miejsce w tym domu na górze. No i Jej się bardzo podoba ten obraz.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Nie dziwię się. Moje dzieci też by bardzo się przejęły, gdyby to był nasz kot. Akurat mamy kota. Kasiu to jeszcze raz oficjalnie Cię przywitam. Cześć! Dziękuję, że jesteś.

Katarzyna Kowalewska: A ja pięknie dziękuję za zaproszenie. Bardzo się cieszę, bo widzę ile osób dołącza. Mam tu liczniczek wyświetlony i widzę, że jest Was sporo. Tak mówiąc szczerze, to pandemia nam przyniosła te livy. Wszystko przeniosło się wtedy do Internetu. To było wtedy bardzo popularne. Dużo osób bywało na live’ach. Mam wrażenie, że potem ta formuła się wyczerpała. Ludziom to się przejadło, bo wszyscy cały czas robili livy. Znowu wróciliśmy do takiego prawdziwego życia, stacjonarnego. A tu proszę, jest już Was tak dużo. Widzę moich znajomych. Bardzo się cieszę, dzięki że jesteście. I jeszcze widzę nowe nazwiska. To jest dla mnie tym bardziej miłe.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: I ja też widzę nowe nazwiska. Tu się właśnie uzupełniają nasze dwa profile. Tak więc też się cieszę. Mam nadzieję, że będą jeszcze dołączać. Tak to zwykle na live’ach jest, że nie wszyscy wytrzymują całą godzinę. Mają jeszcze swoje wieczorne sprawy, więc wchodzą i wychodzą. Ludzi przybywa, więc super i bardzo się cieszymy. Jesteśmy tutaj w określonym celu. Przedstawiać Kasi Kowalewskiej chyba nie trzeba nikomu. To na pewno. Autorka wspaniałych powieści obyczajowych. Nie wszyscy pewnie znają każdą książkę, bo pisarzy jest jak mrówek. Po prostu piszą i piszą, nie da się wszystkiego ogarnąć. My spróbujemy jednak dzisiaj namówić do sięgnięcia po Twoją. Szczególnie te osoby, które jeszcze po nią nie sięgnęły. No ja się przyznam bez bicia, że ja od dawna tak zamierzałam i zamierzałam, ale ta kupka płaczu książek po prostu rośnie. Dopóki coś tak szczególnie nie zmotywuje to po prostu ona rośnie i rośnie, ciężko się na coś zdecydować. Twoja książka była na tej kupce, ale na szczęście dzięki live’owi została przełożona na wierzch. Zresztą przesłałaś mi przepiękną wersję, moją ulubioną, e-bookową. Mi jest jednak najwygodniej tak czytać. Bardzo Ci za to dziękuję. Może jeszcze podam tytuł tej książki: „Ratunku! Wymyśliłam męża” .Tytuł mistrzowski. Czy umiesz powiedzieć jednym słowem o czym jest ta książka?

Katarzyna Kowalewska: Tak. O wymyślaniu męża.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Akceptujemy. Miałam dwa takie skojarzenia, że jest to książka o byciu razem. To też w sumie dwa słowa. To też tak podsumowałaś później. Jest to zdecydowanie książka o byciu razem na wielu płaszczyznach. Dzięki temu jest to książka tak naprawdę dla każdego.

Katarzyna Kowalewska: Tutaj na pierwszy plan wysuwają się problemy z komunikacją w związku. To przede wszystkim. Można się bardzo kochać, ale po wielu latach, kiedy w związek wkrada się rutyna, potem mamy tendencję do zamiatania różnych problemów pod dywan, bo tak jest po prostu wygodniej. Nie tworzą się niepotrzebne nieprzyjemne sytuacje. Moi bohaterowie doszli właśnie do takiego etapu i to niestety wbrew ich oczekiwaniom rodzi bardzo poważne problemy. Moje książki nie są jednak śmiertelnie poważne. Tam jest dużo do śmiechu. Ta problematyka jest zrównoważona.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Dokładnie to chciałam powiedzieć. Piszesz książki obyczajowe, a nawet takie obyczajowo-komediowe można powiedzieć. Nie wiem czy jest taka kategoria. Komedia to jest jeszcze chyba coś innego. Natomiast ja bym to tak nieprofesjonalnie określiła jako obyczajowo-komediowa. Ty piszesz tak jak ja bardzo lubię. Mianowicie to nie jest taki płytki obyczaj. To jest taki obyczaj z drugim dnem. Tam po prostu pod tym śmiechem, chichem, kryjesz po pierwsze bardzo życiowe problemy, a po drugie takie poważne problemy. Tak jak problemy z ciążą, czy to z utratą ciąży, czy to z wielką chęcią posiadania dziecka, czy to z różnych względów nieposiadanie go. To są też problemy partnerskie. Tak jak powiedziałaś problemy w małżeństwie. Ta książka jest lekka i przyjemna. I to jest super, bo dużo mamy ciężkich książek na rynku, one przygniatają troszeczkę. Jednak nie zawsze mamy ochotę na taki kaliber. A ta jest naprawę plaster miodu na serce, ale nie wychodzimy z czymś takim: zmarnowałam czas, mam wydmuszkę, bo w zasadzie nic wartościowego z tego nie było. To tak właśnie fajnie przeplotłaś. I to bardzo mi się podoba.

Katarzyna Kowalewska: Bardzo mnie cieszy, że to zauważasz, bo to jest dokładnie ten cel który mi przyświeca, kiedy piszę książki. Właśnie chcę żeby było tak z pozoru lekko, przyjemnie, wesoło. Zależy mi, żeby to był miły, pozytywny czas z tą książką. Właśnie między wierszami staram się przemycić coś poważnego, żeby coś po tej książce w nas zostało. Oczywiście umówmy się, że ja tutaj nie aspiruję do pisania takich powieści, które zmieniają ludzkie żywoty. Właśnie cieszę się, że to widzisz, bo to jest bardzo ważne dla mnie w tych książkach, żeby dać człowiekowi do myślenia, może jakąś wskazówkę przemycić. Może ktoś skorzysta. Z drugiej strony zdarzają mi się bardzo miłe głosy. Niekoniecznie może to są miłe sytuacje w życiu ludzi, którzy się do mnie zwracają. Zdarza mi się, że ludzie piszą do mnie, że to jest tak jakbym opisała ich prawdziwe sytuacje z życia. Właśnie tu był taki przykład, to tak jakbyś napisała o mnie i o moim mężu, dowiedziałam się od jednej znajomej. Tak więc to jest fajne, że ludzie odnajdują się w tych książkach.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Zgadzam się i jestem pewna, że wiele osób się odnajdzie, bo ta książka jest naprawdę taka życiowa. Łatwo się utożsamić z bohaterką. I tutaj miałam właśnie takie pytanie: czy Ty jak pisałaś, to się utożsamiałaś z którymś ze swoich bohaterów, bądź nawet postaci drugoplanowych? Czy jesteś tam gdzieś?

Katarzyna Kowalewska: Powiem Ci tak, trudno jest nam autorom napisać bohatera, który byłby zupełnie inny niż my. Ja nie uprawiam literatury autoterapeutycznej, żebym opisywała tam przez cały czas własne problemy. To absolutnie nie. Staram się stworzyć kompletną fikcję, oczywiście bazując na jakichś zasłyszanych wątkach, czy troszeczkę od siebie, troszeczkę od rodziny, od znajomych, czy gdzieś usłyszałam w pociągu jak ludzie rozmawiali. No, ale są jednocześnie takie pewne cechy które przekazujemy naszym bohaterom chcąc czy nie chcąc. Tutaj nie powiedziałabym, że któraś z bohaterek jest mną. Aczkolwiek w mojej powieści o którą mam nadzieję, że gdzieś tam jeszcze zahaczymy, jest przemycony taki bohater, gdzie po prostu specjalnie stworzyłam siebie na zasadzie takiego mrugnięcia okiem do czytelników, którzy mnie znają. To taka zagadka, żeby zidentyfikowali, która to ja.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Nawet Florka jako początkująca pisarka nie miała żadnych Twoich perypetii?

Katarzyna Kowalewska: No nie, mój mąż wiedział jak zapisałam się na kurs kreatywnego pisania. Niczego przed Nim nie ukrywałam i też nie mam aspiracji do napisania wielkiej polskiej powieści. Chociaż oczywiście byłoby fajnie, jakby któraś z moich książek stała się bestsellerem i pozwoliła mi się z tego utrzymywać. No nie wiem co Ci powiedzieć. Ja lubię pisać. Mówię zawsze, że pisanie jest składnikiem mojego tlenu. To jest warunek mojego życia, mojego oddychania. Tutaj chodzi o to, że po prostu sprawia mi przyjemność sam fakt pisania. Nie wiąże się z tym coś takiego większego, dodatkowego. To jest dla mnie fajna forma spędzania wolnego czasu. Nie wiem czy to mnie łączy z Florą? Jak myślisz?

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Przelałaś tam dużo emocji początkującej pisarki. Myślałam, że właśnie pamiętasz jeszcze takie trudy. Jedno z moich pytań było jak wyglądały Twoje początki pisania? Może nie wszyscy wiedzą, bohaterka Flora jest po prostu początkującą pisarką. I rzeczywiście ona się zmaga z różnymi, typowymi dla początkującego pisarza rozterkami. Ja się bardzo identyfikowałam z nią. Stąd właśnie zastanawiałam się, czy to tak zostaje w nas i że przelewałaś jakieś swoje wspomnienia. To było na tyle autentyczne, że byłam ciekawa, czy to fikcja, czy to jednak trochę tych wspomnień.

Katarzyna Kowalewska: No wiesz, ja znam wielu pisarzy, wielu takich, którzy zaczynali razem ze mną. Wiem jakie emocje towarzyszą różnym osobom, które zaczynają. Ja też jestem samotniczką, która lubi przebywać sam na sam ze swoimi myślami. Z drugiej strony chyba jestem bardziej osadzona na ziemi niż ona. Tak więc to nie były jakieś takie wydumane, górnolotne marzenia. Po prostu za co ja się nie wezmę, tak mówiąc szczerze, to się wszystko jakoś tak samo dzieje. Cieszę się z tego co tu i teraz, korzystam z tego co mi daje los, to co mi daje aktualna sytuacja. Tak chyba z tym pisaniem było. W ogóle wszyscy którzy piszą to wiadomo że mają już jakieś początki za dzieciaka. Wymyślamy jakieś tam dziecinne wierszyki, bierzemy udział w teatrzykach, piszemy do szkolnych gazetek. Po prostu to trzymanie długopisu tak jakoś w nas cały czas siedzi. Czytam też komentarze. Paweł też tu jest. Będziemy dużo śmiesznych od Niego uwag na pewno dostawać. Warto je czytać. Dzięki Paweł, że jesteś. Ja zapisałam się na ten kurs kreatywnego pisania. Tam spotykaliśmy się co tydzień i zadaniem było, żeby podczas całego kilkutygodniowego kursu pisać jakieś opowiadanie. Wymyślić sobie jakiś temat i cały czas je pisać. Jak przychodziliśmy na zajęcia to musieliśmy tymi przysłowiowymi kartkami zamachać, że zobaczcie, piszę coś dalej, to się rozwija. Finalnie mieliśmy to opowiadania skończyć. Tak to miało wyglądać, żeby był jakiś taki namacalny efekt tego kursu, poboczny. No i ja napisałam takie opowiadanie. Lubię otwarte zakończenia, nieważne o jak długą formę chodzi, to chcąc nie chcąc wykorzystałam to opowiadanie jak pierwszy rozdział powieści. Dopisałam całą resztę i tak powstała moja pierwsza powieść, która została wydana.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: To wspaniała historia. Czyli generalnie pisanie było Ci pisane. Od czegoś trzeba zacząć. I zacząć można od pracy z ludźmi, pracy na kursie. Tak? Czy Twoim zdaniem to jest dobry krok dla początkującej pisarki?

Katarzyna Kowalewska: Wiesz co, to jest taka kwestia, która też wymaga omówienia. Kwestia kursów pisarskich jest często poruszana. Te kursy są bardzo popularne, zwłaszcza za granicą, w Ameryce, w Europie Zachodniej. Są w ogóle studia z kreatywnego pisania. Wykładają tam naprawdę czołowi, najbardziej znani, bestsellerowi pisarze, typu Stephen King, czy też nobliści, tak jak Margaret Atwood. Naprawdę wybitni przedstawiciele literatury, również tej wysokiej. Tak więc to jest naprawdę bardzo fajna rzecz. U nas w Polsce natomiast pokutuje mit takiego pisarza natchnionego weną, takiego jakiegoś zwariowanego artysty. To w ogóle jest naganne, żeby w Polsce pisarz uczęszczał na jakikolwiek kurs pisania. To znaczy, że on nie ma prawdziwego talentu, tylko musi się jakby nauczyć fachu. Nie ma tego w palcach, genach, od Boga i tak dalej. No nie wiem czemu u nas tak jest, ale nie warto się przyznawać, że się kończyło taki kurs. Mnie za to ten kurs dał wiele. Oczywiście, że ważne kto na tym kursie uczy, czy ten nauczyciel jest naprawdę jakimś pisarzem, który ma jakieś osiągnięcia, jakiś dorobek. Czy to jest człowiek, który zna się na rzeczy. Teoretyzować to może każdy. Dla mnie inną, ogromną wartością jest ta grupa. I to co potem opisywałam i sama też robiłam. Może takich wariatów w tej mojej grupie nie było jak w tej u Flory. Właśnie Ci ludzie, my się nawzajem napędzamy, z niektórymi po dziś dzień się przyjaźnię. To jest to co bardzo motywuje i daje tego kopa, bo wierzymy w siebie, spotykamy się razem. Jesteśmy grupą tych podobnych, zwariowanych ludzi, których nikt inny nie rozumie. Uważam, że to jest fajne w tych kursach pisarskich. Natomiast nie uważam, że trzeba iść na kurs, żeby móc zostać publikowanym autorem.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: I ja też uważam, że tak jest z tymi kursami. Ja jestem akurat team kursy, więc dokładnie Cię rozumiem i uważam, że to jest bezcenne też ze względu na tę grupę, która się tworzy. O tej grupie jest też w Twojej powieści. I to też bardzo fajnie pokazałaś, jak to naprawdę jest bezcenna wartość. Oni są już po tym kursie. Tam nie pokazujesz już tego kursu. Tylko pokazujesz tę przyjaźń i tę więź po. To że oni chcę się razem spotykać, chcą się inspirować, to jest po prostu raz że pisarska inspiracja, dwa stworzyła się żywa przyjaźń. To jest też bezcenne. Pisarz pisarzem siedzi sobie sam i pisze, a jednak jesteśmy stadnym narodem, jesteśmy stadnym społeczeństwem i potrzebujemy kogoś, żeby jakoś nas wsparł. Na czacie pojawiło się kilka pytań, które od razu dotyczyły tego kursu. Wszyscy chcą wiedzieć o jakim kursie mówisz. Nie wiem czy chcesz zdradzić, albo chociaż powiedzieć gdzie on był, bo tutaj kilka osób już zapytało co to za kurs. Doszły w trakcie, albo nie doszły. Zdradzisz?

Katarzyna Kowalewska: Tak, jak najbardziej. To nie jest żadna tajemnica. Tych szkół się porobiło wiele. Nie będę tutaj kategoryzować, która jest dobra, która zła. Ja chodziłam na kurs do szkoły Pasja Pisania w Warszawie. Ona ma siedzibę na ulicy Francuskiej. To jest przy Stadionie Narodowym.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: To jest Saska Kępa.

Katarzyna Kowalewska: Tak. To jest na Saskiej Kępie w takiej kamienicy. Tam uczyli różni nauczyciele. Miałam tak kiedyś spotkania online z Katarzyną Bondą, zanim stała się tą Katarzyną Bondą. Potem stacjonarnie uczył nas Jakub Wniarski. Właśnie to jest fajne, że jak skończyliśmy ten pierwszy kurs, to na ostatniej lekcji zadaliśmy sobie wszyscy przy tym stole pytanie: to co idziemy na drugą część? Po to żeby znowu być razem. To byli moi nauczyciele. Natomiast są też inne szkoły. Dużo ich jest. Wydaje mi się, że jednak warto zwrócić uwagę na nauczycieli. Ja nie mówię, że może być dobry lub zły nauczyciel. Chyba jednak fajniej żeby to był właśnie taki człowiek z dorobkiem, którego nazwisko w jakikolwiek sposób kojarzymy. Taki program, czy sylabus jak to się w szkole nazywa, to sobie może każdy napisać. Chodzi też o tę stronę praktyczną, którą Ci pisarze z dorobkiem będą po prostu lepiej znali, bo oni dobrze już znają cały proces wydawniczy. Oni wiedzą o tych różnych kruczkach w umowach, na które trzeba zwrócić uwagę, o tym jak to tak naprawdę wygląda z promocją od strony wydawnictwa i tak dalej. Tu jest bardzo dużo tej dodatkowej praktycznej wiedzy.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Ostatnio miałyśmy wrażenie, że sporo się teraz tych kursów zaczęło robić. Osoby, które dopiero wydały jedną książkę zaczęły robić webinary. One już uczą. Ja też nie kwestionuję tego, bo być może one wcześniej przed wydaniem książki całą masę innych rzeczy robiły związanych z pisaniem, albo są wykształcone jakoś tak polonistycznie. Natomiast rzeczywiście zgadzam się, że fajnie jest trafić do jakiegoś pisarza, zwłaszcza takiego, którego literaturę się lubi. To też jest dodatkowy atut, że jesteś u swojego idola pisarskiego. Pasję Pisania znam ze słyszenia. Natomiast ja osobiście nie doświadczyłam. Jak widać warto, skoro powstała Katarzyna Kowalewska. Ile książek już wydałaś?

Katarzyna Kowalewska: No właśnie cztery i teraz będzie ta piąta, ale można powiedzieć że to jest cztery bis. Jak już dojdzie do tego wątku, to porozmawiamy na ten temat więcej. Nawet wtedy z chęcią odpowiem na pytanie, które tutaj padło od pana, ja je sobie zanotowałam.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Teraz o „Ratunku! Wymyśliłam męża” Ty męża nie musiałaś swojego wymyślać. Powiedziałaś, że mąż Ciebie akurat wspierał w pisaniu. Nie musiałaś nigdzie się ukrywać. To jest super. Czy któryś z tych bohaterów jest Twoim ulubieńcem?

Katarzyna Kowalewska: Mam swojego ukochanego wręcz bohatera. To jest znowu ten facet z tej książki, która się ukaże. Ja lubię wszystkich moich bohaterów. Staram się też, żeby żaden mój bohater nie był taki jednokolorowy, żeby miał i wady, i zalety. Tak żeby miał coś dobrego i złego, jakieś problemy, które musi naprawić, ale też coś czym wzbogaci tych, z którymi przebywa. Wydaje mi się, że oni wszyscy są fajni, bo mają w sobie pierwiastek ludzki. To znaczy Tom jest najbardziej odjechany i jest zdecydowanie przerysowany, ale to był taki specjalny zabieg. Chciałam po prostu, żeby ci ludzie byli zdrowo szurnięci.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Tak jest, ale nadal uważam, że są bardzo rzeczywiści, bo dzisiaj mamy mnóstwo ekstrawertyków, którzy właśnie przykuwają swoją uwagę i pisarze do nich należą oczywiście. Powiem tak: moje serce zdobył Bartek. Na końcu mnie wzruszył. Miałam nadzieję, że tak to potoczysz i będzie z nim taki głębszy problem. Znakomicie go zbudowałaś. Bartek to mąż głównej bohaterki. I w zasadzie też główny bohater.

Katarzyna Kowalewska: To parę słów o Bartku w takim razie. Fajnie, że go lubisz, bo jak czytam recenzje to zdarzało mi się widzieć, że dziewczyny piszą, że go nie lubią i że im nie przypasował. Nie wiem dlaczego.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Nie zrobiłaś po prostu takiego słodkiego przystojniaka na pierwszy rzut oka. Zrobiłaś po prostu zwykłego męża.

Katarzyna Kowalewska: Zrobiłam go takiego szarego faceta, w tej spranej koszulce. Dla mnie oni są jak ying i yang. Wzajemnie się uzupełniają. Mają inne charaktery. Tutaj muszę zdradzić i Tobie sprostować, że ja bardzo lubię Bartka. Gdybym miałam powiedzieć, że ktoś jest na kimś wzorowany, to Bartek ma wiele z mojego własnego męża.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Mnie urzekł. Ja na początku miałam wrażenie, że to był taki specjalny zabieg, żeby wyszedł na takiego gburowatego, zimnego. Może właśnie takiego nieczułego. Miało być w tym trochę takiego antagonisty.

Katarzyna Kowalewska: On nie jest gburowaty. On ma ironiczne poczucie humoru.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: To dobrze, bo ja takie lubię. Chyba dlatego też on zdobył moje serce tak szybko. Wszyscy bohaterowie są rewelacyjni. Tom to już w ogóle. Ja w ogóle mam słabość do facetów w książkach. Pewnie jak wszystkie kobiety i odwrotnie. Natomiast Bartek rozłożył mnie na łopatki. Miałam Cię zapytać jaką muzykę słucha Bartek. Wiem już, że to jest Metallica. Za to też plus dla Niego. Czyli nie masz ulubieńca akurat w tej książce. Ja muszę przeczytać wszystkie pozostałe, to sprawdzę. Bartek zdecydowanie utknął mi w pamięci. Czy jak pisałaś tę książkę, to czy widziałaś już oczami wyobraźni film?

Katarzyna Kowalewska: Wiesz co, powiem Ci, że tak. To znaczy to byłoby piękne, gdyby na podstawie którejkolwiek z moich książek powstał film. To raczej marzenie, niż ewentualna rzeczywistość. Przyznam, że jak piszę, to myślę kadrami takimi wizualnymi. Widzę tych bohaterów dokładnie. Wydaje mi się, że też zwracają uwagę na to recenzentki, że zaletą tych książek jest to jak łatwo jest sobie wyobrazić sytuacje, w których moi bohaterowie się znajdują. To wynika też z tego jak ja patrzę na ten proces tworzenia. Po prostu w mojej głowie wyświetla się cały ten pokój, w którym oni aktualnie przebywają. Widzę jak oni siedzą koło siebie na kanapie. Oni to akurat na takiej starej wersalce. Może dlatego łatwo jest myśleć o tym filmie, czy też przełożyć to na film.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Dało się to odczuć i stąd moje pytanie padło. Czy już świadomie to robiłaś? Spotkałam się już z tym u niektórych pisarzy, że oni świadomie piszą w nadziei, że to powstanie, żeby tworzyć takie kadry filmowe. Uwielbiam takie książki, bo to dużo lepiej się czyta. Właśnie można to sobie wyobrazić. A czy widziałaś już oczami wyobraźni konkretnych aktorów?

Katarzyna Kowalewska: Nie. Oj szkoda, że nie pokazałaś mi wcześniej tego pytania, bo bym się zastanowiła i wyskoczyła z jakimiś fajnymi nazwiskami. Oczywiście najfajniej jakby facetem został Dorociński. A jeśli chodzi o kobietę, to na przykład Ania Dereszowska. Chociaż też nie wiem jako kto, bo Ona na przykład bardzo mi się podobała w „Lejdis”, gdzie miała taką rolę ostrej laski. Lubię Ją, bo jest bardzo plastyczna jako aktorka, więc gdzieś tam bym ją chętnie zobaczyła. Mam nadzieję, że nas ogląda.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: No ja mam nadzieję, że powstanie do tego film, bo to aż się prosi. Naprawdę tutaj fabuła aż się prosi. Ja zrobię może tutaj taką małą pauzę, bo tutaj pojawiła się na czacie cała masa pytań. Jedno już było, kto by się wcielił w rolę Bartka? Tutaj akurat Dorociński też mi pasuje, bo byłby bardzo fajny.

Katarzyna Kowalewska: On umiałby się przerobić na takiego trochę ciapciaka, który ma też swoją wewnętrzną siłę.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Takiego jakby nie patrzeć też trochę męskiego, bo w biurze był szefem swojej żony, więc też by pasował, jak najbardziej. Tak może od środka te pytania złapię. Czy przewiduje Pani fabułę bardzo od Niej odległą?

Katarzyna Kowalewska: To też chyba się wiąże w pewnym sensie z pytaniem, które sobie zanotowałam. Czy pozostanę wierna obyczajowi? To chyba mniej więcej o to samo chodzi. Powiem tak, moja pierwsza powieść to powieść łotrzykowska. Powiedziałabym, że zupełnie inna. To znaczy jest w niej też dużo humoru, wręcz więcej niż w tych pozostałych książkach razem wziętych. To nie jest taki obyczaj kobiecy. Ja potem podjęłam szczerze mówiąc taką decyzję biznesową, po rozmowie nawet z koleżanką wydawczynią, która mi poradziła, żebym wybrała sobie taki konkretny gatunek, który teraz najzwyczajniej w świecie najłatwiej postawić na jakiejś półce. Tę moją pierwszą książkę ciężko jest zakwalifikować. I dlatego poszłam w te obyczaje. Dobrze odnajduję się tej stylistyce. To nie jest jednak tak, że wiecie: nigdy nie mów nigdy. To nie znaczy, że jeszcze coś zmienię. Zanotowałam sobie właśnie to pytanie, bo zadał je mężczyzna i zastanawiam się, czy nie ma tutaj podtekstu, bo zawsze mężczyźni, koledzy nawet, którzy czytają moje książki, mówią no weź się w końcu za kryminał. Faceci ponoć wolą czytać kryminały. No więc tutaj niestety muszę rozczarować, że jest to raczej mało prawdopodobne, choć nigdy nie mów nigdy. Ja nie mam w rodzinie żadnego policjanta, żebym mogła to przekonsultować. Nie znam się w ogóle na procedurach policyjnych. I dlatego bałabym się wziąć za kryminał, żeby po prostu nie namotać tak merytorycznie. Głupio by było napisać coś całkowicie niezgodnego z taką rzeczywistością śledczą czy coś takiego, bo przecież w kryminale musi być trup i musi być rozwiązanie tej zagadki. Tak więc boję się, żebym po prostu nie podołała.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Jasne. Czy masz jakieś takie wewnętrzne pokusy, a jakbym potrafiła to jaki byłby to gatunek? To właśnie ten kryminał? Gdybyś miała tych ludzi. Czy nadal jednak byłby to obyczaj?

Katarzyna Kowalewska: Ja się dobrze czuję w komediach. Są oczywiście komedie kryminalne, ale mnie one do końca nie pasują. Są jednak troszeczkę przerysowane. A te kryminały mają w sobie dużo przemocy i to jest jakoś totalnie nie moja stylistyka. Komedia obyczajowa to jest jak najbardziej moja rzecz. Marzy mi się napisanie książki z perspektywy psa, więc to by może była taka lekka odskocznia. Widzę właśnie, że pan odpowiedział, który zadał to pytanie. Czyli kryminałów nie będzie i jest łezka. Tak, dobrze wiedziałam, że chodzi o kryminały.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Kryminałów jest sporo. Sztuką jest napisać dobre komedie i dobre obyczaje. A kryminałów jest teraz naprawdę bardzo, bardzo dużo.

Katarzyna Kowalewska: Dobrych obyczajów też jest dużo. Tutaj wydaje mi się, że jednak takich obyczajów lżejszych, takich z humorem jest zdecydowanie mniej niż takich gdzie jest dużo do płaczu i problemów najcięższego kalibru. To tego jest sporo. A ja właśnie wolę zaproponować coś takiego, co da się poczytać na plaży i się nie załamać.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Coś takiego z humorem. Jest dużo ckliwego, tak to nazwijmy, takiego emocjonalnego. Pytanie na czacie, czy trudno jest pisać z męskiej perspektywy?

Katarzyna Kowalewska: To jest drugie pytanie, które sobie zanotowałam. Dla mnie nie. Wiecie to jest, że akurat ja takiego zarzutu nie usłyszałam, ale wiem że zdarzają się takie dywagacje, że jak, przecież to jest niemożliwe, żeby kobieta i odwrotnie mężczyzna weszli w skórę tej drugiej płci. Przecież to jest absolutnie niemożliwe, żeby tak dokładnie ogarnąć tę psychikę, zgłębić i tak dalej. No ale słuchajcie w każdej książce mamy męskich i żeńskich bohaterów. Jakoś te książki dobrze się czyta, a przynajmniej większość z nich. Poza tym kryminały o których mówimy. W każdej książce jakiś tam bohater kogoś zabija. Słuchajcie, gdyby pisarze kryminałów tak świetnie potrafili w to wszystko wejść, to sami byliby mordercami, prawda, a nie są. Świetnie Im te książki wychodzą. Tak naprawdę nie jest to trudne, przynajmniej dla mnie. Może dlatego że ja też jestem taką osobą, żeby nie było że się chwalę, ale empatyczną. Inteligencja emocjonalna to jest taki mój skill, umiem się tak wczuć. No, ale właśnie tutaj dodam a propos tej mojej tajemniczej najnowszej książki, że ona nie dość, że jest pisana z perspektywy mężczyzny, to ona jest pisana w pierwszej osobie. Tam mówi ja: facet. Tam zobaczycie, czy dobrze to wychodzi.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Jeśli chodzi o książkę „Ratunku! Wymyśliłam męża” to masz dwie narracje: trzecioosobową i pierwszoosobową. Genialnie wymyśliłaś jakje fajnie wykorzystać. Natomiast w której Ty się lepiej czujesz? Czy masz taką swoją ulubioną narrację?

Katarzyna Kowalewska: Zdradzę w ogóle tajemnicę. Teraz uwaga: to będzie szok i niedowierzanie. Tę książkę „Ratunku! Wymyśliłam męża” oryginalnie napisałam całą w pierwszej osobie. Ja ją skończyłam, ona wyszła w pierwszej osobie. Skądinąd wiem, że czytelniczki książek obyczajowych preferują trzecią osobę. Zaczęłam się zastanawiać, czy akurat tutaj ta pierwsza osoba jest absolutnie konieczna i czy gdyby to było w trzeciej osobie, to nie byłoby równie dobrze. Stwierdziłam, że tak. To nie jest absolutnie konieczne i dlatego przerobiłam, a tę drugą już zostawiłam, żeby było łatwo rozróżnić, że to jest ta książka w książce. To jest mniej więcej taki zabieg. Jeśli miałabym tak powiedzieć z własnej perspektywy to w obu mi dobrze idzie, ale jakbym miała wybierać, to chyba wolę pierwszą osobę. Mam wrażenie wtedy że jakoś tak bliżej mi jest do tych bohaterów. Wiadomo, że mówię ja i wtedy jest mi bliżej. Mam wrażenie, że oni wychodzą mi bardziej pełnokrwiści. Jakoś lepiej mi z tą pierwszą.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Podobno pierwsze to są te nagrody.

Katarzyna Kowalewska: Nagrody to są takie co mają niskie nakłady.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Przereklamowane są nagrody. Masz rację. Wcześniej było jeszcze pytanie na czacie: jakie emocje towarzyszą bohaterom Twojej książki?

Katarzyna Kowalewska: Nie rozumiem. Wszelkie, jak to każdemu człowiekowi. Czasem są weseli, czasem źli, czasem smutni.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Czyli śmieją się i płaczą. Biegają po mieście szukając przestępców w pościgach. Te pościgi też świetnie Ci wyszły. Oczywiście na szczęście nie znaleźli przestępców, ale szukali.

Katarzyna Kowalewska: Ja w ogóle sobie uświadomiłam, że te pościgi to u mnie są chyba w prawie każdej książce. Teraz się zastanawiam, czy może Ci moi bohaterowie nie są tacy zbyt egzaltowani, że za każdym razem ktoś nagle się obraża, wybiega, zamyka drzwi, a inni za nim biegną. Nie wiem muszę się chyba kontrolować, żeby oni nie wychodzili mi tacy zbyt rozemocjonowani.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: W tej książce było super, dawało tempa. Uważam, że w obyczajówkach trudno jest utrzymać tempo. Te pościgi u Ciebie były właśnie tym tempem. One podkręcały takie emocje niepotrzebujące sensacji jako takiej, niepotrzebujące tego kryminalnego mordercy, który goni. Jednocześnie dzięki temu to bardziej jeszcze wciągało. Przynajmniej wielu uważa, że trudno jest napisać powieść obyczajową ze względu na utrzymanie tego napięcia. Właśnie dlatego się nie podejmują, bo paradoksalnie jest to dla nich trudniejsze niż w przypadku takiego kryminału czy thrillera gdzie one opierają się na tym napięciu. Ty tymi fajnymi gonitwami, które były jednocześnie bardzo humorystyczne robisz to. No ja to się śmiałam. Dla mnie to było rewelacyjne.

Katarzyna Kowalewska: Wiesz, tak jak oni się chowali za tym pomnikiem, jak biegli przez to Krakowskie Przedmieście i tamten z tym drzewem, to ja dokładnie to widziałam. To Krakowskie Przedmieście, to drzewo takie rachityczne, które tam rosło, ten pomnik. Ja sobie weszłam jeszcze na Google Maps i Street View, żeby sobie dokładnie przypomnieć jak ten pomnik jest zbudowany. Przeszłam sobie trasę tą uliczką, którą potem on skręcił.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Zdecydowanie czułam, że to jest super, bo powiem szczerze, że jak się mieszka w danym mieście i ktoś pisze o tym mieście, a ten kto pisze tam nie był, to się to tak szybko wyłapuje. Mnie to akurat razi. U Ciebie widziałam, że byłaś, przeszłaś, zobaczyłaś.

Katarzyna Kowalewska: 19 lat mieszkam w Warszawie, więc to nie tak, że to jest dla mnie obce miasto.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Na czacie jest pytanie: czy większą miłością darzysz pisanie, czy badmintona? I zaraz pod spodem jest komentarz: czy badminton to na poważnie? Czy powiesz coś więcej?

Katarzyna Kowalewska: To Żaneta zapytała. Ja kocham badmintona. Chyba musiałabym odpowiedzieć, że na równi. Zależy od tego na jakim jestem etapie życia to te akcenty może lekko się przesuwają na korzyść jednego, czy drugiego. Jak jestem w jakimś amoku pisarskim, to cały wolny czas na to poświęcam. A badminton to tutaj kolega się śmiał, to ten od kryminałów. Czy ten badminton to na serio? Tak. Weźcie sobie obejrzyjcie na YouTube pierwszy lepszy film jak Chińczycy grają w badmintona. To zrozumiecie, że to nie ma nic wspólnego z tym, co my myślimy o badmintonie jako o takim sporcie, który uprawiamy na podwórku przez trzepak. W wersji wyczynowej, halowej, to jest po prostu zupełnie inny sport. Nawet sobie nie wyobrażacie jakie to jest szybkie. To jest po prostu wszystkiego dwa razy szybciej, więcej niż w tenisie. Powiem tylko tyle, że w punkcie początkowym lotka osiąga prędkości powyżej 500 kilometrów na godzinę. To jest sport gdzie naprawdę liczy się dobra technika, szybkość, intuicja. To jest naprawdę świetny sport. Uprawiam go cały czas regularnie. Dwa razy w tygodniu regularnie. Chyba że jeszcze sobie dobiorę jakieś dodatkowe dni. Mam też treningi indywidualne pod okiem trenera reprezentacji Polski, byłego kadrowicza. To jest dla mnie naprawdę taki big deal. Lubię powtarzać, że nawet jak będę babcią chodzącą o balkoniku, to dalej będę grała w tego badmintona. No, ale że tak jak mówiłam pisanie to też jest dla mnie fajna forma spędzania wolnego czasu.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: A ja chciałam zapytać na koniec live’u: to kiedy idziemy na badmintona? Jednak chyba się wycofam z tego. Skoro grasz zawodowo. Ja ogólnie bardzo lubię, ale badminton podwórkowy.

Katarzyna Kowalewska: Przyjaciele mojego męża też sobie z tego żartowali, dopóki mój mąż nie zaczął mówić: dobra, to ja się z Tobą zakładam o tysiąc złotych, I wtedy jakoś zaczęli się zastanawiać, że coś tutaj jest nie tak. Obejrzeli jeden mecz i wszyscy zaraz się wycofali.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: To może ja kiedyś popatrzę na jakiś mecz. To jest mój ulubiony sport po spacerze. Kasiu wracając do „Ratunku! Wymyśliłam męża” to Twoja bohaterka Flo, dwa czy trzy razy wspomniała do swojego męża, że on rozpromienił się jak dziecko, które jedzie do Disneylandu. Czy Ty byłaś w Disneylandzie, albo planujesz? Czy to jest rzeczywiście dla Ciebie takie coś o czym jako dziecko marzyłaś?

Katarzyna Kowalewska: Nie, to tylko taki porównanie.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Ja akurat jestem z tych wielbicielek Disneya, więc jak widzę gdzieś słowo Disneyland to od razu mam oczy jak radary i dlatego musiałam o to zapytać.

Katarzyna Kowalewska: I dlatego to wyłapałaś.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: To było dwa razy na pewno, albo i trzy, więc pomyślałam że to może ukryte pragnienie. No, ale jak nie, to realizuj się z badmintonem, który jest Ci zdecydowanie bliższy i zdrowszy. Kasiu, a Ty jesteś specem od patentu, więc może zdradzisz nam jaki masz patent na konstruowanie fabuły? Czy Ty piszesz z planem, bez planu? Czy w ogóle masz jakiś inny patent na książkę?

Katarzyna Kowalewska: Tak, mam swój patent, którego nie opatentowałam, bo akurat takich dokonań się nie patentuje. Tutaj dla wyjaśnienie dla tych którzy nie wiedzą, pracuję na co dzień w Urzędzie Patentowym Rzeczypospolitej Polskiej. Tam między innymi zajmujemy się patentami, ale też innymi przedmiotami własności przemysłowej. Na przykład jak macie logo swojej firmy, to zastrzegacie w moim urzędzie. Mam taką swoją metodę. Każdy pisarz ma własną, różne przyzwyczajenia, piszą z planem, piszą na żywioł. Dla mnie jeśli chodzi o pisanie na żywioł to jest taka trochę zgubna metoda, bo można się łatwo wypisać po iluś tam stronach. Dojdziesz wtedy wręcz do kulminacji. Potem już nie wiesz jak to tempo dalej podkręcać. Lepiej może to sobie trochę zaplanować. Chyba że jesteś profesjonalnym autorem, który już dużo napisał, to wtedy masz to doświadczenie. Są pisarze, którzy piszą bardzo szczegółowe plany. Myślę, że to się przydaje przy pisaniu kryminału. Ja natomiast zanim zacznę pisać to rozkładam sobie czyste kartki formatu A4 na stole i biorę automatycznie ołówek. Tutaj mam takie trochę natręctwa. Zaczynam obracać w głowie pomysły. Zaczynam kompletnie od zera. Nie mam szuflady pełnej pomysłów. Żaden pomysł nigdy na mnie nie czeka. Po prostu zaczynam dopiero obracać jakieś myśli w głowie na zasadzie: o czym mogę jeszcze napisać, o czym jeszcze nie napisałam, jakiego tematu dawno nie widziałam w książkach. Jest taka fajna technika, możesz zadać sobie pytanie: co by były gdyby? Czyli zaczynasz od jakiejś normalnej sytuacji, ale tak ją przewracasz całkowicie do góry nogami o 180 stopni. Myślisz, jak w takiej sytuacji byś się człowieku zachował? To czasami wystarcza na kanwę całej fabuły. No, ale wiadomo, że tutaj trzeba napisać mniej więcej minimum 300 stron. Człowiek musi jednak dobrze przemyśleć, czy to ma potencjał, żeby aż 300 stron na ten temat napisać. Kiedy już wpadnę na taki pomysł, że owszem, to piszę sobie początek i zakończenie, ale nie na zasadzie: Kasia weszła do domu i zapaliła światło. Nie taki początek i takie zakończenie. Piszę punkt, w którym zaczynam książkę. Do jakiej sytuacji wrzucam mojego bohatera na pierwszej stronie. To samo z zakończeniem. Do jakiego punktu chcę mojego bohatera doprowadzić. Czyli tak jak w Warszawie ta iglica Pałacu Kultury, którą widzisz praktycznie z każdego miejsca Warszawy, żeby on po prostu tam dotarł. Do tego jeszcze wymyślam sobie ze dwa, trzy punkty zwrotne, czyli to są te momenty kiedy podkręcam akcję. Potem już wystarczy te puste przestrzenie wypełnić tekstem. Do tego jeszcze piszę sobie takie CV bohaterów. Czyli każdy z bohaterów, który ma większą rolę w moich książkach, ma swoją oddzielną kartkę ze swoim takim CV, krótkim życiorysem. Kolor oczu, imię i nazwisko, jakieś tam więzy rodzinne, kim jest dla kogo w tej książce, jaką skończył szkołę, czy studia, czy bez studiów, jakiej słucha muzyki, jakie ma zainteresowania, poglądy, czy wierzy w Boga, czy nie wierzy w Boga, tego typu rzeczy. Potem niekoniecznie będę o tych wszystkich rzeczach pisać w książce, ale to mi się bardzo przydaje z dwóch względów. Po pierwsze mam słabą pamięć. Zwłaszcza, że piszę wtedy, kiedy czas mi pozwoli, zrywami. Czasami mam dłuższą przerwę od pisania. Niestety zdarza mi się wtedy nawet zapomnieć jak bohater miał na imię, czy też jaki miał kolor oczu. Wtedy zawsze mogę sobie z tej ściągi podejrzeć. Po drugie to mi się przydaje też do tego, że jak ja wrzucam bohatera do jakiejś sceny, do jakiegoś nowego wydarzenia, to dzięki temu co sobie wcześniej przygotowałam, mogę przewidzieć jak ten bohater w tej sytuacji by się zachował. Na przykład ten bohater nie zna angielskiego, jest umysłem technicznym, słabo mu szło z języków. Nagle znajdzie się w Londynie. To co jest tutaj oczywiste, że będzie miał problemy komunikacyjne. A gdyby tak jak ja ukończył lingwistykę, to by sobie bez problemu poradził znając go biegle. Tak więc do tego typu rzeczy przydają mi się te CV. I wtedy zaczynam pisać.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Czyli jesteś bardzo zorganizowana.

Katarzyna Kowalewska: Nie, nie jestem w ogóle zorganizowana. Tylko ja znam masę osób, które piszą pod wpływem impulsu, tej weny, o czym się tak pięknie, romantycznie mówi. I to jest naprawdę zgubne. Machniesz te 30 stron, czy nawet tylko 15, i tak wow, super pomysł. A potem masz myśl, ja już nie wiem jak do dalej pociągnąć. Ja wolę się zabezpieczyć przed tym. Jak mam już ten początek i ten pierwszy punkt kulminacyjny, to ja wiem, że nawet jak nie mam w tej chwili pomysłu, to wiem, że muszę do tego miejsca to doprowadzić. Kombinuję, kombinuję, co muszę zrobić, żeby on tam doszedł.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Rozumiem to i mam podobnie. Natomiast znam też osoby, które piszę przepiękne sceny, po prostu zapierające dech w piersiach, ale rzeczywiście nie potrafią napisać całej książki. Ułożyć tę fabułę to jest po prostu dramat. Jak się na kursie, lub nawet poza kursem gdzieś słucha: ja tak pięknie nie napiszę tego zdania. A potem się okazuje, że ten większy kawałek jest taki całkowicie nieskładny i w ogóle nie ma sensu.

Katarzyna Kowalewska: No więc właśnie z jednej strony fajnie, że ludzie mają talent, ale trzeba jeszcze z tego umieć napisać całą książkę.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Żanetka się zachwyca jak Ty pięknie i z pasją mówisz o pisaniu, aż się buzia śmieje. Ja to potwierdzam.

Katarzyna Kowalewska: Wiesz z Żanetą to my się kumplujemy. Żaneta też pisze obyczaje. Właśnie niedługo będzie premiera jej drugiej książki. Wydajemy w tym samym wydawnictwie zresztą. Nie wiem Żaneta, czy mogę zdradzić naszą wspólną tajemnicę.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Teraz to już musicie.

Katarzyna Kowalewska: Jak się zgadzasz to zdradzę, a ja nie, to nie powiem.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Żanetka pisz szybko. Natomiast jeszcze co do początku i końca, rozumiem że przez to rozumiesz fabułę. A jak masz z pierwszym i ostatnim zdaniem? Kiedy one powstają?

Katarzyna Kowalewska: Właśnie widziałam to pytanie. To jest bardzo fajne pytanie, dlatego że w ogóle bardzo ważne jest pierwsze i ostatnie zdanie. Ono całkowicie też ustawia stosunek czytelnika do Twojej książki. O, mamy od Żanety pozwolenie, zaraz powiem. Na kursach też i pewnie to Ty też słyszałaś, że bardzo ważne jest to pierwsze i ostatnie zdanie. Ono musi być piękne i przemyślane. Ja o nich nie myślę na samym początku. Jednak potem, nawet jak już skończę książkę, to wracam do tego momentu pierwszego i ostatniego zdania. Tworzę je w sposób bardzo przemyślany.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Czyli pierwsze i ostatnie zdania nie przychodzą tak po prostu, tylko są takie wypracowane.

Katarzyna Kowalewska: Bywa, że przychodzą. Nawet teraz przyszedł mi pomysł na następną książkę i to pierwsze zdanie właśnie mam w głowie. Cały czas mam je w głowie. Nawet nie muszę je zapisywać, bo je tak dobrze pamiętam. Pierwsze zdanie jest takie, że czytelnik powie, wow fajnie i chce czytać dalej. Ja mam słabą pamięć, ale myślę, że to jest dość powszechny problem. Jest sporo osób, które nie pamięta tak słowo w słowo, detal do detalu tej książki, którą właśnie nawet skończyli czytać. To ostatnie zdanie zostaje, bo z tym kończysz i ono wciąż jeszcze Ci się kołacze w głowie. Tak więc warto zadbać, żeby to było naprawdę świetne zdanie.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: To ostatnie zdanie musi podsumować całą książkę, albo rozwiązać, albo dać jakąś nadzieję, która z Tobą zostanie. I dlatego właśnie byłam ciekawa jak to u Ciebie jest z tym pierwszym i ostatnim. Wiele osób mówi, że pisze pierwsze zdanie na końcu, a ostatnie na początku właśnie. Tak to sobie przerzucają, bo czasem wymyślają tylko koniec, a potem całą książkę. Idą do tego końca, bo wiedzą jak skończą, w sumie podobnie troszkę jak Ty.

Katarzyna Kowalewska: Wiesz, ja jestem takim pisarzem rzemieślnikiem. Jak już skończę i postawię tę ostatnią kropkę, to nigdy nie jest taki finalny produkt. Ja tam dużo dopisuję pomiędzy. Czasami piszę coś szybko, żeby po prostu iść dalej. Wiem, że to jest absolutnie niedoskonałe. Wiem też że niedługo do tego wrócę. Jeszcze dodam tu. Przy dialogach brakuje mi didaskaliów, tutaj potrzebny jest jakiś opisik. Książka musi działać na pięć zmysłów, to jest słuch, węch i tak dalej, i tak dalej. To jest ważne. To jest wszystko w tym metatekście. To jest ta część techniczna, której na szczęście czytelnicy nie identyfikują. My autorzy mamy świadomość tych spraw od kuchni, że to musi działać na wszystkie zmysły. Czasami jak widzę, że tutaj brakuje mi trochę dźwięku czy koloru, czy smaku, to jeszcze coś tam dodaję. To jest taki proces z tymi zdaniami, że one niekoniecznie tak powstają tak od razu i to jest absolutnie ostateczne.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Mówi się, że w trzy miesiące powinien powstać pierwszy draft. Czy u Ciebie rzeczywiście to się sprawdza?

Katarzyna Kowalewska: Gdybym pisała longiem, to tak, to by tak było. To jest tylko dlatego że ja piszę takie a nie inne książki. Są ludzie, którzy piszą książki głęboko osadzone w historii. Oni potrzebują dużo więcej czasu na zrobienie researchu i tak dalej. Ja piszę raczej takie proste książki, powiedzmy sobie szczerze. Tam wielkiego researchu robić nie trzeba. Chyba że bohater ma jakiś taki zawód na którym się nie znam, to do zadzwonię i dowiaduję się więcej na ten temat. Te trzy miesiące to bym tak powiedziała, ale to pod warunkiem, żebym pisała longiem, a niestety tak nie piszę. Piszę zrywami, więc niestety to mi się rozciąga. Wychodzi tak w procesie wydawniczym.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Czyli to jest taka całkiem doba średnia. Jak rozmawiam z piszącymi to tak właśnie jest. Mroza nikt nie dogoni, więc nie ma się co ścigać.

Katarzyna Kowalewska: Mroza nikt nie dogoni. Ja w ogóle podziwiam tego gościa, jak najbardziej pozytywnie. Teraz wydawcy naciskają, że już dwie książki powinny być normą w roku, bo ten rynek bardzo przyspieszył niestety. Coraz więcej ludzi pisze. Oczywiście to jest samonakręcająca się spirala, ale problem jest tego rodzaju, że w związku z tym, że tyle się tego ukazuje, to ten nowy tytuł, ile on tam postoi na tych półkach księgarskich, kilka tygodni. On potem jest już wyparty przez kolejne. I znowu autor musi coś napisać, żeby na te półki się wbić. I dlatego mówią o dwóch. Niestety ponieważ pracuję na etat, to nie jestem w stanie.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: To jest takie ulubione pytanie debiutantów, czy mając już cztery, a nawet pięć książek masz już tę willę z basenem i z tego żyjesz?

Katarzyna Kowalewska: Mam duży dom. Mam dmuchany basen, 1 metr 20 centymetrów na 1 metr chyba, całkiem wygodny. Czyli tak.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Cały czas czekam, bo Żanetka pozwoliła zdradzić Wasz sekret, więc może teraz jest ten moment.

Katarzyna Kowalewska: Tak, ja mam to cały czas z tyłu głowy, ale jeszcze kończyłyśmy ten wątek. Otóż naszą wspólną tajemnicą jest to, że piszę notę okładkową na najnowszą powieść Żanety. Tak więc ja już wiem o czym ona będzie. I już z tego miejsca polecam nową książkę Żanety.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Super. To się nazywa mieć znajomości. Patent na pierwsze zdanie i na konstrukcję książki już masz. A jak jest z patentem na bohaterów? Twoi bohaterowie w tej książce, którą przeczytałam byli super, tacy z krwi i kości. Czy bardziej skupiasz się na historii ogólnej, czy właśnie wymyślasz sobie najpierw bohaterów i oni w zasadzie potem trochę tą historią manewrują?

Katarzyna Kowalewska: Wiesz, to tak jak Ci mówiłam, z jednej strony są te CV i jest ten początek, zakończenie, punkty zwrotne. Czyli można powiedzieć, że to się dzieje równolegle, dwutorowo. Są i bohaterowie, i fabuła. Bardzo ważne jest też dla mnie, żeby wcześniej przygotować takiego bohatera właśnie z krwi i kości. Dużo się jednak nad nimi na początku zastanawiam, bo to muszą być ludzie, którzy się po prostu czymś wyróżniają. Oczywiście to są bohaterowie jak my, jak każdy z nas. Wiadomo, że to nie mogą być jacyś tam kosmici. Muszą być wiarygodni. Z drugiej strony to jest książka i człowiek jak po nią sięga to nie chce czytać o swoim codziennym, nudnym życiu. Nie mamy codziennie jakichś super ekscytujących momentów. Chce się jakieś takiej odskoczni, więc ważne jest żeby ten bohater miał jakieś takie cechy wyróżniające się. Nie może jakieś odjechane. No, ale niech jeden się jąka, inny ma tik w oku. To wszystko trzeba przemyśleć. Ten bohater jest też dla mnie ważny. Natomiast wiem o pisarzach, którzy mówią, ze ten bohater jakoś żyje w ich głowie. Czują się z nim emocjonalnie związani. Odkładają długopis, wracają do codziennych czynności i ten bohater wciąż tam z nimi jest. Rozmawiają z nim, kłócą się z nim, i dalej. To nie, ja te sfery całkowicie od siebie odsuwam. Nie jestem aż tak z nimi zżyta. Przepraszam kochani bohaterowie, ale wy sobie mieszkacie w tych książkach, a ja u siebie.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Właśnie o to mi chodziło, bo spotkałam się z takimi dwiema szkołami. Jedni mówią, ze historia może nawet średnia, natomiast jeśli stworzy się głębię tego bohatera tak bardzo mocno, to w zasadzie czytelnik zżyje się tym bohaterem i nawet cokolwiek on by nie robił, to będzie fajnie. Rzeczywiście o to mi chodziło. A która z Twoich książek jest Twoja ulubioną? Ja zapytałam jakiego masz bohatera? A która książka, czy ta pierwsza, czy właśnie ta ostatnia? Czy zawsze ostatnia? Masz w ogóle jakiś sentyment szczególny do którejś?

Katarzyna Kowalewska: Tak i tutaj kończy się czas, więc już może przejdziemy do tego tematu, który tak skrywam od początku. Jest to moja pierwsza powieść. Ta powieść łotrzykowska „Pijany skryba”. Właśnie tutaj to ja już muszę to powiedzieć, bo inaczej się uduszę. Właśnie w tym roku, już prawdopodobnie za niecałe cztery miesiące ukaże się ta książka jeszcze raz w nowej wersji pod nowym szyldem, z nowym wydawnictwem. To wydawnictwo BookEnd. To są ludzie na razie jeszcze nieznani na rynku, ale tworzą naprawdę fantastyczną ekipę. Każdemu życzę pracy z takim zespołem. Dużo się mówi o jakichś kiepskich zapisach w umowach z autorem. Oni są naprawdę rewelacyjni i umowy są fantastyczne. To jest naprawdę wow, super. Właśnie oni zainteresowali się ponownym wydaniem „Pijanego skryby”. To jest super, że ta moja książka wróci. W tej chwili to ona ma już status białego kruka. Nigdzie nie można jej kupić w wersji papierowej. Ludzie wysyłają mi zdjęcia, ze gdzieś tam w antykwariacie znaleźli. Teraz będzie szok i niedowierzanie, bo Ty Irmino i Wy, którzy nas oglądacie, jesteście absolutnie pierwszymi osobami, które się o tym dowiedzą. No Paweł wie, ale Paweł to wie wszystko. Paweł Umcelek. Ta książka wystąpi nie tylko w nowej okładce, ale i pod nowym tytułem. Nie będzie to już „Pijany skryba”, a będzie to uwaga „Zawód spadkobierca”. To jest też śmieszna historia z tym tytułem, bo moja wydawczyni mówiła: Kaśka, myślimy nad nowym tytułem. I to już wiecie trwa od paru tygodni. Mówię, Ty też Iza myśl. Ona myśli. Właśnie Paweł też. Mówię, Paweł może Ty coś wymyślisz. Główkujemy, nic nam nie przychodzi do głowy. Same jakieś takie kiepskie pomysły. I właśnie teraz we wtorek mówię do mojego męża, ale mamy problem z tym tytułem, główkujemy i główkujemy. A on mówi, może zawód spadkobierca. Słuchaj, pół minuty Mu to zajęło. Tak więc to Jemu zawdzięczamy ten tytuł. Mój mąż jest naprawdę rewelacyjny. Nie dość, że wspiera moje pisanie, to jeszcze jest najfajniejszym człowiekiem.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Kasiu super tytuł. Rzeczywiście bardzo fajny. Może będzie brany za inną książkę. Mówisz, że to biały kruk, czyli prawdopodobnie już nie można tamtej dostać.

Katarzyna Kowalewska: Niektórzy tu obecni mają.

Irmina Szadkowska-Filipowicz:Strasznie się cieszę, bardzo Ci gratuluję i już nie mogę się doczekać, zwłaszcza, że mówisz, że jest troszkę bardziej łotrzykowska niż wszystkie pozostałe obyczajowe. Kasiu, czas brutalnie dobiega końca. Ja tylko powiem, że przygoda z książką Kasi będzie jeszcze na naszym skrzydlatym profilu. Kasia jest taka kochana, że właśnie tę oto książkę przeznacza na rozdanie, które będziemy robić razem na naszych profilach. Już jutro zamieszczę to rozdanie, więc zajrzyjcie koniecznie na nasz profil. Będzie można wygrać tę książkę o której dzisiaj rozmawiałyśmy. Bardzo dziękujemy.

Katarzyna Kowalewska: Oczywiście z autografem imiennym. Na tej książce wypiszę dedykację.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Serdecznie zapraszamy, a Tobie Kasiu bardzo dziękuję za otwarcie roku na naszym skrzydlatym live. To bardzo dobre otwarcie, wesołe i z bardzo dobrą książką. Cieszę się, że Cię poznałam i cieszę się, że zostaniemy w kontakcie i mamy do siebie blisko.

Katarzyna Kowalewska: Mamy do siebie blisko. Kawa jest tutaj mile widziana.

Irmina Szadkowska-Filipowicz: Życzę Wam wszystkim miłego wieczoru, miłego weekendu i zapraszamy na kolejny live za miesiąc. Ciebie Kasiu też zapraszam. Są już ambitne plany kto dokładnie. Nie będę jeszcze zdradzać. Wybrzmi jeszcze Kasia i jej książka. W następną środę będzie jeszcze recenzja taka konkretna tej książki.

Katarzyna Kowalewska: Dziękuję wszystkim, że przyszliście. Dziękuję dziewczyny ze Skrzydlatych za zaproszenie. Zawsze jest mi bardzo miło brać udział w takim live. A Ty Irmina jesteś po prostu królową jeśli chodzi o prowadzenie takich rozmów, więc dzięki wielkie. Miłego piątku! Miłego weekendu! Dzięki, że byliście.

Transkrypcję nagrania i redakcję wywiadu przygotowała Zofia Stawicka @przechadzki_z_ksiazkami.

Live z Joanną Osesik autorką książki „Opowieści biblijne oczami kobiet”

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Cześć Asiu!

Joanna Osesik: Cześć!

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Witam Cię serdecznie na naszym skrzydlatym livie. Zapytałaś się mnie, który to live. Chyba dziesiąty. Następnym razem przeliczę dokładnie. Witam Was wszystkich. Dzięki, że przybyliście o tej późnej dość porze. Zobaczymy, może okaże się naszym czarnym koniem. Wiele mam się skarżyło, że zawsze mamy trochę za wcześnie livy, więc zobaczymy, może będzie sukces. Asiu, zjadłaś dzisiaj pączki?

Joanna Osesik: Jednego.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tradycyjnie. W sam raz. Nie za dużo, nie za mało. Ja też zjadłam, mimo że ostatnio powstrzymywałam się trochę od takich właśnie rarytasów, bo moje drugie imię to pączek. Tak więc musiałam walczyć. No, ale dzisiaj podobno trzeba. Słuchajcie, przed nami Asia Osesik. Asia jest pisarką i napisała przepiękną książkę, nie powieść, tylko zbiór opowiadań pod tytułem Opowieści biblijne oczami kobiet”. Asiu, czy to jest Twoja pierwsza książka?

Joanna Osesik: Tak, to jest moja pierwsza książka, zdecydowanie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Pierwsza napisana, czy pierwsza wydana?

Joanna Osesik: Pierwsza wydana. Kiedyś, jeszcze za czasów studenckich pierwszy raz spróbowałam napisać książkę. Napisałam od A do Z, ale mało jeszcze wtedy wiedziałam o pisaniu, o procesie, o takim wydawaniu. Na przykład o tym, że przydałoby się, żeby ją ktoś przeczytał zanim wyślę do wydawców. To nie miało większych szans powodzenia.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Rozwiążmy dylemat. Czy Twoja książka „Opowieści biblijne oczami kobiet” to remake, fan fiction, interpretacja, czy tak jak pięknie napisałaś beletryzacja?

Joanna Osesik: No ja zdecydowanie jestem za tym ostatnim. Chociaż szczerze powiedziawszy nie wczytywałam się, nie szukałam dokładnych definicji tych wszystkich pojęć. Bardzo mi się spodobało, kiedy właśnie na targach książki, gdy jednej z czytelniczek opowiedziałam o czym naprawdę jest ta książka, to Ona właśnie podsunęła mi ten termin: aha, czyli taka beletryzacja. Wtedy ja, faktycznie, ma pani rację. Tak, będę od teraz o niej mówić.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Wiesz co, powiem szczerze, że kiedyś już się otarłam o to słowo. Natomiast całkowicie o nim zapomniałam. Jak przeczytałam u Ciebie, to pomyślałam, jeju rzeczywiście ono doskonale oddaje te opowiadania. Drugie pytanie, które już gdzieś tam nasuwało się wcześniej, skąd pomysł na taką książkę?

Joanna Osesik: To jest dość długa historia, ale mówiłaś, że mamy czas. Pierwsze opowiadanie powstało ponad dziesięć lat temu na kursie pisarskim jako takie ćwiczenie.

Naszym zadaniem było napisać znaną historię z punktu widzenia nieoczywistego bohatera, jakiegoś drugoplanowego, trzecioplanowego. Jak usłyszałam znana historia, to pomyślałam, dobrze, jakie historie znają wszyscy? No to historia Adama i Ewy, ale tam nie było specjalnie pola dla jakiegoś bohatera pobocznego, czy właśnie dla bohatera drugoplanowego lub trzecioplanowego. Następne historia Kain i Abel. No i tu już się pojawiła osoba niewspomniana w tej historii, która jednak musiała tam istnieć. Oni musieli mieć matkę. To znaczy mieli, wszyscy o tym wiedzą. Ona jakby nie występuje w tej historii. Pomyślałam, że tę historię napiszę z jej punktu widzenia. Tak powstało pierwsze opowiadanie. Później chciałam coś napisać, albo coś przeżywałam w swoim życiu potrzebowałam to jakoś zbeletryzować. To się okazał taki dobry materiał do tego żeby jakoś się wyrazić. Ogólnie to bardzo lubię wyciągać na światło dzienne postaci takie o których nikt nie pisze, mało kto o nich myśli. Takie o których właśnie nie wiadomo, co on tam sobie w tym czasie myślał, co on by zrobił i tak dalej. Kiedy zobaczyłam, że mam już trochę tych opowiadań, to trzeba się było zdecydować na to, żeby w ogóle spróbować wydać opowiadania. W tym celu trzeba było dokonać jakiejś selekcji, jakiegoś wyboru, żeby to wszystko tak jakoś się spinało w całość i miało jakiś punkt wspólny oprócz mniejszej lub większej inspiracji Biblią. Były też opowiadania pisane z męskiego punktu widzenia, ale zdecydowanie przeważały takie kobiece. Może dlatego że sama jestem kobietą, więc łatwiej jest mi tak pisać. Były inspirowane Nowym Testamentem, Starym Testamentem. Poszłam też w to których jest więcej. Tak właśnie zostały cztery opowiadania. Jedno dopisałam, kiedy już wiedziałam jakie mam te punkty wspólne. Później konfrontowałam ten pomysł z wieloma beta czytelniczkami. Zapłaciłam za taką recenzję przedwydawniczą, żeby zobaczyć, czy to w ogóle ma szansę i jest sens iść z tym dalej, wysyłać do wydawnictw. I tak to właśnie się potoczyło.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli zaczęło się od kursu? Chciałam się zapytać, czy jesteś biblistką z wykształcenia na przykład?

Joanna Osesik: Absolutnie nie. Nie, nie mam takiej wiedzy merytorycznej zdobytej na jakichś studiach teologicznych, nic takiego. Nawet nie próbowałam wchodzić w takie tematy. To stąd ta beletryzacja. Ja się znam na pisaniu fikcji, a już niekoniecznie na takim czymś. To oczywiście musi być wierne. Czytałam Biblię, sprawdzałam tam gdzie pojawiają się jakieś wymiary, szczegóły budowy Arki Noego, to jest to wiernie zachowane. Oczywiście o realiach tamtej epoki musiałam trochę doczytać, żeby nie popełnić jakiejś strasznej gafy. To było bardziej już na potrzeby opowiadań, a nie tak że ja się na tym świetnie znałam wcześniej i przyszło mi na myśl to opisać.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: No właśnie, bo Ty nawet używasz takiego języka, który jest bardzo zbliżony do języka biblijnego. Ie jest to oczywiście tak archaiczne, natomiast czuć konwencję. Czy trudno Ci było wyszukać te słowa? Czy musiałaś dużo czasu poświęcić na research?Czy już tak jakoś naturalnie Ci to przyszło? Rzeczywiście czuć, że prawie przenosimy się do Biblii.

Joanna Osesik: Oczywiście starałam się, żeby nie pojawiały się żadne bardzo współczesne sformułowania, ale myślę, że w każdej książce, pisząc cokolwiek, trzeba się zdecydować na jakiś konkretny styl. Każdy bohater ma jakiś tam swój język. Jeżeli piszemy o osobie młodej, to nie będzie używała jakichś archaizmów. Jeżeli naszym bohaterem jest osoba wykształcona i trzymająca jakiś poziom językowy, to też nie będzie stosowała, nie będzie używała jakiegoś slamu. Tutaj myślę, że poszłam po tej samej linii. Nie starałam się na siłę archaizować, ale też dbałam o to, żeby nie pojawiały się zbyt współczesne słowa. Wydaje mi się, że korektorka tylko jedno jakieś wyłapała. Stwierdziła, że nie mogłoby paść z ust bohaterki.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Ja może jeszcze pokaże tę piękną okładkę. Do samej okładki wrócimy jeszcze później. Na początek macham, żeby przypomnieć o czym mówimy. To jest ta oto właśnie książka. Asiu spojrzę na sekundę na czat, bo widziałam, że kilka pytań wpadło do naszej rozmowy. I żeby było tak w miarę na bieżąco. Od kiedy interesujesz się pisaniem książek biblijnych?

Joanna Osesik: To tak jak powiedziałam, że dziesięć lat temu to powstało, ale od tamtej pory przychodziło mi właśnie na myśl tak od czasu do czasu, że albo jak chciałam coś napisać i tak nie bardzo wiedziałam co, to myślałam sobie: a może coś następne tak z tym Starym Testamentem podziałać. To nie jest tak że piszę tylko i wyłącznie to. Takich opowiadań powstało może z dziesięć.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Skoro dziesięć, czyli nie wszystkie tutaj zostały zawarte, które już są napisane?

Joanna Osesik: Tak, ale to jest tak jak mówię, na przykład ze względu na to, że bardzo lubię historię inspirowaną przypowieścią o synu marnotrawnym, gdzie głównym bohaterem samej przypowieści w Biblii jest ten młodszy syn. On grzeszy, ucieka, potem wraca, ojciec mu wybacza On jest tą główną postacią. U mnie on pojawia się tak bardzo z boku, bo przecież wszyscy znamy jego historię, więc po co o tym pisać. Natomiast ja się skupiam na relacji ojca i tego starszego syna. Głównie ten starszy syn jest moim bohaterem, to co on przeżywa. To poczucie niesprawiedliwości, tego potraktowania, że jak to, on zawsze był dobry, a wyszło jak wyszło. Faktycznie tak jak mówisz, nie wszystkie są skończone. Nie trafiły do tego zbioru, bo nie pasowały akurat tutaj.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A czy trafią do drugiego? Czy planujesz właśnie drugą część, inne losy bohaterów lub bohaterek?

Joanna Osesik: Raczej nie z kilku względów. Między innymi dlatego że im nowsze te historie to tym bardziej trzeba by się było też skupić na tych realiach. Te historie są bardziej już, może nie ograne, ale już jest więcej książek na ich temat. Takie mam wrażenie. Tu mi się udało te historie takie bardziej uniwersalne wyłapać z tych początków. Te historie są też lepiej znane dla osób, które niekoniecznie są wierzące, niekoniecznie chodzą do kościoła. One są w naszym kanonie kulturowym. Tak więc spokojnie po tę książkę mogą sięgać osoby nawet niewierzące, ale żyjące w Europie, wychowujące się w tej kulturze i też bez problemu zrozumieją o co chodzi.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Potwierdzam i zgadzam się. A możesz przypomnieć, które dokładnie to są historie? Może jeszcze bardziej zaciekawisz tym.

Joanna Osesik: Jasne. Mamy historię, o której już mówiłam, Kaina i Abla, z punktu widzenia Ewy, skupiającą się w zasadzie na Ewie jako na matce. Jest historia potopu, pisana z punktu widzenia żony trzeciego syna Noego, czyli osoby, która nawet nie miała swojego imienia nadanego w Biblii. Tak więc to wymyślałam sama. Wiadomo było, że wszyscy ci synowie mieli żony. Tak więc ona istniała tam w oryginale. Później jest historia Sary– żony Abrahama, matki Izaaka. Jest historia Adiny, która jest matką Lei i Racheli. I jest historia Tamar, która jest żoną Judy. To chyba jest taka najmniej znana historia, ale ona jest powiązana z historią Józefa. Józef jest już bardziej znany. To ten, który dostał kolorową szatę, został sprzedany jako niewolnik do Egiptu. O właśnie historia się nazywa „Józef i jego bracia” .Nawet musical powstał na podstawie tej historii.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To prawda. Tutaj w komentarzu jest napisane, że są to uniwersalne historie i świetny klucz doboru.

Joanna Osesik: Dziękuję.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Pytanie było też do tego, co mówiłaś. Czy któraś z bohaterek była Ci szczególnie bliska i dlaczego?

Joanna Osesik: Bardzo dobre pytanie. Mogłabym odpowiedzieć, że każda, albo prawie każda była mi bliska, kiedy pisałam te historie, a zwłaszcza, że pisałam je na przestrzeni tych dziesięciu lat. Na przykład Noemi była mi bardzo bliska, kiedy ja sama byłam świeżo upieczoną mężatką. Miałam podobne przeżycia do niej. Nie twierdzę, że mój mąż jest jeden do jednego z jej mężem, ale tak, myślę, że dużo młodych mężatek przeżywa to co ona. Ewa może trochę mniej. Ja miałam trochę więcej wsparcia, kiedy rodziłam dzieci. Ona była tą pierwszą matką, która nie mogła się odwołać do swojej. Nie miała Internetu, nie miała wsparcia douli. Sara też była mi bliska ze względu na różne doświadczenia. Adin i Tamar może już trochę mniej. Z większym dystansem może byłam w stanie o nich pisać. Oczywiście wszystkie je uwielbiam.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiedziałaś też wcześniej, w sumie przyznałaś się, że to było przypadkowe, że te opowiadania powstały, bo one powstały na kursie. Wybrałaś jednak perspektywę kobiecą. Równie dobrze mogłaś wybrać zupełnie inną historię, zupełnie inne realia i niekobiecego bohatera. Powiedziałaś, że być może dlatego że jesteś kobietą. Czy w ogóle interesujesz się życiem kobiet, prawami kobiet? Czy czujesz się feministką? To nie dlatego, że o tym pisałaś, tylko tak po prostu? Czy to Cię ciągnie, takie tematy i właśnie ta perspektywa?

Joanna Osesik: No niestety, tu myślę, że trochę Cię rozczaruję, bo absolutnie nie. To nie są dla mnie jakieś super interesujące tematy. Tak jak mówiłam, ja bardziej jestem zainteresowana wszystkimi osobami, które zostają w cieniu. Natomiast nie wiem, może ja mam po prostu takie niesamowite szczęście, że ani w rodzinie, ani w pracy, ani we wszystkich tych środowiskach, w których się obracam, nie mam poczucia bycia ani dyskryminowaną, ani jakoś przytłoczoną ze względu na to, że jestem kobietą. Wiem, że dużo czytelniczek właśnie widzi te wątki takie feministyczne, takie udzielanie głosu kobietom, które żyły w tych czasach patriarchalnych. Właśnie takie elementy tutaj dużo czytelniczek podkreśla i nie mam nic przeciwko temu, ale też nie miałam tego na myśli.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Nie miałaś tego na myśl, ale tak wyszło. Czy uważasz, że to jest fajne, że faktycznie w ten sposób się je interpretuje? Czy to Ci się podoba i czy uważasz, że to jest dobry kierunek, w którym chciałabyś, żeby książka szła? Czy raczej wolałabyś, żeby odbierano ją tak bardziej dosłownie i tradycyjnie.

Joanna Osesik: Na pewno zdążyłam już zauważyć, że trochę inaczej odbierają tę książkę kobiety młodsze, a inaczej trochę starsze. Czyli osoby z naszego pokolenia idą właśnie w te wątki feministyczne. Osoby jeszcze nawet młodsze ode mnie, zwłaszcza takie, które jeszcze nie są po ślubie, nie mają rodziny, często pytały mnie: dlaczego ona mu się nie postawiła, jak ona mogła? I w ogóle jak on mógł? Było w tym dużo takiego wzburzenia. Natomiast czytelniczki z pokolenia mojej mamy i około tego, czyli w wieku 55 – 65 lat, to już patrzyły zupełnie inaczej na te opowiadania. Zwracały uwagę na jakąś taką mądrość życiową, na to, że tym kobietom lepiej zaczynało się powodzić, kiedy nie buntowały się aż tak bardzo. Postanowiły bardziej współpracować ze swoimi mężami, patrzyły na nich w inny sposób. Myślę, że można powiedzieć, że duża część z tych bohaterek była nawet wrogo nastawiona do tych mężczyzn, z którymi musiały żyć, ale jakoś później układały sobie relacje. Ja bym życzyła wszystkim czytelniczkom i nie tylko czytelniczkom, żeby mogły sobie raczej tak relacje poukładać, niż żeby szły w takie, że my jesteśmy lepsze. No nie, wiem, że w feminizmie nie chodzi o te, że lepsze, tylko o to, że równie ważne. Właśnie żeby to nie była taka postawa walki, która nie jest mi znajoma, tylko raczej we współpracę bym szła.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jasne. Tutaj jest pytanie z czatu. Czy uważasz, że ta książka jest bardziej dla kobiet starszych, czy młodszych? Komu byś ją poleciła? Czy pisałaś ją z myślą o jakimś konkretnym targecie? Czy tak właśnie kobieta kobietom?

Joanna Osesik: Te opowiadania pisałam w dużej mierze dla siebie, bo akurat wyrażały to coś, co ja wtedy przeżywałam. I ja miałam wtedy trochę mniej niż 30 lat, albo trochę ponad 30 lat. Aczkolwiek mam wrażenie, że bardziej pochlebne recenzje zbieram właśnie od tych starszych osób. Teraz kobiety często mając 30 lat, to jeszcze rodzin nie pozakładały, jeszcze nie mają takich doświadczeń oczekiwania na dziecko, albo takiego niespodziewanego macierzyństwa, dogadywania się właśnie z mężem. Tak więc na pewno polecam ją kobietom, które mają już takie doświadczenia, bo wtedy więcej przeżyją w trakcie czytania tej książki. Nie będą to dla nich historie o jakiejś tam obcej kobiecie. Tylko mogą stwierdzić, ojej ja też tak miałam.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To prawda, więc w razie czego idealna na prezent dla mamy.

Joanna Osesik: Tak, to na pewno.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Zdecydowanie. Pytanie jeszcze z czatu. Czy trudno było pisać o czymś powszechnie znanym? Czy czułaś presję, czy nie bałaś się krytyki?

Joanna Osesik: Wtedy nie. Wtedy jeszcze tego się nie spodziewałam. Zupełnie nie przyszło mi na myśl, że mogę zostać skrytykowana. Tak zakładałam, że beletrystyka to jednak fikcja. Nie ma co tu krytykować. Ewentualnie warstwę literacką można by tu krytykować prawda, że coś jest niezgrabnie napisane. Nie spodziewałam się krytyki treści. Czy czułam jakiś respekt przed tym tematem? Raczej nie. Wierzyłam w to, że nie piszę ani komentarza bo Biblii, ani nie piszę książki, która ma nawrócić tłumy. Nic takiego. Po prostu piszę historie, które mają jakoś poruszać serca, wzbudzać emocje. Robię to na czym się jakoś tam znam. A że inspiracja jest taka, że wykorzystałam historie, które są jakoś już znane.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Pytanie jeszcze z czatu, też emocji dużo. Czy coś mogą wynieść z tej lektury mężczyźni? Czy w ogóle masz jakąś informację zwrotną od mężczyzn? Czy w ogóle czytają też mężczyźni?

Joanna Osesik: Ja osobiście mężczyznom tej książki nie polecam, kiedy mnie pytają. Oddałam kilka książek zaprzyjaźnionym małżeństwom. Nawet jak wpisywałam dedykację dla małżeństwa, bo głupio było nie, to zawsze z takim komentarzem, ale raczej żeby przeczytała żona. To tylko dlatego że myślę, że mężczyźni niekoniecznie czytają takie historie o emocjach. Raczej są nastawieni na akcje, na to żeby więcej się działo, a nie żeby czytać o czyichś przeżyciach. Nawet własnego męża nie zmuszałam, żeby przeczytał, kiedy książka została już wydana. Gdzieś tam cichcem to zrobił, aczkolwiek na pewno czytał kilka tych opowiadań w trakcie, wtedy kiedy je pisałam wcześniej. Co mogą wynieść z lektury mężczyźni? No ja nie mówię, że mężczyźni nie mogą tego nie przeczytać. Nie ma tam jakichś treści niedozwolonych dla nich. Jeśli są jacyś tacy mężczyźni wyjątkowo obdarzeni empatią, to mogą właśnie zobaczyć, jak kobieta może przeżywać różne rzeczy. Nie jest powiedziane, że każda kobieta przeżywa rzeczy w ten sam sposób, ale to może im trochę naświetlić. Może wtedy spojrzą trochę inaczej na swoją kobietę, albo na różne sytuacje przeżywane przez nią czy przez nich razem.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dokładnie to mi się nasunęło, że mogą po prostu zobaczyć perspektywę swoich partnerek i zagłębić się bardziej w ich emocje, w ich sposób postrzegania różnych rzeczy, co doprowadzi do lepszego rozumienia siebie. Tak więc rzeczywiście w pierwszym odruchu też uważam, że jest to bardziej kobieca książka, ale ja bym polecała ją mężczyznom, przynajmniej mężom. Tu jeszcze pytanie z czatu. Czy zawodowo zajmujesz się również książkami?

Joanna Osesik: Stety i niestety nie. Oczywiście chciałabym. To znaczy karierę zawodową rozpoczęłam w ogóle jako tłumacz. Kiedy szłam na studia marzyło mi się zostać tłumaczem literackim, bo ja wiedziałam od dziecka, że ja uwielbiam pisać, ale z pisania nie da się utrzymać. Tak więc pomyślałam, to może chociaż z tłumaczenia. Na studiach jednak odarli mnie ze złudzeń. Z tłumaczeń literackich również ciężko się utrzymać. Tak więc poszłam w tłumaczenia biznesowe, czy inne. Od tego zaczęłam. To też jest dobre dla osoby zajmującej się językiem. Po czym okazało się, że w ogóle z jakichkolwiek tłumaczeń jest ciężko. Tak więc teraz pracuję w korporacji, z czego jestem bardzo zadowolona, bo jest z czego żyć. A piszę dla przyjemności. Aczkolwiek znalazłam też sposób, żeby zarabiać na tym. Chociaż chyba nie nazwałabym tego zarabianiem. Piszę też za pieniądze, że tak powiem. Aczkolwiek jest to też dla mnie ogromna przyjemność. Nie można powiedzieć, że nie robię tego dla przyjemności.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: No właśnie o to chciałam też zapytać. Jeśli możesz, to za minutkę. Jeszcze chciałam Cię porozmawiać o tym tłumaczeniu. Czy tłumaczyłaś książki? Czy udało Ci się z jedną chociaż książkę tłumaczyć? Czy zupełnie nie w tym kierunku tłumaczenia poszły?

Joanna Osesik: Dokładnie bym powiedziała, że udało mi się. Było to tak że już w zasadzie mentalnie rozstałam się z pracą tłumacza. Byłam na urlopie macierzyńskim z taką myślą, że nie wracam do biura tłumaczeniowego, kiedy nagle powstała taka możliwość. Przeczytałam książkę i zapytałam się, czy jest ona dostępna po polsku. Autorka powiedziała, że nie, ale właśnie szukają tłumacza, więc jakbym mogła kogoś polecić, to fajnie by było. No więc stwierdziłam, ja jestem tłumaczem. Wysłałam swoje CV i tak dalej. Przetłumaczyłam tę książkę. Jestem zadowolona z tego tłumaczenia. Książka nie była sensu stricte beletrystyką, ale też nie była dokładnie taka medyczna. Ona była o takim rzadkim schorzeniu, ale napisana w taki sposób, że autorka opisywała swoje życie i swoją walkę z chorobą. Tak więc była fajnie napisana. Nie była jakaś taka bardzo naukowa. Jest tylko jeden problem z tą książką, Ta autorka była selfpublisherką i publikowała na Amazonie. Nie wiem jak jest teraz. Wtedy nie wolno było na Amazonie publikować po polsku. Polacy znajdowali jakieś takie swoje własne sposoby. Tam trzeba było coś innego wpisać, napisać, że to tłumaczenie i coś tam, coś tam. Tak więc ona z miesiąc, może z kilka miesięcy była na tym Amazonie dostępna. Mam nadzieję, że osoby, które potrzebowały tego tłumaczenia, to udało mi się jakoś pobrać. No. ale już nie jest.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli tak naprawdę trudno jest Twoje tłumaczenie z tą książkę gdzieś znaleźć?

Joanna Osesik: No teraz się nie da.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A co to była za książka? Jaki to był gatunek?

Joanna Osesik: Polski tytuł to był „Ja i moje M.E”. To jest, ja już do końca nie pamiętam, jak to po polsku się nazywa, encefalopatia mialgiczna, jakoś tak. Zapalenie rdzenia kręgowego i coś tam, często mylone z zespołem przewlekłego zmęczenia, bo ma bardzo podobna objawy.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To naprawdę brzmi medycznie.

Joanna Osesik: No brzmi, ale mówię, książka taka dosyć chudziutka, właśnie głównie o doświadczeniach tej pani doktor, jak Ona odkrywała, że ma to schorzenie i jak ono się rozwijało, jak postępowała ta choroba i jak teraz z tym żyje.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To jeszcze pytanie z czatu. Czy masz już pomysł na następne historie, albo książkę do pisania?

Joanna Osesik: Tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A może napisałaś?

Joanna Osesik: Nie, niestety nie powiem, że napisałam. Brakuje mi ciągle tego pół rozdziału. Jeszcze w czasie gdy pracowałam konkretnie nad wydaniem tych „Opowieści biblijnych oczami kobiet” przyszedł mi pomysł na coś, co byłam pewna, że będzie opowiadaniem. Zaczęłam pisać i gdzieś w dwóch trzecich stwierdziłam, że to już jest za długie, a jeszcze nie doszłam do połowy i że jednak to się nie zamknie w opowiadaniu. Jeśli będę chciała to pociągnąć, to będzie musiała być powieść. Wtedy jeszcze nie miałam absolutnie czasu na powieść. Przynajmniej tak mi się wydawało. Postanowiłam spróbować w zeszłym roku w listopadzie podczas NaNoWriMo. Jakoś to tak całkiem nieźle poszło. Teraz trochę zwolniłam. Przerabiam kurs, żeby to jeszcze trochę lepiej ugryźć, bo jednak powieść to co innego niż opowiadania. W opowiadaniach czuję się całkiem mocna. Myślę, że już blisko setki napisałam. Powieści mam na koncie jedną, tę z czasów studenckich. No i teraz produkuje się druga.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Na pewno Ci się uda. Chociaż wiem, że są pisarze, którzy specjalizują się w pisaniu opowiadań, a nie czują się w powieściach i odwrotnie, powieściopisarze mają ogromny problem z napisaniem opowiadania. Ostatnio spotkałam się z takim nowym wydawnictwem, które taki trick zastosowało na pozyskanie nowych autorów. Właśnie narzuciło napisanie opowiadania do 20 000 znaków, bo doszli do wniosku, że w ten sposób stwierdzą jak ktoś prowadzi całą akcję, jak autor potrafi zapanować nad całą fabułą, nad opowiadaniem. Jeżeli potrafią w opowiadaniu, to potrafią też w wielkiej powieści. Idąc tym tropem myślenia to Ty nie powinnaś mieć problemu, skoro masz 100 opowiadań na swoim koncie. Jednak wiem, że są też bardzo znani pisarze, którzy cały czas piszą opowiadania, bo mówią, że powieść to jest w ogóle nie ich bajka. Tak więc zobaczymy. Życzę Ci oczywiście, żebyś z powieścią też dała sobie radę. Natomiast na pewno nie czuj się jakaś gorsza, wybrakowana, że zostaniesz z opowiadaniami. Ja uważam, ze napisać dobre opowiadanie jest dużo trudniej niż powieść.

Joanna Osesik: Dla mnie to wiesz, powieść musi mieć jakąś tam objętość niemałą. Później właśnie to wszystko zredagować, znaleźć beta czytelników, którzy przeczytają całą powieść. Ja z tym nie miałam problemu, bo wysłałam pojedyncze opowiadania pojedynczym osobom, więc dostawałam feedback w ciągu mniej niż tygodnia. Tak więc to wszystko szło sprawnie. Nawet w przypadku opowiadania „Ważniejsze niż szczęście”. To czwarte opowiadania z historią Lei i Racheli. Na początku pisałam to z taką myślą, że może matka będzie bardziej po stronie jednej z nich. A później stwierdziłam, że nie, to jednak jest takie mniej wciągające, mniej interesujące. To może jednak będzie po stronie drugiej z nich. I całość przepisałam. Oczywiście pewne wydarzenia zostały takie same albo podobne, przynajmniej do któregoś tam punktu, ale dużo trzeba było pozmieniać. W przypadku opowiadania, które ma do 20 stron to nie jest taki duży problem. A jak się okaże, że muszę w tym moim pierwszym drafcie wszystko pozmieniać, to nie wiem, czy się podejmę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Przyzwyczaisz się w razie czego, ale dobra wróćmy do tych opowiadań. Opowiadania za pieniądze, jakkolwiek to brzmi. Ja bym powiedziała, że opowiadania na życzenie. To też jest trochę delikatniej. Opowiedz nam w ogóle skąd się ten pomysł zrodził. Powiedzmy, że dzwonię do Ciebie jutro i mówię, że potrzebują opowiadanie dla przyjaciółki. O co mnie pytasz, co potrzebujesz wiedzieć, żeby taka współpraca powstała?

Joanna Osesik: Dużo pytań naraz. Zacznijmy od początku. Tak ja jeszcze czasem mówię o nich opowiadania na zamówienie, albo opowiadania na prezent. Tak że nawet takich hashtagów używam na Instagramie, czy na Facebooku. Powiedzmy, że są dwa źródła tego pomysłu. Będąc dzieckiem marzyło mi się robić fajne prezenty, ale własnych pieniędzy miałam nie za wiele. Za to już od dawien dawna wiedziałam, że pisać lubię. Wydawało mi się, że dobrze mi to wychodzi. Tak więc na Boże Narodzenie podarowałam opowiadanie swojej cioci i wujkowi. Trochę oszukałam, bo to było opowiadanie napisane na konkurs, ale główni bohaterowie dostali ich imiona. Tak więc myślę, że prezent Im się spodobał. I od tamtej pory napisałam kilka takich opowiadań na różne okazje, głównie dla członków rodziny. Dla babci i dziadka na 50. rocznicę ślubu z takich które pamiętam. Dla męża, ni wiem czy był już wtedy moim mężem, nie pamiętam, ale też dostał ode mnie opowiadanie. No i teraz przeskakujemy kilka lat później, kiedy byłam na pierwszym macierzyńskim i mąż zaproponował mi pisanie bloga. No bo właśnie, żeby mi się nie nudziło, bo z dzieckiem to się tak nudzi. Właśnie żebym jakoś wykorzystała tę swoją pasję. Wtedy jeszcze myśleliśmy, że może będzie z tego jakiś przychód pasywny. To nie wyszło. Blog był o kreatywnych prezentach, czyli o takich prezentach, które nie kupuje się w sklepie, tylko do przygotowania których trzeba dobrze znać osobę, której robi się prezent, pomyśleć o łączącej nas relacji. Jednym z tych pomysłów, które proponowałam na blogu było opowiadanie. Takie opowiadanie z jubilatem, czy z tą bliską osobą w roli głównej. I któregoś razu, w 2020 roku napisała do mnie czytelniczka z pytaniem, czy ja bym takie opowiadanie mogła napisać dla Niej, w Jej imieniu, dla Jej siostry. Ja byłam taka trochę nie do końca przekonana do tego pomysłu, bo tak jak mówiłam, moim zdaniem trzeba bardzo dobrze znać tę osobę, żeby to nie było opowiadanie typu: poszedł Czerwony Kapturek do babci, tylko zamiast Czerwony Kapturek to będzie Aldona. No więc tak Jej trochę napisałam, że nie jestem pewna, czy będę w stanie się podjąć, bo musiałabym więcej wiedzieć. W odpowiedzi dostałam maila z życiorysem tej siostry. Przeczytałam ten życiorys. Wydawał się taki trochę przeciętny, że tak powiem, ale zaciekawił mnie jeden punkt. I ta iskierka wystarczyła. Jeśli dobrze pamiętam to były czerwone szpilki, które nagle się gdzieś tam pojawiły w domu. A właśnie chyba ta moja klientka, czytelniczka dostała je od siostry, a zupełnie się tego nie spodziewała. Zaczęłam wymyślać i stwierdziłam, jak nic ta starsza siostra to po prostu jest Jej taka dobra wróżka. Jak już miałam ten pomysł, to zaczęłam inne kawałki historii pod ten pomysł podkładać, no i odpisałam, dobrze, spróbuję. Tak się zaczęło. Sprawiło mi to bardzo dużo przyjemności. Klientka była bardzo zadowolona, Jej siostra również. Dostałam taką pełną informację zwrotną. I stwierdziłam, że to chyba da się zrobić. A skoro się da, to w takim razie chyba to zaproponuję. No i tak się zaczęło właśnie. Przechodząc do Twojego drugiego pytania, raczej nie podaję swojego numeru telefonu, więc ludzie do mnie nie dzwonią. Raz mi się zdarzyło, że pan się upierał, że od pisania to jestem ja, a On by wolał ze mną porozmawiać. Tak więc wiem, że ludzie jednak bardziej tak wolą, więc może będę musiała się jakoś przełamać. Mi jest dużo wygodniej jak te informacje mam na piśmie. Tych informacji muszę zebrać sporo, żeby wybrać to, co się znajdzie w opowiadaniu w jakiś sposób przetworzone. Teraz mam już taki podstawowy zestaw pytań, jeżeli ktoś zupełnie nie ma pomysłu. Czasami piszą do mnie osoby z już gotowym pomysłem. To wtedy jest super, jeżeli ja widzę jak ten pomysł zrealizować, to na pewno bardzo przyspiesza. Nie ma też problemu jeżeli kto zupełnie nie ma pomysłu. Ja wtedy wysyłam zestaw pytań o tę osobę. Pytam o same pozytywne rzeczy, o jakieś wspomnienia, o jakieś zabawne historie z przeszłości, co ta osoba lubi i jacy są Jej idole na przykład. Na podstawie tych odpowiedzi czytam i czytam, czekam aż mi się jakieś światełko zapali, będzie jakaś inspiracja. Potem przedstawiam swój pomysł, albo jeszcze o coś dopytuję. Po zatwierdzeniu pomysłu zaczynam pisać.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Ile to trwa od tego maila z informacjami do tego zatwierdzenia? Ile napisanie Ci zajmuje?

Joanna Osesik: Na blogu piszę, że taka komfortowa sytuacja dla mnie i dla klienta też, taka żeby mieć pewność, że to opowiadanie dla Niego napiszę, to tak to będzie z miesięcznym wyprzedzeniem, to na pewno damy radę. Jak napisze z trzytygodniowym wyprzedzeniem raczej też powinniśmy się wyrobić. Z dwutygodniowym to jest takie mocno na styk. Dobrze jest już mieć wtedy pomysł, odpisywać regularnie na maile, żeby ta wymiana była częsta i intensywna. Zdarzały mi się też krótsze terminy realizacji, ale wtedy to już jest mały komfort. Zwłaszcza, że po napisaniu dobrze jest ten tekst trochę odłożyć, żeby się trochę odleżał i spojrzeć na niego świeżym okiem. Czasem jeszcze klienci mają uwagi, bo na przykład mówią, że moja siostra w życiu nie użyłaby takiego sformułowania. Kiedyś na przykład zdarzyło mi się, że mi napisała klientka, że Jej mąż lubi pić herbatę. No to ja napisałam, że gorący napar i jakaś para z filiżanki, coś tam takiego była. Herbata, no to gorąca. A ona mi po odesłaniu tekstu napisała, że chyba zapomniała wspomnieć, że On co prawda pije herbatę, ale zawsze zimną.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Detali może być całe mnóstwo i rzeczywiście dopiero kiedy jest już coś napisane to może trochę się rozjaśnić i coś tam może dodatkowo wyjść. Klient nie zawsze wie, albo nawet nie wie, że tekst musi poleżeć. Chociaż kilka dni musi poleżeć tak w sumie w lodówce. Nie wiem czy to jest jakaś tajemnica, jakie tematy Ci się pojawiają, czy jakie gatunki? Czy to w ogóle też jest obszarem dyskusji jakiś gatunek tego opowiadania, czy to raczej obyczaj wychodzi z tego?

Joanna Osesik: To żadna tajemnica. Ja w portfolio mam taką rozpiskę. W ekranie to pewnie będzie szło od lewej do prawej, nie będzie widać. Mam właśnie wymienione, że tak z jedna czwarta to bajki i baśnie. Od tego zaczynałam. Ta historia o tym, że siostra jest dobrą wróżką. Miała chyba przyjaciółkę, która była aniołem stróżem. Była w ogóle królewna i cała rodzina stała się rodziną królewską. Przeniosłam ich w czasy takie trochę baśniowe, trochę średniowieczne. To też bardzo fajnie wyszło. Była taka historia małżeńska. Żyli razem długo i szczęśliwie. W sumie to od tego się zaczynało, a potem toczyły się dalsze losy. Opowiadania też były jakieś przygodowe. Było o kapitanie, który zwiedzał różne kraje ze swoimi przyjaciółmi. Miał przygody. Realizm magiczny. Bardzo lubię realizm magiczny. Mam nadzieję, że może kiedyś napiszę powieść w tym gatunku. Obyczajowe też się zdarzały. A mężczyźni lubią też takie sensacyjne i te opowiadania też bardzo mi się podobały, bo to nie jest coś co ja bym napisała sama dla siebie. To zdecydowanie była już taka inspiracja klienta, gdzie podjęłam wyzwanie i moim zdaniem bardzo fajnie mi wyszło. Zresztą po poziomie zadowolenia klienta też tak stwierdzam. Napisałam jedno detektywistyczne opowiadanie, bo klientka mi napisała, że mama to w zasadzie nie czyta, chyba że właśnie detektywistyczne jakieś tam powieści. Pomyślałam, że dobrze, to napiszę detektywistyczne. Niech mama ma przyjemność z czytania.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli tak naprawdę jesteś bardzo wszechstronną pisarką.

Joanna Osesik: Czy bardzo? Teraz mi się przypomniało, że było też jedno fan fiction w świecie Harry’ego Pottera.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: W jakim przedziale wiekowym zdarzało Ci się pisać? Czy pisałaś dla dzieci coś już też?

Joanna Osesik: Dla dzieci zdarzyło mi się napisać jedno opowiadanie, na trzecie i piąte urodziny. To musiało być pisane takim dość prostym językiem. Jeszcze mama chciała, żeby to było napisane po angielsku. Jeżeli mama słucha, to pozdrawiam, bo mama jest na Instagramie i dalej utrzymujemy kontakt. Najczęściej są to opowiadania na okrągłe urodziny, albo na okrągłe rocznice ślubu. No bo to jednak taki prezent, którego się nie kupuje tak, że ktoś mnie zaprosił na imieniny, idę jutro, to skoczę do sklepu i zobaczę, czy coś jest. Tutaj ktoś się zastanawia, co takiego większego i bardziej wyjątkowego dać. Stąd te okrągłe urodziny. Tak więc trzydzieste i czterdzieste urodziny to chyba takie najbardziej popularne Były też pięćdziesiąte urodziny, sześćdziesiąte urodziny, sześćdziesiąte siódme urodziny. Zdarzały się też imieniny. Powiedziałabym, że chyba najwięcej w tym przedziale było najwięcej bohaterów i bohaterek.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiedzmy, że mamy już opowiadanie, klient już zatwierdził. I co potem? Przysyłasz Mu te opowiadanie, czy jeszcze się toczy oprawianie tego opowiadania, drukowanie? Czy to jest po stronie klienta?

Joanna Osesik: No to właśnie często mnie pytają klienci, czy ja im zrobię z tego książkę? No i tu niestety nie, książki nie robię. Za to mam świetny argument, bo to na pewno jeszcze podrożyłoby ten prezent. Dzięki temu dostają tekst. Mam gdzieś w ofercie, że mogę zrobić okładkę w PDF, ale do tej pory chyba jeszcze nikt nie skorzystał. Za to napisałam na blogu artykuł na temat różnych sposobów, chyba dziesięciu, wręczania takiego prezentu, które albo wykorzystałam sama tworząc opowiadania dla bliskich, albo które podpowiedzieli, albo sami zrobili moi klienci. Na przykład jedna klientka wysłała mi filmik, na którym nagrała to jak wyglądała to opowieść w momencie wręczania. Ona przepisała ją ręcznie, a ma bardzo ładny charakter pisma, na papierze takim nie wiem czy postarzanym, czy czerpanym, coś takiego, który później związała jakimś rzemieniem. Okładka była do tego taka skórzana, rysunki własnoręcznie robione, zdjęcia podoklejane. No po prostu wyglądało to cudownie. Można po prostu te ileś kartek zwinąć w rulon, włożyć do butelki. Można to przewiązać jakąś ozdobną nitką. Sposobów jest sporo.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Te sposoby masz na swoim blogu zaproponowane?

Joanna Osesik: Tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Super, bo to często właśnie po prostu klient nie wie, jak może to zrobić, bo kojarzy się tak standardowo, książka to książka. Okładka tak, kartki. Jest cała masa przeróżnych form, zwłaszcza na prezent, kiedy to będzie jeszcze bardziej osobiste, takie urocze i szczególne. Nawet przewiązanie samą kokardka. Mi to już by wystarczyło. Taki rulonik, prawda. Piękna kokardka, to byłoby super.

Joanna Osesik: Ja myślę, że w ogóle bardzo fajnym pomysłem jest odczytywanie, jeśli to się robi w rodzinie, bo co innego jeśli to jest wielka impreza na sto osób. Jest się może najbliższą przyjaciółką, ale sto osób gdzieś tam czeka i patrzy. Gdy w rodzinie te prezenty są dawane, to one są po prostu odczytywane w czasie imprezy. Wszyscy słuchają. I ja często się pytam, czy jakieś osoby mam uwzględnić, czy tylko tego obdarowywanego i obdarowującego. Czy jeszcze na przykład jakieś rodzeństwo, czy jeszcze rodziców, czy coś. Wtedy takim osobom jeszcze przyjemniej i z zainteresowaniem tego się słucha.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Wiesz co, właśnie to sobie wyobraziłam. Piękna scena, którą możesz wykorzystać w swojej powieści. Polecam. To naprawdę taka piękna zbiorowa scena i uniosła chwila. Tak więc super. Ci co słuchacie, oglądacie, Asia pisze na życzenie, na prezent. Jak potrzebujecie, to już teraz wiecie do kogo się zwrócić. Na czacie jeszcze jest pytanie. Czy masz jakieś nawyki pisarskie?

Joanna Osesik: Nawyki pisarskie? To znaczy nie chodzi o jakieś naleciałości, rzeczy, których muszę się pozbywać ze swoich tekstów.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Myślę, że bardziej na czacie ktoś doprecyzuje. A ja może od siebie, że jakieś takie stałe rytuały. Czy po godzinach piszesz, czy jesteś rannym ptaszkiem, czy piszesz nocami? Masz małe dziecko i pracujesz zawodowo. Jak w ogóle znajdujesz też czas na to pisanie? Coś właśnie w ten deseń.

Joanna Osesik: Kiedy postanowiłam, że coś wydam. Byłam wtedy na urlopie macierzyńskim. Miałam trochę tego czasu na spacerach, w czasie drzemek, wtedy wykorzystywałam ten czas. W czasie NaNoWriMo postanowiłam budzić się codziennie o godzinie 5.30, żeby pisać przez dwie godziny codziennie przez miesiąc. To była taka jednorazowa próba. Nie wiem czy jeszcze kiedyś do tego wrócę. Może na dopięcie tej powieści za rok.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Udało Ci się przez ten miesiąc o tej 5.30?

Joanna Osesik: To znaczy tak, wstawać się udało. Nie udało się napisać całości. Nie mam aż takiego tempa, żeby te 50 000 znaków wyprodukować. Zresztą nie sądzę, żeby ta powieść tyle osiągnęła kiedykolwiek. Doszłam tak do dwóch trzecich i taki miałam cel na NaNoWriMo, żeby napisać tyle, żeby chciało mi się to dokończyć.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Z NanoMiWro z mojego doświadczenia, to ja mam te same wrażenia. I też słyszałam od innych pisarzy, że albo ktoś zakłada, że napisze bardzo słaby szkielet w ilości tych 50 000 znaków. To nie jest możliwe, żeby napisać dobrą książkę w takiej ilości znaków w miesiąc. To po prostu długo schodzi fizycznie na pisanie, bo to jest naprawdę duża ilość znaków. To jest taka naprawdę cała powieść. Nie jest możliwe, żeby tak ją dopracować. Tak więc albo ktoś się skupia na tym szkielecie, albo się skupia na połowie, jednej trzeciej, ale takiej bardziej dopracowanej. To już zauważyłam takie dwie szkoły. Ty jak najbardziej zrobiłaś tak jak robi większość. Raczej wybiera się tę opcję też może jak nie ma się tego czasu pisania tak od rana. Może właśnie mając ten czas od rana do wieczora, to może jeszcze inaczej, ale mało kto tak ma.

Joanna Osesik: Jak właśnie czytałam niektóre wpisy na NaNoWriMo to mam wrażenie, że bardziej to jest opcja dla studentów, albo właśnie osób, które nie mają jeszcze swojej rodziny i mają trochę mniej tych obowiązków. Mogą sobie świeżo po pracy pisać, albo po zajęciach, których nie mają aż tak dużo. A tak w życiu codziennym, jeżeli mam zlecenie, zamówienie na opowiadanie na prezent, to piszę od poniedziałku do soboty wieczorami. To znaczy piszę, albo myślę, albo planuję. Między godziną 21 a godziną 23 mam taki właśnie czas na pisanie. Bywa tak że jest to czas na komunikację, albo na czekanie na odpowiedź. To nie jest tak ze każdy wieczór mam zajęty. Staram się, żeby tak w ogóle nie wyjść z wprawy, jeżeli nic nie mam do pisania, nie mam weny, ani nic takiego, to żeby tak chociaż raz w tygodniu jakieś ćwiczenie pisarskie zrobić, albo właśnie lekcję kursu, albo coś takiego, żeby jednak nad tym warsztatem pracować cały czas.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Właśnie wspomniałaś już dwa razy o lekcji kursu. Rozumiem, że zaczęłaś pisać od kursu, jak tak powiedziałaś. Zdradzisz jakiego, albo gdzie po prostu?

Joanna Osesik: To był kurs w Państwowej Akademii Nauk, w Instytucie Badań Literackich. To była chyba pierwsza edycja tego kursu kreatywnego pisania.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: I on był stacjonarny, prawda?

Joanna Osesik: Tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To Ci bardzo zazdroszczę. Kursy stacjonarne są takie fajne.

Joanna Osesik: Powiem Ci, że nie byłam jakoś szczególnie zadowolona z tego kursu. Może to przez to że to była pierwsza decyzja, albo przez to że jakoś bardzo szeroko go objęli. Ze wszystkich zajęć, dla mnie to tylko dwa zajęcia były przydatne. Były na przykład zajęcia z poezji, co dla mnie tak średnio. Były z eseju. No to dla mnie esej jest kompletnie obcą formą i wiedziałam, że nie będę tego robić. Ciekawe jest to, że zajęcia z dramatu najwięcej mi dały, a to dlatego że tam pani bardziej omawiała strukturę tekstu i konflikty fabularne, budowę bohatera. Tak bardziej weszła w technikę pisarską. Zajęcia z prozy to były bardziej takie dyskusyjne plus ćwiczenia.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Nadal brzmi ciekawie. Aczkolwiek wiem o czym mówisz, bo każdy ma swoje preferencje pisarskie. Tutaj miałaś możliwość poznania tak naprawdę wszystkiego. To tak jak w szkole nie każdy jest dobry z wszystkiego. Natomiast dramat to ja też uważam, że to jest bardzo przydatne narzędzie tak naprawdę, bo na tym buduje się całą fabułę. A propos fabuły, masz jakąś swoją ulubioną książkę?

Joanna Osesik: Jednej nie. Mam swojego ulubionego autora. Moim ulubionym autorem jest Éric-Emmanuel Schmitt, który mogę powiedzieć, że miał swój wkład w mój debiut, bo On pisze głównie opowiadania, też sztuki dramatyczne. Popełnia też od czasu do czasu dłuższą powieść, ale ja mam wrażenie, że te powieści wychodzą Mu trochę gorzej. Przynajmniej mi się mniej podobają, mniej nie wciągają. Chociaż ostatnio napisał trzy tomy. W Polsce dopiero jeden wyszedł i to mnie wciągnęło naprawdę. Właśnie z opowiadań stał się najbardziej znany. Jego najbardziej znana w Polsce książka „Oskar i pani Róża” to nie jest długa książka.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Piękna.

Joanna Osesik: Piękna. Stwierdziłam, że jak Jemu się udało z tymi opowiadaniami to może mi też. Wszędzie się mówi, że nie ma szansy zadebiutować zbiorem opowiadań. Nikt tego nie wydaje. Nikt tego nie czyta i tak dalej, i tak dalej.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Nieprawda. Mamy dowód.

Joanna Osesik: On bardo mi się podoba, jak pisze, jak tych bohaterów kreuje, jak ich opisuje.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jednym z moich pytań miało być właśnie, kto w Tobie wzbudził miłość do literatury? Czy to też on?

Joanna Osesik: Oj nie. Chyba czytałam odkąd pamiętam. W rodzinie krąży legenda, że jak miałam trzy lata to literowałam. Jak miałam cztery lata to już czytałam płynnie. Już mi nie trzeba było czytać. No, ale właśnie to czytanie. Na pewno zaczęło się od czytania. Natomiast miłość do pisania zrodziła się od konkursu literackiego w szkole podstawowej.

To prawdopodobnie była czwarta klasa. Wymyśliłam baśń, która nie była zła. Myślę, że nie była jakaś super wybitna, ale też pewnie nie była zła. Mój tata zrobił do niej ilustracje. Teraz z perspektywy czasu myślę, że te ilustracje mogły mi bardzo pomóc dostać wyróżnienie w tym konkursie. No, ale to mnie tak bardzo podbudowało i stwierdziłam, tak, jestem w tym dobra. Od tamtej pory piszę. Nie wiem czy kiedyś miałam chociaż roczną przerwę od pisania. Potem było takie forum Potterowskie, kiedy właśnie „Harry Potter” wszedł do Polski, gdzie pisałam fan fiction. To mnie też tak bardzo zmotywowało. Wtedy tak naprawdę pierwszy raz czytali inni, to co piszę. Mogłam dostać informację zwrotną. Może nie na jakimś super wysokim poziomie na temat jakichś walorów literackich. No, ale przynajmniej widziałam, że podoba się. Chcieli, żebym pisała dalej.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To piękna historia. A co byś powiedziała małej Asi, gdybyś teraz mogła stanąć twarzą w twarz z tą małą Asią, może właśnie w czwartej klasie? Czy byś powiedziała coś, co może wtedy chciałabyś usłyszeć od dorosłych, może od nauczyciela lub od rodzica, a nie usłyszałaś?

Joanna Osesik: Wiesz co, raczej byłam zawsze wspierana. Myślę, że zostałam dobrze poprowadzona. Wtedy mówili, będzie z Niej poetka, nie wiedzieć czemu.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Może pisałaś wiersze jako nastolatka, jak to połowa nastolatek?

Joanna Osesik: Oj nie. Wiesz co, być może jak poznałam co to rym, to może rymy częstochowskie kleciłam. No ale właśnie miałam z jednej strony takie wsparcie, że to co robię jest fajne, a z drugiej strony cieszę się, że nie robili mi złudzeń i nie mówili: tak, idź w to, na pewno napiszesz bestseller. Nie miałam takiej presji. Dość szybko mi uświadomili, że może lepiej z czegoś żyć, a to robić dla przyjemności. A co bym powiedziała? Może nie przestawaj pisać, może kiedyś się uda. Właśnie, że kiedyś może ludzie których zupełnie nie znasz też przeczytają co piszesz, nie tylko Twoje bliskie grono rodziny i znajomych.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Natomiast powiedziałaś wcześniej, może świadomie, może nie, że jako mała Asia mówiłaś sobie: jestem dobra i wiesz co, to jest coś, co po prostu każdy pisarz i powinien sobie wyryć nad biurkiem. Jestem dobra. Niestety w tej branży, pewnie sama wiesz, czasem łatwo podciąć skrzydła. A jak będziesz tak sobie powtarzała: jestem dobra, co mi się bardzo podoba i życzę Ci, żebyś sobie tak sama to przypominała, bo jesteś dobra. To co powiedziałaś jest super i ja sama mam zamiar to sobie przygotować nad biureczkiem. To jest chyba ta najważniejsza rzecz, która jest nam potrzebna do tego, żeby zrobić cokolwiek. Dziękuję Ci za to.

Joanna Osesik: Fajnie jest coś takiego usłyszeć od innych, bo samemu czasem ciężko to ocenić. Widać te niedociągnięcia. Można na przykład porównywać się z kimś i na przykład widzieć, że o rety jakie oni piękne opisy przyrody tworzą, a jak mi się przypomni, że powinnam coś takiego dopisać, to wychodzi w bólach i cierpieniu. No, ale wychodzą mi dobrze inne rzeczy.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Porównywanie się wiadomo, że nie jest dobre. Nie działa ani w jedną, ani w drugą stronę, bo jak porównujesz się do kogoś lepszego to możesz się niestety zdołować, ale jak porównujesz się z kimś gorszym, to z kolei spoczywasz na laurach i generalnie nie rozwijasz się. Odradzam porównywanie się. Każdy ma swoje mocne i słabe strony, to wiadomo. Natomiast Ty jesteś dobra. Naprawdę proponuję to sobie powtarzać, bo to jest po prostu najważniejsze. Nasz live niestety powoli dobiega końca. A jeszcze mam takie pytanie do Ciebie. Gdzie pisarka Asia jedzie na ferie? Czy pisarka Asia jedzie na ferie?

Joanna Osesik: Jadę do swojego dziadka spotkać się rodziną. Niestety będzie tak fatalna pogoda z tego co sprawdzałam, że chyba to będą głównie odwiedziny u dziadka, a nie narty. No ale zobaczymy. Może chociaż z jeden, dwa dni się uda.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To trzymam kciuki. Natomiast obiecałam też na naszym profilu, że będzie niespodzianka. Tak więc teraz pozwolę sobie ją ogłosić. Słuchajcie, niespodzianka polega na tym, że razem z Asią organizujemy booktour tej oto cudownej książki. Co to oznacza? Pewnie niektórzy wiedzą. A Ci co ni wiedzą, to już tłumaczę. Oznacza to nic innego jak wędrującą książkę ustalmy, ze na dziesięć dni. Czasem to się waha do dwóch tygodni. Natomiast myślę, że jej grubość pozwoli na mniej więcej dziesięć dni. Szczegóły będą też na naszym profilu Skrzydlate Pióra. Można będzie zgłosić się do nas pod postem, który powstanie pewnie w weekend i właśnie dostać tę oto książkę, przeczytać. Warunek będzie niewielki do spełnienia. Trzeba będzie napisać kilka słów o tej książce, otagować Asię, otagować nas. No, ale to jak powiedziałam, będą już szczegóły pod postem, więc instrukcja obsługi będzie tam szczegółowo opisana. W ten sposób będzie można zapoznać się z książką. Oczywiście polecam też wszystkim ją nabyć i kupić, podarować ją ciociom, babciom, mamom.

Joanna Osesik: Zwłaszcza, że zbliża się Dzień Kobiet.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: I dokładnie, idealnie na Dzień Kobiet. Bookstagramerzy mogą też dodatkowo sobie przeczytać. Dzięki temu książka pójdzie dalej w świat. Zyska swój drugi oddech, bo wyszła już rok temu, więc chwilkę mogło być o niej troszkę ciszej. Teraz my zrobimy wszystko, żeby znowu było głośno, przyjemnie i miło. Tak więc to taka od Asi i od nas miła niespodzianka. Dodatkowo będzie dołączony taki oto skrzydlaty zeszyt, notesik. To z kolei będzie Asiu niespodzianka dla Ciebie. Mianowicie wszyscy, którzy wezmą udział w booktourze będą mogli wpisać coś dla Ciebie, czy to związane z książką, czy jakąś dedykację, do czego zainspiruje książka. Będziesz miała taką miłą niespodziankę później po tym booktourze. Mam nadzieję, że wpisy będą tak wzruszające, że przy kolejnych książkach też będziemy robić booktoury. Może dzięki temu powstanie szybciej kolejna książka, albo się wyda, bo już się kończy. Życzę Ci tego bardzo, żeby proces twórczy dobiegł do mety. Ta godzina zawsze mija szybko, nie wiadomo kiedy właściwie. Dziewczyny i chłopaki jeśli tutaj są życzę Wam dobrej nocy. Asiu, Tobie dziękuję za przybycie do nas i za tę książkę.

Joanna Osesik: I ja Tobie te z bardzo dziękuję za organizację i za zaproszenie. Wszystkim w ogóle polecam, jeśli są tu jacyś pisarze. Zgłaszajcie się, ustawiajcie się w kolejce, naprawdę warto.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Pisarze i nie tylko pisarze. Do booktouru nie trzeba być pisarzem, każdy czytelnik mile widziany.

Joanna Osesik: A nie, ja mówię do live’a.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Do live mamy już troszkę kolejki. Natomiast cały rok nie jest jeszcze zaplanowany, więc tak, zapraszamy serdecznie. Następny według planu w marcu. Dzięki za przypomnienie Asiu. To tym co są na feriach, miłych ferii. Tym co wyjeżdżają, miłego wyjazdu i miłej nocy. Dzięki.

Joanna Osesik: Dzięki.

Transkrypcję nagrania i redakcję wywiadu przygotowała Zofia Stawicka @przechadzki_z_ksiazkami.

Live z Justyną Luszyńską autorką książki „Łączy nas nienawiść”

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dobry wieczór. Za chwilkę zaczniemy nasz live. Dzień dobry!

Justyna Luszyńska: Jestem. Dzień dobry! Słychać mnie? Chyba mnie słychać? Prawda?

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Słychać Cię. Witam Cię Justynko!

Justyna Luszyńska: Dzień dobry. Chyba dobry wieczór już teraz.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dobry wieczór, tak. Dobry wieczór Justynko! Dobry wieczór wszystkim! Ja się przedstawię.

Nazywam się Irmina Szadkowska-Filipowicz. Jestem ze Skrzydlatych Piór. Dzisiaj w tym wyjątkowym dniu, w Dniu Pisarza, mam wyjątkowego gościa, którym jest właśnie Justynka Luszyńska, autorka tej cudownej powieści.

Justyna Luszyńska: Też mam.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: „Łączy nas nienawiść”.

Justyna Luszyńska: Tak, zgadza się.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powieść komediowa, obyczajowa, romans? Jaki to właściwie gatunek? Kategoria to chyba new adult.

Justyna Luszyńska: Tak, ale myślę, że w ogóle się nie ograniczajmy. Tutaj znajdziemy i obyczaj, i romans. Wydaje mi się, że jest trochę komediowo. Miało być komediowo. Mam nadzieję, że trochę wyszło.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Wyszło.

Justyna Luszyńska: W takim razie myślę, że to taka mieszanka, którą możemy znaleźć w tej książce. Tak więc trzy w jednym, a może nawet więcej, jakby się tak zastanowić.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Ja właśnie śledziłam troszeczkę media społecznościowe i patrzyłam na recenzje, jak to kto kategoryzował. Powiem szczerze, że różnie to ludzie określali, więc chyba każdy znajdował chyba coś dla siebie i podciągał pod to. Natomiast ja zastanawiałam się, czy Ty jak pisałaś, to miałaś jakiś zamysł, jaki to będzie gatunek?

Justyna Luszyńska: Ja myślę, że zaczynałam od romansu. A potem jak gdzieś zaczęły ewoluować te postacie i one myślę, że nabierały głębi, na pewno gdzieś tam w mojej głowie, to myślę, że też sporo jest tego obyczaju jednak. Komedia trochę wyszła tak przypadkiem, bo po prostu głos Maliny mnie do tego zmusił. Jak już usiadłam i zaczęłam pisać i ona miała taką, a nie inną narrację, to już nie mogło wyjść z tego nic innego jak właśnie komedia.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To jest właśnie to, że bohater swoje. Ty swoje, a bohater swoje.

Justyna Luszyńska: To coś w tym jest.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Ja bym najbardziej podciągnęła pod obyczaj z bardzo mocnym wątkiem komediowym. Po prostu bohaterka ma różne przypały, przygody, cały czas coś sie jej dzieje. Właściwie o czym jest ta książka moja droga? Napisałaś obyczaj o nienawiści?

Justyna Luszyńska: No nie, o nienawiści to chyba aż tak źle nie było. Chociaż jakby się nad tym zastanowić tak głębiej, to trochę tej nienawiści było w bohaterach, tylko że nie takiej skierowanej do siebie nawzajem, ale też takiej, która siedziała w nich samych. Takiej do siebie samych. Tak może to ujmę. Myślę, że to jest też historia o takich niezaleczonych ranach. O tym, że czasami to co było, siedzi w nas i cały czas odbija się na naszym codziennym życiu. Jest to też historia o tym, że rzeczywistość weryfikuje marzenia i to dosyć konkretnie czasami. I jest też o tym, że miłość wcale nie musi przychodzić tak o na pstryknięcie palców. Czasami znajdujemy ją tam, gdzie się jej po prostu nie spodziewamy. To tak głębiej jak byśmy weszły w to. No to tak tyle, nie o fabule. A opowiadać też o fabule?

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Myślę, że nie spoilerujmy całości, ale coś można na pewno.

Justyna Luszyńska: Zaczyna się wszystko od tego, że Malina, główna bohaterka, dostaje wymarzoną pracę w pewnej firmie. Wszystko byłoby pięknie, bo wymarzona praca, wymarzone stanowisko za wymarzone pieniądze, ale okazuje się, że jej przełożony jest delikatnie rzecz ujmując dupkiem, który nie zamierza jej ułatwiać, ani pomóc realizować jej ambicji. Malina zderza się ze ścianą. Myślę że to jest taka zajawka tego, co się tutaj dzieje.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Mam nadzieję, że jak już usłyszeliście tę zajawkę, to czujecie, że musicie to przeczytać, bo każdy jest w stanie znaleźć tam coś dla siebie. Nawet osoby, które myślą, że nie są targetem tej książki, bo słyszałam też takie obawy. Recenzje i taki właśnie dobry PR tej książki skłaniał je do tego, że i tak przeczytają. Tak więc ja od razu mówię, że rzeczywiście to jest dla każdego. Każdy chodzi do pracy, każdy spotyka przyjaciół, każdy szuka miłości. Tam jest dużo wątków. Tam występuje kilku mężczyzn. Tak spróbujemy nie spoilerować całkowicie. Czy któryś z nich jest wyjątkowo znienawidzony? Który był taki najgorszy, taki czarny charakter?

Justyna Luszyńska: Przeze mnie?

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tak, przez Ciebie.

Justyna Luszyńska: W sumie ja chyba nie mam takiego czarnego charakteru. To też ze względu na to, że ja starałam się chociaż trochę każdego zrozumieć. Zawsze jak tak próbuję zrozumieć, to wychodzi na to, że nie da się nienawidzić kogoś kogo się rozumie. To jest właśnie to. Jest taka postać, która zasługuje na to, żeby dostać po głowie. No, ale niestety nie mogę zdradzić która.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: O to właśnie mi chodziło. Nie wiedziałam na ile możemy powiedzieć. Natomiast rzeczywiście to było takie podchwytliwe pytanie.

Z jednej strony opowiedziałaś już kilka słów o fabule, to wspomniałaś już o tym pracodawcy. No ale to nie o niego chodzi. Teraz musicie przeczytać, żeby znaleźć ten czarny charakter. Możecie nam napisać, czy go znaleźliście, znalazłyście, bo jest taki jeden. Wróćmy do naszego głównego bohatera. No, bo jest główna bohaterka. Teraz chwilę o mężczyznach porozmawiajmy. Jednym z głównych bohaterów jest Jakub Kubiak. Czy on nosi cechy jakiegoś Twojego znajomego, jakiegoś mężczyzny z Twojego otoczenia? Czy to jest całkowita fikcja literacka?

Justyna Luszyńska: Nie przekładałam tutaj rzeczywistych postaci. W ogóle rzadko to robię. Jeżeli już to robię, to wydaje mi się, że podświadomie gdzieś coś komuś wciskam. Nie, nie wzorowałam się na nikim kogo znam. Tak sobie stworzyłam Kubiaka. Tak mi się podobał.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli nikt się nie obraził za to, że wstrętny, manipulant, dupek i gnojek?

Justyna Luszyńska: No nie, jeszcze nie. Chyba że to jeszcze przede mną. Tak że wszystko przede mną jeszcze.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli jak piszesz, to są totalnie wymyślone postaci. Nie inspirujesz się nikim z otoczenia? Chodzi mi o to czy tak świadomie?

Justyna Luszyńska: Raczej nie. Jeżeli już bym miała, to myślę że bym starała się to robić na jakichś epizodycznych, może drugoplanowych bohaterach. Ci główni bohaterowie jakoś tak do mnie sami przychodzą. Sami siadają i tak pisz. Na nikim się nie wzoruje. Może kiedyś taka inspiracja przyjdzie, że rzeczywiście to będzie ktoś kogo spotkam, ale jeszcze mnie tak nie trafiło.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Byłam ciekawa, czy może jakiś Twój partner przypadkiem mógł być Kubiakiem? No, bo tak naprawdę fajny facet wyszedł.

Justyna Luszyńska: No ja właśnie wiem, też lubię i zawsze się śmieję, że to mój książkowy mąż. Sama go sobie napisałam, no nie?

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Dokładnie. Powiedziałaś, że bohaterowie sami przychodzą do Ciebie. A czy same przychodzą też do Ciebie imiona tych bohaterów, albo bohaterek? Już zauważyłam, że lubisz takie jadalne imiona? Czy to jest u Ciebie już taki plan, zamysł? Czy chcesz tak sobie w każdej książce rozłożyć ta pyszne, smaczne, jagodowe, malinowe imiona?

Justyna Luszyńska: To są jagodowe, malinowe rzeczywiście. Teraz pracuję nad Jagodą. Tutaj była Malinka. To są ogólnie roślinne imiona. Czasami są to kwiaty. W sumie są to różne rośliny. Była już wierzba płacząca, aczkolwiek nie w naszym języku polskim, bo to wyszłoby dziwnie troszeczkę. Inspiruję się roślinami. To tak mi kiedyś wpadło do głowy, kiedy zorientowałam się, że gdzieś tam rzeczywiście w każdej książce nawiązuję do roślin, Jak już to podłapałam, to stwierdziłam, że już z tym zostaniemy. Od tamtej pory moje wszystkie bohaterki mają jakieś roślinne imiona. Tutaj mamy teraz Malinkę, a aktualnie pracuję nad Jagodą. Tak że rzeczywiście tak jest smacznie można powiedzieć.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: I to jest super. To jest świadomy zamysł, a nie tak że samo przyszło i samo wybrało imię. Tylko Ty już tak zdecydowałaś i to będzie w sumie Cię spajało z Twoimi wszystkimi książkami. To będzie taka Twoja cecha charakterystyczna.

Justyna Luszyńska: Poniekąd tak. Nawet to lubię. Co prawda inni bohaterowie przychodzą do mnie na takiej zasadzie, że wiem, że mam jakiegoś bohatera i przeglądam listę imion. Zależy też od języka jakiego potrzebuję. Jak zobaczę, że coś mi brzmi. To brzmi jak ten bohater, to jest to. Wtedy to leci. No a zazwyczaj z moimi dziewczynami jest trochę inaczej.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Mnie właśnie zawsze fascynuje w książkach dobór imion. Często pytam o to na live. Większość osób odpowiada na to: no tak jakoś wyszło, tak przypadkiem. A mi się wydaje, że to jest tak fascynujący temat. Jak u Ciebie zauważyłam te dwa zbieżne imiona: Jagoda i Malina, to mówię nie, muszę się Ciebie o to zapytać, bo może jest w tym jakieś drugie dno. I trochę jest.

Justyna Luszyńska: Trochę jest, tak to prawda. Jeszcze sobie potem tatuuję te roślinki. To już w ogóle mam takie połączenie z moimi powieściami niektórymi. Spodobał mi się ten koncept. Wpadłam na to przypadkiem, ale podoba mi się.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Super. Wróćmy w takim razie do Twojej Maliny. Właściwie to do przejdźmy do niej. Jeszcze za dużo o niej nie porozmawiałyśmy. Malina, tak jak powiedziałaś, idzie do swojej wymarzonej pracy, do korporacji. Skąd pomysł na korporację? Czy Ty pracujesz w korporacji? Czy po prostu poczułaś takie realia? Czy Malina powiedziała, że chce iść do pracy do korporacji?

Justyna Luszyńska: Poniekąd trochę tak było, że Malina mi powiedziała, że chce tam iść. Ja nigdy nie pracowałam w korporacji. Nie miałam okazji pracować w korporacji. Pracowałam za to w szkole. W korporacji akurat nie. Miałam znajomych, którzy gdzieś tam pracowali w korpo i jakieś tam historyjki zawsze do mnie trafiały. Tak więc stwierdziłam, czemu by nie. Skoro Malina mówi, że idzie do korpo, to co ja jej będę zabraniać. Jej nie można zabraniać niektórych rzeczy, więc niech już ona idzie, a ja będę musiała sobie poradzić z tym.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Ona raczej stawiała na swoim. Szła swoją drogą, prawda?

Justyna Luszyńska: Tak, zdecydowanie. Czasami aż za bardzo.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: No czy ja wiem, kobiety takie fajne, silne, zdecydowane, humorzaste są bardzo autentyczne. Każda w którymś momencie poczuje się zbieżna z Maliną. Poza tym uważam, ze trzeba dawać dobry przykład na takie fajne, silne kobiety. Tylko przeczytam komentarz z czatu. Tutaj było, że mężczyzna może mieć na imię agrest, albo melon. Pojawił się melon. Jest też burak. To już w ogóle płyniemy.

Justyna Luszyńska: To trochę Kubiak zaczął od buraka można powiedzieć. To tak było. Kiedyś napisałam sztukę o Bazylim na przykład. Tak że Bazyli był.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Ciągnie Cię do tych roślin zdecydowanie. Bardzo podoba mi się ten zamysł. Anegdotkę tylko rzucę. Wczoraj pisałam znajomej, że zapraszam na live. I mówię, żeby herbatkę z malinami sobie naszykowała. A ona mówi, że potrzebuje melisy. Melisa to też roślinne imię i też bardzo piękne.

Justyna Luszyńska: Zdecydowanie. Jest trochę tych imion i można czerpać.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jaka byłaby recepta miłości według Maliny? Przepis na miłość według Maliny?

Justyna Luszyńska: Jeżeli chodzi o tę z początku książki, to myślę że jej recepta brzmiałaby: chowaj się, chowaj i uciekaj, bo miłość może się skończyć bardzo źle. Ogólnie unikaj bólu. Myślę, że ta Malina z początku książki musiała przejść bardzo długą drogę ku temu, żeby na tą miłość się otworzyć. Można powiedzieć, że trochę jej to wyszło i przypadkiem i nie przypadkiem, że dotarła do tego momentu rzeczywiście. Myślę, że totalnie nie znałaby przepisu na miłość na początku. Chyba że taką nieromantyczną. To wtedy by było: daj z siebie wszystko, a czasem nawet więcej niż powinnaś. To na początku też trochę tak bezgranicznie, co jest złe. Trzeba jakieś granice mieć. Myślę, ze trochę się nauczyła w międzyczasie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Zdecydowanie się nauczyła. To co mówisz jest super. To też każda z nas, raz, że może się utożsamić z Maliną początkową i z Maliną końcową. Po prostu to przeżywa. A przepis na szczęście według Maliny końcowej?

Justyna Luszyńska: Myślę, że brzmiałby mniej więcej tak, żeby otwierać się na ludzi, nawet jeśli się boimy, ufać im. Chociaż czasami zawodzą nasze zaufanie, to i tak warto. Najgorzej jest improwizować i wymyśleć coś na poczekaniu. Być może jeszcze podążać za swoimi marzeniami, ale nie ślepo. Zdecydowanie nie ślepo. To, że my sobie coś idealizujemy w naszej głowie, to wcale nie świadczy o tym, że to tak będzie wyglądało w rzeczywistości. Rzeczywistość mocno weryfikuje. Tak więc trzeba spodziewać się najlepszego, a jednocześnie mieć świadomość tego, że rożnie może być. Może tak, w ten sposób.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Ja bym dodała, że szczypta odwagi. Ona tak jeszcze do tego wybrzmiała mi, że bez tej odwagi i tak by nic nie ugrała.

Justyna Luszyńska: Tak. Odwaga zawsze się przydaje. To jest to.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Właśnie tak i to jest coś czego potrzebują szczególnie kobiety prawda, żeby pchać do czegokolwiek, do tej miłości, czy do tej pracy w korporacji, która też jej była potrzebna. Jeszcze jedno pytanie o tę korporację. Czy generalnie miałaś taki zamysł, żeby pokazać ją tak dobrze, czy źle? Wielu ludzi narzeka na pracę w korporacji, ale w tej książce nie brzmiało to tak negatywnie i Malina mimo wszystko chciała się spełnić w tej pracy. Czy to był taki Twój zamysł, żeby coś z tą korporacją? Czy to miało być poboczne, a po prostu wyszło tak więcej? Dużo scen jest w tej pracy.

Justyna Luszyńska: Jest. Myślę, że to początkowo nie było moim zamysłem, tylko gdzieś tam się ukształtowało w trakcie pracy nad powieścią. Myślę, że wiele jest też stereotypów na temat korporacji, albo że korpokołchoz, albo że coś tam, coś tam. Myślę, że nie chciałam też iść w stronę tych stereotypów, tylko pokazać to trochę z innej strony, że ktoś też może się tam odnaleźć. To może być coś, co dla jednej osoby będzie niekorzystne, bo ktoś będzie się dusił w takim miejscu. Inna osoba może się czuć jak ryba w wodzie. Myślę, że Malina czułaby się jak ryba w wodzie, gdyby nie pewne okoliczności i totalnie by się tam odnalazła. Wiele osób się tam odnajduje po prostu. Myślę, że wiele postaci, które się tam pojawiły, odnajdywały się tam jednak jakby na to nie spojrzeć. Tak więc nie chciałam iść w stronę stereotypu, to na pewno, demonizować to totalnie. To na pewno nie było moim celem.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Ja właśnie mówię, że tak naprawdę jest tam obraz bardzo pozytywny i to też jest fajne, bo rzeczywiście można pokazać, że dla każdego coś dobrego, prawda? Zależy w jakich się jest okolicznościach. Każdy może być szczęśliwy i tam, i tu. Pytanie z czatu. Tutaj @przechadzki_z_ksiazkami, która czytała Twoją książkę. Jej podobał się wątek zawiłości rodzinnych. Skąd pomysł na taki wątek?

Justyna Luszyńska: Ja zawsze się troszeczkę śmieję, jak mam pytanie skąd pomysł, bo zazwyczaj to jest tak, że pomysły się pojawiają i nie zawsze potrafię to jakoś logicznie wytłumaczyć. Wydaje mi się, że trochę też tak było w tym przypadku, że w momencie kiedy pisałam rozdział bodajże drugi i Malina stanęła w drzwiach tutaj swojego mieszkania, była tam mama Maliny, to po prostu poleciało. Zobaczyłam wtedy mamę Maliny i już wtedy wiedziałam jak to się ostatecznie potoczy. Poza tym muszę się przyznać z ręką na sercu, że jak ja pisałam tę powieść pierwszy raz, to pisałam ją totalnie na spontanie. Pisałam ją bez żadnego planu i bez żadnej struktury. Absolutnie nic takiego tam nie było. Pisałam ją i publikowałam, rozdział po rozdziale na Wattpadzie. I ja za każdym razem zastanawiałam się, co by tutaj można było jeszcze takiego fajnego wymyśleć, takiego komediowego, trochę żeby zaskoczyć. No i tak rozdział po rozdziale rzeczywiście powstawały te perypetie. One oczywiście były wielkim chaosem. To był jeden wielki chaos. Najpierw powstał chaos, żeby potem redaktorzy starali się ten chaos zebrać w jakąś logiczną historię. Te niektóre smaczki, które wynikły z tego chaosu zostały nam. Po prostu musieliśmy je uporządkować, żeby one miały sens. Myślę, że trochę to tak wynikło właśnie z tego spontanu i z tego że ja się tak zastanawiałam, co by tu można jeszcze było, żeby zaskoczyć. Chyba wyszło tak w miarę w porządku, tak mi się wydaje.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Zdecydowanie wyszło bardzo składnie, logicznie i tak jak trzeba. Więc ktokolwiek to porządkował, to zrobił to bardzo dobrze.

Justyna Luszyńska: Daliśmy radę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiedziałaś coś, o co miałam zapytać. Czy to jest Twoja debiutancka powieść? Podobno nie. O co chodzi? Pozbierałam kilka plotek na Twój temat. To była jedna z ich. Stwierdziłam, a to się zapytam. Wydawało mi się, że gdzieś mi mignęło, że to jest debiutancka, ale potem doszło do mnie, że jednak nie. Jak to jest? Ile tych książek napisałaś? Od kiedy piszesz? Podobno też już kilka lat minęło.

Justyna Luszyńska: Wiele osób myśli, że to jest mój debiut. A to nie jest mój debiut, ponieważ ja swój debiut wydałam w 2016 roku. To już kawał czasu temu. Ja wtedy miałam tak 19 lat lub 20 lat, coś w ten deseń. Ile ja mam lat? Kiedy ja się urodziłam? Przepraszam, to miałam 20 lat lub 21 lat. 19 lat miałam jak pisałam. Ogólnie to piszę od bardzo dawna. Piszę od podstawówki. Zaczęło się od poezji. Potem w liceum odważyłam się pisać prozę, najpierw opowiadania. Potem w pierwszej albo w drugiej klasie liceum napisałam pierwszą powieść. Zaczęłam od powieści historycznej, która z powieścią historyczną miałam niewiele wspólnego, ale że byłam zafascynowana Jane Austen, to musiało tak być. Tak więc pisałam, pisałam, pisałam bardzo długo i właśnie wydałam mój debiut w 2016 roku. Ogólnie tych książek aktualnych, napisanych i już ukończonych jest dziesięć. To jest dziesięć książek, tomik wierszy, zbiór opowiadań, dwie sztuki i około chyba dwustu wierszy. No, ale kiedy to było. Tak że można powiedzieć, że trochę już napisałam. Milion słów mi pyknął. Kiedyś próbowałam to policzyć. Tak więc pyknęło mi milion słów.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Powiem tak: wow. Widziałam rolkę na ten temat, dlatego też tak pociągnęłam to pytanie. Mnie ta rolka zafascynowała. Po prostu radość bijąca z Ciebie po napisaniu dziesięciu książek, dwóch scenariuszy i jeszcze tomików poezji, to w ogóle szał. Można by, że ktoś po tylu książkach to mógłby trochę się zniechęcić.

Justyna Luszyńska: Puknąć się w głowę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A tu taka energia, że ja mówię: chcę Ją poznać, bo potrzebuję tej energii. Powiedz jak Ci się udało cierpliwie dojść do tego punktu w którym jesteś?

Justyna Luszyńska: Jak mi się udało cierpliwie? W sumie jakoś to po prostu leciało. Na zasadzie, że jak napisałam jakąś książkę, wysłałam ją do wydawnictw załóżmy, do jakichś tam wydawnictw. Nikt się nie odezwał, albo to były jakieś lakoniczne odpowiedzi. Zazwyczaj to było: nie, nie, nie. No więc ja niewiele myśląc pisałam kolejną książkę. Znowu ją wysyłałam. Dostawałam te odpowiedzi odmowne. No więc siadałam i pisałam następną. Aż do skutku. I na pewno były takie momenty, że już traciłam nadzieję w cokolwiek. Po prostu nie umiałam nie pisać. Nie umiałam przestać i gdzieś tam to odłożyć. Jeszcze zwłaszcza jak tam jakieś osoby nawet bliskie czytały, to też tak motywowało. A może ja w końcu ogarnę. I rzeczywiście, jak założyłam tutaj profil na Instagramie. Na początku on się nazywał Wydajcie mnie. Tam zaczęłam mówić właśnie o pisaniu, uczyć się przede wszystkim tego pisania, gdzieś to analizować w głowie i potem myśleć nad tym co mogłabym przekazać innym, bo ja się nauczyłam. Dopiero zaczęłam wyciągać wnioski. Wcześniej to tak pisałam, pisałam, pisałam, ale nie było w tym jakiejś refleksji. W sensie piszesz, ale nie wydają. Tak więc co robisz nie tak? I właśnie dopiero jak napisałam, myślę, że z osiem książek, to zaczęłam się uczyć, zaczęłam wyciągać wnioski. Myślę, że dzięki temu jestem teraz gdzie jestem. Być może jeszcze tam będą jakieś te książki. No chciałabym.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tego raczej nie da się powstrzymać, tej fali pisania, natchnienia, które oczywiście nie istnieje, ale wiemy o co chodzi. Historia niesamowita. A co Cię skłoniło do tych refleksji? Czy ktoś Cię skłonił do tych refleksji? Czy po prostu sama usiadłaś i powiedziałaś, muszę przejrzeć te książki i zobaczyć o co chodzi, gdzie jest problem? Czy to jakoś tak ktoś Ci pomógł, ktoś Cię pokierował? Może wydawca?

Justyna Luszyńska: Nie. Jeżeli dobrze mi się wydaje, to ja trafiłam na YouTube na jakiś filmik właśnie na zasadzie, jak zrobić to i to, jak sprawić, żeby czytelnik poczuł się tak i tak. No i zaczęłam sobie oglądać i to poszło już lawinowo. Wzięłam sobie zeszyt, zaczęłam sobie robić notatki, tu jeden kanał, tu drugi, tu trzeci. W końcu gdzieś tam te trybiki zaczęły rzeczywiście działać. Zaczęłam wyciągać wnioski. Na początku to było trochę jak takie błądzenie we mgle. Później im więcej wiedziałam, im więcej było tych źródeł i pojawiły się książki. Wtedy ja zaczęłam ogarniać, o co w ogóle w tych książkach chodzi. Ja do tej pory czytałam książki gdzieś tam o pisaniu, ale czytałam w ten sposób: tak macie rację. Nic z tego zbytnio nie wynikało. Nagle zaczęłam łączyć te niektóre rzeczy i okazało się, że to rzeczywiście ma sens. Tak powolutku, powolutku wplatałam je w to co już miałam, w te swoje historie. Cały czas jeszcze powoli, powoli staram się wplatać i gdzieś tam uczyć. Nie da się nauczyć wszystkiego i być mistrzem. A ja to już na pewno mam gdzieś tak z milion kilometrów do tego, więc cały czas się uczę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Miałam właśnie pytać, czy czujesz że posiadłaś już tajniki całej wiedzy pisarskiej?

Justyna Luszyńska: Nie, gdzie tam. Nie wiem czy kiedykolwiek będę znała wszystkie. Myślę, że nie. To jest właśnie dobre, bo będę miała co robić ogólnie. To na pewno.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: To podejście przede wszystkim jest dobre, bo dopóki się rozwijamy to raz że jesteśmy coraz lepsi, a dwa szczęśliwsi. Ten rozwój nas pcha, więc życzę Ci tego, żebyś nigdy nie poczuła się napełniona po brzegi. Zresztą język i książki są tak elastyczne, że to się cały czas zmienia. Tutaj chyba nawet nie ma szans, żeby ktoś posiadł w pewnym momencie wszystko, bo po prostu świat pójdzie do przodu. Książki się zmienią. Chyba to nie grozi. Ta kreatywność też nie ucieknie. Ja sobie pozwolę spojrzeć na czat, bo te pytania znowu tak lecą i lecą. Jaki był roboczy tytuł książki „Łączy nas nienawiść”? Ja już dodam tak od siebie: czy to był Twój tytuł, czy to Ty go wymyśliłaś? Czy ktoś Ci go podpowiedział?

Justyna Luszyńska: To był mój tytuł i on mi towarzyszył od samego początku. Nie zawsze mi się to zdarza, ale tym razem tytuł był chyba jeszcze zanim skończyłam książkę. Tak, zdecydowanie, bo ja chyba po tym tytułem publikowałam też na Wattpadzie. Tak więc najpierw był tytuł, a potem gdzieś tam była reszta.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Super. To tak po kolei wszystko było. Jest tytuł, jest książka. Drugie pytanie jeszcze z czatu. Kto jest dla Ciebie największym wsparciem w pisaniu i kto pierwszy czyta Twoje książki?

Justyna Luszyńska: Myślę, że tutaj moi bliscy, moje przyjaciółki bardzo mnie wspierają. Gdzieś tam zawsze jak mogę z nimi zrobić burzę mózgów. Nie wiem czy Ania mnie ogląda, ale gdzieś tam z Anią zawsze burzujemy. Tutaj kminimy różne wątki. Ona przy swoich książkach, ja przy swoich. Tak więc to jest ogromne wsparcie, bo gdzieś tam wolę się podzielić z przyjaciółmi, że ja piszę kolejną książkę, taką, taką i taką. Wtedy ja od razu cała chodzę. Nie wszyscy od razu to czują, bo jak ktoś nie pisze, to nie zawsze czuje tę ekscytację, która ja w sobie mam. Jak ktoś pisze, to mogę się podzielić. Nawet z moimi przyjaciółkami, które nie piszą,dzielę się. One zawsze słuchają, słuchają cierpliwie. Cieszą się ze mną, więc wspierają mnie bardzo. No i moja mama czyta wszystkie moje książki. Ona też jest zawsze pierwsza w kolejce do czytania. Jak skończę to dostaje ode mnie wydruk. Książka jeszcze jest ciepła, jeszcze nie ostygła, to mama czyta i mówi czy może być, czy nie może być.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Anie tak mają. Pozdrawiam Anię. To moja przyjaciółka, która jest moją wierną fanką. Jeszcze wracając do książki i jednocześnie nie do książki. Justynko czy Ty umiesz przeklinać?

Justyna Luszyńska: Umiem. Ja bardzo dużo przeklinam. Za dużo.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: No bo przyznam, że Twoi bohaterowie bardzo uroczo przeklinają. Praktycznie też musiałam sobie notować. Cholera, kurczę. Tylko raz udało im się powiedzieć coś tak jak przyprawa jedna, sól i pieprz. Generalnie bardzo mi się podobało, że siarczyście przeklnął, po czym pojawiło się właśnie jakieś tam cholera jasna. Tak się zastanawiałam, czy zrobiłaś to z premedytacją? Czy specjalnie chciałaś ograniczyć w książce takie przecinki? Czy uważasz, że w książkach jest za dużo wulgaryzmów? A może konkretnie w tego typu książkach? Czy to był zamysł taki świadomy?

Justyna Luszyńska: To znaczy ja kiedyś nie potrafiłam przeklinać w książkach. Nie potrafiłam się przemóc, żeby napisać przekleństwo w książce. No gdzie na kartce, literki tam są, to gdzie ja bym przekleństwo tam napisała. I to w sumie było jeszcze za czasów Maliny jak pisałam. Ja to gdzieś tak nie mogłam się przemóc. Ogólnie ja mam takie podejście, jak ktoś czuje, jak ktoś chce. Czasami aż się prosi, żeby to przekleństwo było. Taka jest prawda, bo jednak one są obecne w języku. Przekleństwa są obecne w języku i będą obecne w języku. Mi na przykład się zdarza. Nie powiem, że nie. Dalej, w tych kolejnych moich książkach, w tej, którą piszę aktualnie, w poprzednich, pojawiają się przekleństwa. Kiedyś unikałam, nie chciałam aż tak bardzo. Czy czasami jest za dużo? Chyba też zależy od charakteru książki właśnie. Na ile gdzieś się nam to wpasuje. Teraz to jest moja subiektywna opinia. Kiedy ja aktualnie piszę, to czasami się coś pojawia, ale nie jest to jakoś tak nagminne. To nie jest w postaci przecinka. Może tak. Tak więc z wyczuciem, w takim momencie gdzie aż się prosi. Są takie momenty czasami, że aż się prosi. To na takiej zasadzie bardziej. Brakowało tych przekleństw w Malinie? Czy czasami mogłoby mocniej tak trzasnąć?

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Wiesz co, ja uważam, że to jest wielki plus tej książki. Dzisiaj większość książek, nawet i w małym stopniu, ale ma te przekleństwa. Moim zdaniem trudno jest ich nie użyć. Mnie to rozbawiło w pewnym momencie. Siarczyście przeklnął, po czym chyba było cholera jasna, czy coś w tej kategorii. Tak więc mnie to rozbawiło. I to dodało jeszcze tego całego humoru. Natomiast uważam, ze trudno jest już dzisiaj tak pisać książki. Ludziom tak łatwo przychodzą te przekleństwa. A mnie osobiście aż tak nie kręci. Tak więc jak widzę książkę, gdzie tego nie ma, to dla mnie jest to wielki plus. Pisarka Ania Purowska dla mnie jest też właśnie mistrzynią pisania przepięknie, ale omijania właśnie tych takich trudnych słów. To znaczy nie trudnych, tylko wulgarnych. U Ciebie to zrobiło akurat na mnie takie dobre wrażenie. Tylko zastanawiałam się, czy właśnie zrobiłaś to świadomie, bo mimo wszystko jest tam dużo emocji, dużo nerwów, dużo gniewu. Może aż by się czasem prosiło, żeby w tak naturalny sposób w warunkach życiowych jednak coś tam przeklnąć. Natomiast Tobie udało się to tak fajnie pokazać tymi innymi słowami. Okazało się, że jest słownik bogatszy niż przecinek. Tak więc dla mnie to akurat było super. No właśnie zastanawiałam się, czy to było trudne, czy to było świadome, czy na przykład nie pasowało Ci to do tego typu gatunku?

Justyna Luszyńska: Na pewno to nie było trudne, bo w sumie przez tyle książek, które napisałam, gdzie tych przekleństw tak naprawdę nie było, to było dla mnie dość naturalne. Zresztą gdzieś tam w takich moich nowszych książkach też w sumie nie ma jakichś takich przekleństw. Czasami jest po prostu postać, która przeklina. No i tak już ma, więc ja gdzieś za tym idę. W Malinie to tak wyszło, bo ja już szłam tym prądem, że nie było tych przekleństw. Ja też byłam na takim etapie, że nie chciałam i nie czułam tego aż tak. Wyszło to tak naturalnie i wyszło takie: do diabła, cholerka i kurza twarz. A kurzej twarzy nie było. Szkoda, kurde!

Irmina Szadkowska – Filipowicz: W następnej.

Justyna Luszyńska: Tak, to wszystko przed nami.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Pytanie z czatu. A czy uważasz, że przekleństwa podkreślają powagę sceny?

Justyna Luszyńska: Myślę, że czasem mogą rzeczywiście. Myślę, że można też oddać powagę bez przekleństwa. Wszystko zależy. To jest ta najfajniejsza odpowiedź, którą wszyscy lubią. To zależy. Uwielbiamy to.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Tak. Jeszcze z czatu, @podwieczorki_u_hrabiny napisała „W jednej z moich książek będzie momentami sporo przekleństw, ale jest to niestety warunek konieczny. Jednak rozumiem ten opór przy wkładaniu wulgaryzmów wersji literackiej”. Możemy to skomentować tak jak Ty to powiedziałaś, że to po prostu pasuje czasem do jakiegoś bohatera. Czasem to aż musi być. Nie martw się. Jak trzeba, to trzeba.

Justyna Luszyńska: Tak, wydaje mi się, że czasami to byłoby wręcz nierealistyczne, gdybyśmy tych przekleństw nie użyli w przypadku niektórych bohaterów. Tak więc ja jestem otwarta na przekleństwa jednak. Aczkolwiek wszystko zależy jak nam pasuje, jak pasuje autorom, jak pasuje do danej książki. Wydaje mi się, że to tak.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jeszcze pytanie z czatu, które było wcześniej. Czy oglądasz, albo czytujesz komedie romantyczne? Czy lubisz? No, bo piszesz, ale czy oglądasz?

Justyna Luszyńska: Tak. Lubię oglądać komedie romantyczne. Myślę, że czytuję rzadziej, ale chciałabym to zmienić. Chciałabym więcej i częściej czytać. Oglądam. Jak jest coś fajnego to lubię. Mimo tego że niektórzy twierdzą, że są przewidywalne, to ja myślę, że nie chodzi o to żeby nie wiedzieć jak się skończy, tylko jak dotrzeć z punktu A do punktu B. To cała magia jest w tym. Niektóre są naprawdę super zrobione, więc tak oglądam.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Ja się na sto procent z tym zgadzam. W Twojej książce też będziemy szybko typować tych mężczyzn. Tu chodzi o te jej przygody, o to jak ona do tego dojdzie, jak to się dokładnie potoczy. Natomiast komedie romantyczne nie ogląda się dlatego żeby zaskoczył koniec. To wręcz przeciwnie. My wiemy, że to się skończy dobrze i to ma nas wprowadzić w ten fajny nastrój. Tutaj znowu ten czat tak burzy moje pytania. Ja jeszcze miałam podobne pytanie. Wróćmy jednak do tego czatu, bo nie uporamy się z nim. Czy czytujesz kryminały, albo jeszcze inne gatunki? To jeszcze z czatu jest takie pytanie.

Justyna Luszyńska: Czy czytuję kryminały? Bardzo rzadko. Bardzo lubię fantastykę. Lubię też literaturę faktu. Tak więc ona się gdzieś dosyć często pojawia. Tak patrzę sobie właśnie na książki, które tutaj mam, co ostatnio czytałam. Aktualnie czytam „Króla Pik” Moniki Godlewskiej, więc też bardzo pozdrawiam. Czytam też poradniki pisarskie. To też dużo tego. Wydaje mi się, że czytam wszystkiego po trochu. Tu trochę, tam trochę, zależy co mi wpadnie w ręce. To co akurat mam na mojej kupce wstydu, która cały czas się powiększa, bo cały czas pojawiają się nowe książki, nowe tytuły, które chciałabym przeczytać. Tak więc staram się nadgonić, ale ja bardzo wolno czytam i niestety dlatego zejdzie się.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Nie martw się. Każdy ma taką kupkę płaczu. Nie ma szans.

Justyna Luszyńska: To coś w tym jest.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Wracając do plotek, które czytałam na Twój temat, to dotarłam do takiej, że Ty budujesz vana. W ogóle o co chodzi?

Justyna Luszyńska: Tak. Tutaj właśnie pojawił się pomysł ze dwa lata temu z hakiem, żeby wybudować vana i pojechać vanem w świat, takim kamperem. Tak że tutaj razem z moim narzeczonym działamy. To znaczy On bardziej działa tak szczerze powiedziawszy. Ja się zajmuję wybieraniem baterii, podłogi, jaki ma być wzorek, jaki kolor szafki. To ja się w tym odnajduję, No a On tyra. Tak więc buduje, buduje i jeszcze raz buduje. Trochę już schodzi to, ale myślę, że już główką na świat, coraz bliżej. Jak już wybudujemy, to pojedziemy. Będę miała już w ogóle materiałów do książek. Mam nadzieję, że jeszcze więcej.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Już samo budowanie vana jest po prostu niesamowite. Życzę Ci super podróży i super materiałów do książek. Naprawdę szacun. A powiedz jeszcze jedną taką rzecz. Czy to prawda, że nie lubisz jak się przekręca Twoje nazwisko?

Justyna Luszyńska: Czy ja nie lubię? Myślę, że jestem trochę do tego przyzwyczajona. To rzeczywiście dlatego też ja tak o sobie wszędzie po nazwisku. I słyszę co tak po nazwisku w trzeciej osobie. Jak to tak? A to właśnie wynika z tego, że moje nazwisko jest raczej rzadko spotykane. Zazwyczaj było gdzieś tam przekręcane. Najczęściej to chyba Luszczyńska, Łuszyńska, Łuszczyńska, Leszczyńska też. Było tego, więc stwierdziłam, że jak będę mówić o sobie po prostu po nazwisku wszędzie i będę wyskakiwać jak z lodówki ze swoim nazwiskiem, to ono gdzieś się tam osłucha. I chyba rzeczywiście trochę tak jest. Po prostu Luszyńska. Nie złoszczę się i nie krzyczę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Moje nazwisko też przekręcają od dziecka, imię i nazwisko. Znam ból. Wspomniałaś jeszcze o poradnikach. Tutaj padło na czacie pytanie. Czy polecisz jakiś szczególnie?

Justyna Luszyńska: Aktualnie jestem już praktycznie na finiszu „Jak napisać powieść” Tomasza Węckiego, który też swoją drogą wraz z Angelą Węcką redagował Malinkę. Bardzo polecam. Czytam też „Uratuj kotka!”. Od niedawna jest dostępna. Chyba nawet premiera polskiej wersji była nawet tego samego dnia co premiera Maliny, więc w ogóle się złożyło. I dużo też wyciągam z „Uratuj kotka!”. Czytałam również „Story Genius..” Lisy Cron . Tylko to czytałam po angielsku. Jak ktoś czuje się na siłach to też bardzo polecam „Story Genius…”. To chyba na razie tyle takich moich stuprocentowych polecajek.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Nawet nie zarejestrowałam, że „Uratuj kotka!” jest już po polsku i że to ma tytuł „Uratuj kotka!”?

Justyna Luszyńska: Tak, właśnie patrzę, bo na półce nocnej leży. „Uratuj kotka!”.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jak słodko.

Justyna Luszyńska: I jest tam taki kotek na dole strony.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Ja znam tę oryginalna wersję „Save the Cat!”, a nie kitty. No ale słodko. Fajnie wiedzieć, że jest polska wersja. To umknęło mi zupełnie. Ona jest rzeczywiście polecana. Pytanie z czatu. Czy masz ulubionego autora, absolutnego guru?

Justyna Luszyńska: Absolutnego guru to wydaje mi się, że jeszcze nie. Jeszcze nie dotarłam do takiego momentu. Ja cały czas już od dawna uwielbiam Jane Austen. Uważam, że Jej styl pisania powieści jest wciąż aktualny pod wieloma względami. Być może nie jestem tutaj taką mega ogromną fankę, że wszystko znam i wszystko pamiętam, ale bardzo sobie cenię Jej twórczość. Myślę, że można wiele z niej wyciągnąć. Tak to nie mam takiego jednego autora, który byłby moim guru, to nie. Myślę, że to jeszcze przede mną. Myślę, że znajdę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Na pewno. Jest ich trochę, jest w czym wybierać. Jeszcze się rozpiszą. Pytanie jeszcze z czatu. Czy kiedykolwiek myślałaś nad kontynuowaniem pracy w szkołach, nad powrotem do uczenia?

Justyna Luszyńska: Na razie nie. Na razie w ogóle o tym nie myślę. Chciałabym iść dalej w stronę tego co robię, czyli w stronę pisania. Mam nadzieję, że mi się uda. A jak wyjadę za granicę kamperem to nie wiem jeszcze co tam będzie. Na razie praca w szkole to nie. Być może miałam takie marzenie, żeby otworzyć sobie jakąś taką szkółkę językową gdzieś tam kiedyś. Myślę jednak, że to jest odległe marzenie i jeszcze wiele się może wydarzyć. Tak więc na razie nie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Może ja zacytuję Twoją książkę. „A co pani robi dla relaksu?”

Justyna Luszyńska: Ja niestety dla relaksu piszę, albo rozmawiam o książkach. To już podchodzi troszeczkę pod zboczenie. Dla relaksu również oglądam filmy. Kiedyś malowałam dużo. Niestety przestałam. Robiłam bransoletki i też przestałam. Popsułam się w którymś momencie. Właśnie tworzyłam bransoletki z kamieni przecież. Nawet robiłam makramy. Muszę do tego wrócić. Aktualnie to czytam albo oglądam filmy, albo wychodzę z domu na spacer, żeby tylko wyjść z jaskini. Ja to zawsze mówię, że wychodzę z jaskini, bo mało jest w ogóle światła u mnie w domu. Tak więc jak wychodzę to mnie oślepia. W sumie czy ja coś jeszcze robię takiego ciekawego? To chyba już wszystko.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Jest co robić.

Justyna Luszyńska: Zaszalałam.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Znowu pytanie z czatu. Czy myślałaś o pisaniu książek dla dzieci?

Justyna Luszyńska: Myśleć to może i myślałam, ale totalnie bym nie wiedziała jak się za to zabrać. Tak więc być może jeśli kiedyś zdarzy mi się, że trafię na jakiś kurs pisania książek dla dzieci. Na razie myślę, że za mało potrafię i za mało wiem, żeby pisać książki dla dzieci. To już jest inny poziom wtajemniczenia. Tak więc na razie nie. Jeszcze nie jestem gotowa.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Każdy jest do czegoś powołany. Każdy do jakiegoś działu pisania. Nie trzeba pisać wszystkiego. To pytanie nasunęło mi inne pytanie. Czy jedenastoletnia Justyna myślała, że będzie miała dzieci w wieku dwudziestu sześciu lat?

Justyna Luszyńska: Oj tak, jedenastoletnia Justyna dużo myślała o tym jaka będzie dorosła Justyna. To zdecydowanie. Wtedy myślała, że Justyna w wielu dwudziestu sześciu lat powinna mieć co najmniej dom, męża i dzieci. Nie wiem czy jedno, czy dwójkę. Nie pamiętam co dokładnie sobie myślałam. Jedno to na pewno. Tak że trochę by się zdziwiła.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli tutaj ten wątek w książce to trochę zaczerpnięty z Justynki prawdziwej?

Justyna Luszyńska: Tak. Myślę, że w ogóle gdzieś tam jest dużo poprzemycanych takich smaczków. To pewnie w każdej książce. Myślę, że wiele autorów tak ma, że czasem tak coś przemyci. Prawda? Myślę, że to też mogłoby być przemycone. Nie tylko to pewnie.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Może nam zdradzisz co jeszcze? Czy teraz nie przychodzi Ci nic do głowy?

Justyna Luszyńska: Co jeszcze przemyciłam? Kurczę na pewno coś było. Tylko będę myśleć i w razie, gdybym sobie coś przypomniała to wtedy dam znać. Na razie nic mi nie przychodzi. To zawsze tak jest, ze jak ktoś pyta, to wtedy ucieka.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Możesz mi później też napisać, bo ja jestem bardzo ciekawa.

To teraz jeszcze jedno pytanie z czatu. Gdybyś mogła wyczarować idealną scenerię do pisania, to jak ona by wyglądała, pachniała i brzmiała?

Justyna Luszyńska: To ja sobie tak marzę, że jak już będę miała swój dom z ogrodem, to na piętrze będę miała swój gabinet gdzie będą książki, będą wisiały obrazy i w ogóle wszystko. Będzie cisza. Będę sobie obserwować gdzieś tam zieleń za oknem. Będzie po prostu tak spokojnie, a ja będę sobie siedziała przy biureczku i tam stukała, mordowała swoich bohaterów w tej scenerii właśnie. Tak zdecydowanie. Jakby pachniało jeszcze było pytanie? Taką świeżością, która wpadłaby z otwartego okna, takiego uchylonego, może trochę herbatą. Może kakao by pachniało, gdybym sobie zrobiła ewentualnie. I myślę, że byłoby dosyć cicho. Tak to widzę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A będzie tam drugie biurko dla mnie?

Justyna Luszyńska: Spoko. Zmieścimy się. Tak. Nie ma sprawy.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: A teraz jak wygląda taka Twoja pisarska codzienność, rytuały, miejsce pracy? Czy masz stałe? Czy gdzieś po kawiarni się chowasz?

Justyna Luszyńska: Nie, po kawiarniach się nie chowam. Mam w sumie gdzieś tam swoją rutynę. To jest moje miejsce pracy. Siadam sobie przy stole. Miałam wcześniej taką podstawkę do laptopa. Teraz nie mam i zaraz będzie mnie kręgosłup bolał, ale ja odpływam już. Mam sobie laptopa. Mam sobie klawiaturę. Tu mam plan na nową książkę, rozpisane rozdziały, sobie powiesiłam. I tak sobie siadam, piszę. Dopóki nie napiszę, to sobie siedzę na tyłku.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Czyli dyscyplina. Codziennie piszesz? Codziennie masz limit znaków?

Justyna Luszyńska: Tak, to jest aktualnie dyscyplina. Do tej pory nie było dyscypliny, ponieważ ja miałam w ogóle trochę przerwy w pisaniu, ale wróciłam już. Staram się właśnie wrócić do tego nawyku codziennego pisania. Wcześniej pisałam codziennie. Rzeczywiście starałam się codziennie pisać rozdział. Różnie bywa z tym co nazywamy rozdziałem. Przy którejś z poprzednich książek to starałam się tak około dwóch tysięcy słów. Teraz sobie trochę zeszłam i to jest tak trochę powyżej tysiąca. Tak więc siadam, piszę sobie krótki rozdział, potem mogę sobie iść i robić co chcę.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Super. Są efekty. Teraz trochę zmieniając temat, czy spotkało Cię coś niesamowitego po wydaniu książki, związanego z wydaniem książki? Jak się czułaś, gdy dostałaś po raz pierwszy książkę do ręki? Jakaś taka fajna historia w związku z książką.

Justyna Luszyńska: Myślę, że jest w ogóle tego cała masa tak naprawdę. Akurat ten moment jak do mnie przyszła książka, to do mnie w ogóle nie docierało. Jakoś tak zupełnie to do mnie nie docierało. Nie czułam się wtedy zbyt dobrze. Myślę, że nie mogłam się tym tak w pełni cieszyć. Po prostu też ilość takiego wsparcia, takiego dobra, która napływała zewsząd od moich obserwatorów, od ludzi, którzy przeczytali książkę i którym się podobało, to tak naprawdę jeszcze nie zeszły ze mnie te emocje. Taka jedna konkretna historia to myślę, że jest związana z moim pójściem do Empiku. Może to brzmi oklepanie, ale po prostu jednak Empik zrobił swoje. Jak szłam, to ja byłam przekonana, że tej książki tam nie będzie. Ona tam teoretycznie miała być, bo na stronie Empiku było, że ona jest. Natomiast ja raczej nastawiałam się na to, że jej nie będzie, że ona będzie gdzieś tam w magazynie. Tutaj dostałam informację, że ewentualnie mogę poprosić o tę książkę, żeby ktoś mi ją przyniósł, żebym zrobiła zdjęcie. No więc tak sobie szłam i mówiła, dobra, jestem w Empiku zobaczymy. I tak szukałam, szukałam gdzie jest L. Jak zobaczyłam w końcu ten grzbiet, że tutaj jest, to po prostu wydarłam się na cały ten Empik, że jest! Była radość i takie niedowierzanie, że naprawdę, rzeczywiście. To endorfinki skoczyły od razu. To na pewno. Zrobiło to swoje. Ogromna radość. Tak będę to sobie wspominać.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Cudownie. Miałaś szczęście, że książka leżała pod literą L. W Empikach znaleźć książkę to jest czasem bardzo duża sztuka.

Justyna Luszyńska: A jednak była. A jednak w miarę było uporządkowane. Tak więc udało mi się to wtedy. Czekało na mnie po prostu. Nie ma przypadku.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Nie ma. Czy słowo kierowczyni to był Twój pomysł? Użyłaś fascynujące odmiany w książce. Jestem fanką takich odmian żeńskich, jak dzisiaj w radiu usłyszałam przedsiębiorczyni, kierowczyni. I mówię, kocham już osobę, która tak napisała, a nie jakąś tam bardziej męską, bezosobową formę. Czy to Ty jesteś autorką tego słowa? Czy Ci podpowiedziano to?

Justyna Luszyńska: Tak, to byłam ja. Wiem, że wojna o feminatywy wciąż trwa. Są dwa obozy. Jedni nienawidzą, drudzy chcą i używają. Ja chcę i używam. Nikogo nie zmuszam, ale osobiście chcę i używam. Stąd właśnie ta kierowczyni właśnie się pojawiła. To jest mój autorski pomysł akurat był. To znaczy słowa nie wymyśliłam, ale zdecydowanie wrzuciłam je do książki.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Urzekło mnie bardzo i ja jednak jestem z tego teamu, że można przywracać, bo to kiedyś bardziej funkcjonowało. Potem to zniknęło. Ja jestem za, więc chwyciłaś mnie za serce. To znaczy, że trafiłam. Piszesz i piszesz. Tak jak powiedział uczysz się też cały czas tego pisania. A co byś mogła już z tego Twojego całego pisarskiego doświadczenia powiedzieć takim żółtodziobom, początkującym, albo osobom, które dopiero zaczynają myśleć o pisaniu?

Justyna Luszyńska: Powiedziałabym, żeby pisali i wychodzili ze swoim pisaniem z szuflad, bo to jest warunek konieczny do tego, żeby stawać się lepszym. Jak będą dostawać krytyką po nosie, a będą dostawać krytyką po nosie, bo się nie da nią nie dostawać, to mają wyciągać z niej wnioski oraz kombinować tak, żeby następnym razem było lepiej.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Justynko, bardzo Ci dziękuję za tę godzinę, za ten cały czas i energię przed livem. Fajnie, że Cię poznałyśmy, ja i tutaj dziewczyny ze Skrzydlatych Piór. Mam nadzieję, że nasza pisarska przyjaźń będzie dopiero się rozwijać.

Justyna Luszyńska: Też mam taką nadzieję.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Będziemy Cię dopingować i wspierać. Jeśli ktoś jeszcze nas słucha i dosłucha do końca, to się dowie. Jeżeli nie, to i tak się dowie w przyszłym tygodniu. My tę oto cudowną książkę przeznaczamy na nasze rozdanie. Dorzucamy do tego malinowe gadżety. Co nam przyszło malinowego w ręce. Tak więc to będzie połączone z Dniem Kobiet, bo myślę, że ta książka jest idealna na tę okazję. Tak więc będzie można ją zdobyć z malinowymi gadżetami. Podsumowując i cytując też Ciebie tym razem z końca Twojej książki „kurde, fajne to pisanie książek”. To mi się bardzo podobało. Tak więc super piszesz. Pisz dalej, nie przestawaj. Jesteś moim guru póki co jeśli chodzi o wytrwałość i dojście do tego celu. Myślę, że fajnie, że dzielisz się tymi swoimi przygodami i przejściami. To naprawdę daje taką energię i siłę oraz wsparcie wielu przyszłym pisarzom. Tak więc rób to dalej. Fajnie prowadzisz to konto z tymi poradami, bo są takie szybkie i skuteczne, powiem tak.

Justyna Luszyńska: Dziękuję. To może jeszcze ja dwa słowa.

Chciałam bardzo mocno podziękować, że w ogóle o mnie pomyślałyście i że mnie zaprosiłyście. Dziękuję, że mogłyśmy sobie tutaj porozmawiać, bo było mi mega miło i cały czas jest. Tak więc bardzo dziękuję tak samo wszystkim, którzy tutaj z nami byli też chciałam podziękować.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: Mogłybyśmy tak oczywiście długo. Czekamy na kolejne książki. Tylko powiedz, czy już jest coś na horyzoncie takiego napisanego? Czy to jest właśnie to, co się pisze?

Justyna Luszyńska: Myślę, że mogę zdradzić, że coś na horyzoncie jest. I to chyba tyle co mogę zdradzić.

Irmina Szadkowska – Filipowicz: W takim razie trzymamy kciuki podwójnie i czekamy. Będziemy wyglądać premier kolejnych. No więc chyba tym miłym akcentem możemy oficjalnie zacząć weekend. Życzymy wszystkim miłego wieczoru. Ja osobiście zapraszam już na kolejny live, który będzie na koniec marca też z niesamowitą pisarką. My tutaj same niesamowite sprowadzamy, więc to jest akurat oczywista oczywistość. Ciebie z kolei oczywiście do oglądania zapraszam. Pa!

Justyna Luszyńska: Pa!

Transkrypcję nagrania i redakcję wywiadu przygotowała Zofia Stawicka @przechadzki_z_ksiazkami.

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij